„Star Wars” w wersji remastered

Rozszerzony wszechświat Gwiezdnych wojen sprzed epoki Disneya pozostawił po sobie mnóstwo materiału – bardzo wiele słabego, sporo średniego, ale również niezapomniane perełki. I właśnie tych ostatnich szczególnie szkoda zagorzałym fanom uniwersum, i to od momentu, kiedy nowi właściciele zmietli je i wyrzucili do kosza, aby zrobić miejsce na nowy kanon. Nawet ja, zwolennik oczyszczenia Expanded Universe, trochę żałuję, że pewnych historii już nie traktujemy na serio, bo należą do „legend”. Czy wyrwanie starego EU wraz z korzeniami było warunkiem koniecznym dla dobra Gwiezdnych wojen? Popuśćmy wodze fantazji i zastanówmy się, jak można byłoby wykorzystać spuściznę, którą tworzono przez długie dekady.

Temu panu musielibyśmy podziękować, w końcu to nie on, zgodnie z nowym kanonem, wykradł plany Gwiazdy Śmierci. Ale kto wie, może udałoby się nieco inaczej wykorzystać tę świetnie nakreśloną postać jako wzór dla nowej?

Star Wars Remastered Edition

Wyobraźmy sobie, że nowy kanon wzbogacony jest o niektóre dzieła poprzedniego. Oczywiście, nie można zachować wszystkiego, bo z różnych przyczyn część starych pozycji jest na zawsze niedostępna, sprzeczna z nowym kanonem. Z oczywistych względów nie możemy wskrzesić choćby serii gier o Kyle’u Katarnie, który wykradł plany Gwiazdy Śmierci… no, bo co powiedziałaby na to Jyn Erso? Całkiem spora część starego EU pozostaje jednak do odzyskania, a już zwłaszcza te przygody, które toczą się nieco w oderwaniu od tego, na czym skupia się Lucasfilm w swoich filmach i nowym kanonie. Mowa o historiach odległych na linii czasowej uniwersum, jak choćby trylogii Bane’a czy komiksowej serii Rycerze Starej Republiki. Ich treści nie kolidują z gwiezdnowojenną wizją świata i są całkowicie „bezpieczne”. Te dwa przykłady to klasyka Star Wars i prawdziwa szkoda, że musimy z niej rezygnować. A przecież Bane sam w sobie jest kanoniczny za sprawą serialu Wojny Klonów, co ułatwiłoby przywrócenie jego historii do głównego nurtu.

Lucas miał edycje specjalne, to może i my?

Zdawać trzeba sobie sprawę, że większość starego kanonu w mniejszym lub większym stopniu niewygodnie ingeruje w nowy. A co powiecie na to, żeby – niczym Lucas w kolejnych wersjach swoich filmów – w pozycjach starego EU nieco pogrzebać? Na przykład zmienić wątki czy postacie, w jakimś stopniu kłócące się z nowym porządkiem galaktyki, po części określonym przez nowe książki, komiksy i filmy. Wiemy, jakie ramy czasowe omijać szerokim łukiem – na przykład okolice końcówki Nowej Ery Jedi i początku Ery Dziedzictwa, bo te lata zdefiniowały filmy Trylogii Sequeli. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by wykorzystać nieco mniej zagmatwane i niewygodne historie (wszak trudno byłoby przerabiać Trylogię Thrawna…), jak na przykład serię Noce Coruscant. Wystarczyłoby w niej podmienić postać Evena Piella, mistrza Jaxa Pavana, bo nowy kanon uśmiercił go wcześniej w serialu Wojny Klonów i postać ta w książkach pojawić się nie może. Takich rozwiązań jest wiele i można uratować sporo materiału. A jeśli coś zbyt trudno „pozszywać”, mamy jeszcze jedno rozwiązanie.

„Sympatyczny” admirał pojawił się dawno temu, ale został przywrócony do życia w nowym kanonie – w nieco innej, stuningowanej wersji. Może pora na wykorzystanie innych postaci?

Recykling na całego!

Znamy sytuację z serialu Rebelianci, a dokładniej nieoczekiwane pojawienie się admirała Thrawna. Jakiż to był szok: Lucasfilm zdecydował się przywrócić do życia postać znaną ze starego kanonu! Z jednej strony był to dość dziwny ruch, wszak powrót niebieskoskórego entuzjasty sztuki to niejako zakpienie z tego, jak potraktowano całe Expanded Universe, z drugiej zaś fani, widząc pierwsze zwiastuny nowego sezonu Rebeliantów, rozpływali się z zachwytu, że stary kanon, czyli „legendy”, w jakimś sensie przetrwał i stał się inspiracją dla współczesnych Gwiezdnych wojen. Nowy kanon mógłby śmiało czerpać więcej z poprzednich dzieł, znakomitych książek, komiksów czy gier. Któż z nas nie chciałby zobaczyć kilku znanych postaci, kilka znamiennych wydarzeń, które odpowiednio przemielone, poddane recyklingowi, na nowo stanowiłyby ważny element uniwersum? Ja, dla przykładu, chętnie odkopałbym Marę Jade i wplótł ją w wątek upadku Luke’a Skywalkera. Bo w sumie… czemu nie? Idąc dalej, można „dokleić” część z bohaterów czy wydarzeń znanych z początków Ery Nowej Republiki. Skoro Luke Skywalker, co wiemy z Ostatniego Jedi, starał się odbudować zakon Jedi, to może znalazłoby się w takiej historii miejsce na Kyle’a Katarna, czy Corrana Horna? Udało się dotąd wykorzystać Rukha w serialu Rebelianci, podobnie jak kapitana Pellaeona. Czyli da się.

Jeśli to już zbytnia przesada dla fanów, aby chwytać się sprawdzonych postaci, to może warto potraktować je jako źródło inspiracji. Nowi bohaterowie mogliby czerpać z dziedzictwa starych: ich cech charakteru, postawy, filozofii. Bez przesadnego grania na nostalgii. Byłby to z pewnością miły ukłon dla fanów, ale także dla twórców, którzy przez dekady dostarczali jak najlepsze starwarsowe historie. Przykładu, który udowadnia, że da się odzyskać ze starego kanonu to i owo, daleko szukać nie trzeba – w filmie Solo Dryden Vos miał w posiadaniu stół bardzo mocno inspirowany obsydianowym stołem Exara Kuna, choć w oficjalnym przewodniku mowa jedynie o „niezidentyfikowanym stole Sithów”.

Wróćmy do rzeczywistości

Obecnie za starwarsowy kanon uznajemy wydane filmy, nowe pozycje książkowe (w tym źródła encyklopedyczne i pochodne), komiksowe i gry. Ze starych treści uchowały się adaptacje epizodów, a cała reszta dobroci przepadła na wieki. Ale, jak widać wyżej, tak być nie musi. Można wtłoczyć te wspaniałe historie do świata Gwiezdnych wojen, wydać ponownie, wyretuszować, przerobić. Oczywiście, w granicach rozsądku, aby nie przytłoczyć nowości, które – choć to moje osobiste zdanie – dają radę nie gorzej niż perły starego kanonu. Może jest szansa na to, żeby dawne Expanded Universe wykorzystać w większym stopniu niż dotychczas?