Oceniamy „Solo” – część 3

Drugi spin-off za nami. Jak poradził sobie Alden Ehrenreich w roli młodego Hana? Czy fabuła daję radę? Czy film jest klimatyczny? Czy jest kawałem dobrej gwiezdnowojennej rozrywki? Oceniamy film spoilerowo.

Cathia

Nie miałam specjalnych oczekiwań w stosunku do tego filmu, w związku z tym nawet mnie specjalnie nie bolało to, że obejrzę go grubo po premierze. Reakcje facebookowe były mi obojętne, od jakiegoś czasu widzę bowiem, że gust mam z lekka rozbieżny z większością znajomych. Kiedy wreszcie udało mi się dotrzeć do kina, usiadłam po prostu w fotelu i…

Wstałam te dwie godziny później zachwycona. Solo zawiera bowiem klimat wszystkich powieści o młodym szmuglerze, zarówno tych A.C. Crispin, jak i Briana Daleya. Spin-off nie rości sobie pretensji do bycia częścią starwarsowego monomitu, to po prostu kino rozrywkowe i to w starym dobrym stylu Kina Nowej Przygody. Mamy pościgi, napady, knowania mniejsze i większe. Dostajemy także fantastycznych bohaterów, i tak, niespodziewanie okazało się, że Hanem Solo może być dla mnie również ktoś inny niż Harrison Ford, choć wydawało się to wcześniej niemożliwe. Solo stanowi bowiem opowieść o postaciach i to one są jego najsilniejszą stroną, niezależnie od tego, kto je gra. I bardzo dobrze, bo choć jako postać Qi’ra sprawdza się po prostu znakomicie, tak Emilia Clarke po raz kolejny udowadnia, że aktorką jest w najlepszym razie przeciętną. A postaci nakreślone są rewelacyjnie – ba, na ich tle Solo wypada dosyć przeciętnie. Tobias Beckett to cudownie wręcz napisany i zagrany najemnik, Vos stanowi śmiercionośną niezrównoważoną zagadkę, a Lando… Lando kradnie każdą scenę – jest tak fantastyczny jak Billy Dee Williams. Przyznam Wam się też w tajemnicy, że jakkolwiek mam dość sceptyczne podejście do postaci kobiecych pod rządami Kennedy i Disneya, tak tutaj kupuję wszystkie, bez wyjątku – są wyjątkowo wiarygodne, każda na swój sposób.

Nie obyło się, rzecz jasna, i bez wpadek. Do takich zaliczam pojawienie się Maula – dla mnie w ogóle jego przeżycie upadku w Mrocznym widmie mija się z celem. I jeszcze ten miecz świetlny… jakby ktoś go nie poznał. Największym jednak problemem pozostaje dla mnie kwestia nazwiska Hana. Zostało… wymyślone przez imperialnego urzędasa? Ale… dlaczego? Przecież Han miał ojca, więc…? Pozostaje mi tylko tłumaczyć scenarzystów i założyć, że może było to nazwisko osoby poszukiwanej i chłopak chciał je ukryć przed Imperium? A może po prostu dopisał sobie legendę?

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że spin-offy oddają starwarsowego ducha znacznie lepiej niż kiedykolwiek zrobią to kolejne epizody. Eksplorują stary ukochany przez fanów świat, sięgając po przebogaty świat Legend i eksperymentują! Sięgają po nowe dla Star Wars formy, tak jak Rogue One, są czymś nowym, nie tylko odgrzewaniem starego dania. Będę więc czekała na kolejne z niecierpliwością znacznie większą niż na następne Epizody.

Lisa

Solo zobaczyłam ponad tydzień po premierze, w dodatku z dubbingiem, ale tak mi się spodobał, że obejrzę go jeszcze raz, gdy nadarzy się okazja. Od razu zaznaczę że nie miałam żadnych oczekiwań, chociaż to wynikało raczej z mojego zapracowania, niż niechęci do samego filmu. W przeciwieństwie do chyba większości fanów ucieszyłam się, gdy dowiedziałam się, że młodego Hana zagra Alden Ehrenreich. Widziałam go wcześniej w Ave cezar! i był tam po prostu uroczy, czułam że sprawdzi się jako młody Solo. Obawiałam się za to Emilii Clarke. Obejrzałam wszystkie dotychczasowe sezony Gry o tron, ale nie trawiłam jej gry aktorskiej, wydawała mi się sztuczna. Nie wiem czy to zasługa dubbingu, ale tym razem nie działała mi na nerwy. Ba, całkiem polubiłam jej Qi’rę. Mam nadzieję, że ta postać pojawi się w Gwiezdnych wojnach jeszcze nie raz – i oby to było coś ambitniejszego od Forces of Destiny.

Jedyne, co mi nie zagrało to tempo. Na początku dużo się działo, później akcja zwolniła, a jakoś w połowie zaczęłam patrzeć na zegarek. Jednocześnie nie miałam wrażenia, że film został jakoś sztucznie wydłużony, nic bym nie z niego nie wyrzuciła, więc chyba to wina nierównomiernie rozłożonej akcji. Mimo to, Solo był dla mnie miłą niespodzianką. Ostatnio wychodziłam z kina tak usatysfakcjonowana po Łotrze 1, co tylko potwierdza moje przekonanie, że spin-offy to dobra droga dla rozwoju Gwiezdnych wojen.

Ithilnar

Po wszystkich wcześniejszych opiniach właściwie nie pozostaje mi nic do dodania. Solo podobał mi się, bo nie pretenduje do bycia czymś więcej niż przygodówką. To nieskomplikowana historia z bardzo dobrze (no, w większości przypadków) dobraną obsadą, dobrą fabułą (choć tu też są różne zgrzyty i dziwne pomysły, ale gdzie ich nie ma?) i kilkoma wciskającymi w fotel scenami. Świetne jest to, że spin-offy pokazują różne światy i środowiska, z których wywodzą się bohaterowie, dają okazję do rozszerzenia obrazu uniwersum – podobnie jak powieści czy komiksy. Tego brakowało i to wreszcie dostajemy. W moim prywatnym zestawieniu Solo nie jest na najwyższym miejscu (to niezaprzeczalnie zajmuje Łotr 1), ale plasuje się bardzo wysoko.

Kaelder

W przeciwieństwie do większości fanów Gwiezdnych wojen udałem się na film bez jakichkolwiek uprzedzeń, czy też zbyt dużych nadziei. Już sam początek okazał się jednak inny, pozbawiony charakterystycznych złotych napisów. Zmianę, moim zdaniem, można odczytywać na dwa sposoby: poprowadzenie odmiennej narracji z dala od niepokojów targających galaktykę i skupienie się wyłącznie na dojrzewaniu postaci, bądź stworzenie jednolitego wprowadzenia, które będzie charakterystyczne dla wszystkich historii antologicznych. W zasadzie cały film można sprowadzić do kilku najważniejszych wątków fabularnych: dorastanie Hana na Korelii, służba w marynarce Galaktycznego Imperium i dezercja, a następnie wejście do świata przestępczego. Tak skonstruowana fabuła została niestety opowiedziana w różnym tempie, przez co w pewnym momencie można odnieść wrażenie, że akcja niepotrzebnie się dłuży, a gdzie indziej natomiast wydała się potraktowana po macoszemu.

Postać młodego Hana Solo granego w filmie przez Aldena Ehrenreicha, wbrew obawom wielu fanów, została zagrana bardzo dobrze. Nie był to co prawda Harrison Ford, ale młody aktor potrafił oddać pyszałkowatość, zawadiackość i szlachetność, czyli cech kojarzone z tą postacią. Na szczególną pochwałę zasługuje również Woody Harrelson wcielający się w Tobiasa Becketta, który świetnie poradził sobie z brzemieniem nieufnego, zatwardziałego przemytnika oraz mentora głównego bohatera. Donald Glover jako Lando Calrissian zdecydowanie poszedł w ślady Billy’ego Dee Williamsa, przeistaczając się w człowieka potrafiącego oszukiwać, by zyskać jak najwięcej dla samego siebie i skłonnego do ryzyka. Bardzo ciekawie wypadła L3-37 (Phoebe Waller-Bridge), której poglądy i zachowanie co rusz wywoływały śmiech na sali kinowej. Niestety poczułem się rozczarowany bardzo ubogim przedstawieniem Drydena Vosa (Paul Bettany) widocznego na ekranie zaledwie przez kilkanaście minut i nie odgrywającego w sumie zbyt dużego znaczenia, a także zbyt krótką obecnością na ekranie postaci Rio czy Val, których bardzo szybko uśmiercono. Według mnie przy tych trzech postaciach został zmarnowany potencjał. Trudną w ocenie jest natomiast Qi’ra (Emilia Clarke), raz potrafiąca doskonale odegrać rolę tzw. femme fatale (scena z Hanem w garderobie czy starcie na pokładzie statku Vosa), a innych przypadkach można odnieść wrażenie, że ginie ona w natłoku rozgrywających się wydarzeń (ucieczka z kopalni na Kessel).

Pomimo oczywistych błędów, zaniedbań czy kiepskim przedstawieniu niektórych postaci, film Rona Howarda garściami wręcz czerpie z Expanded Universe. Miłym akcentem było wprowadzenie dużej ilości obcych ras, technologii i pojazdów, ukazanie Dartha Maula de facto kierującego Karmazynowym Świtem czy przemycenie dość ukradkiem motywu rebelii (szczególnie, że Edrio – jeden z sojuszników Sawa Gerrery – był w ekipie Enfys Nest). Podsumowując, film jest zdecydowanie lepszy od Ostatniego Jedi, lecz pozostaje w tyle za Łotrem 1, który wprowadził pewną świeżość do świata Gwiezdnych wojen.