Każda komiksowa seria powinna mieć swój początek i sensowny koniec. Niestety, w świecie wielkich franczyz to nie jest prosta sprawa: autorzy z łatwością rozpoczynają projekty, ale bardzo często nie wiedzą, kiedy je godnie zamknąć. Całe szczęście, wciąż jeszcze tworzone są takie serie, jak Darth Vader. 25 zeszytów, cztery części. I koniec. Dzisiaj zajmiemy się właśnie nim, czyli niezmiernie dobrym rozdziałem opowieści o Mrocznym Lordzie, zatytułowanym Koniec gry.
Seria zaczęła się od tego, że nasz łotr wypadł z łask Imperatora po bitwie o Yavin i walczy wszelkimi sposobami, by na nowo zaskarbić sobie przychylność niepodzielnego władcy galaktyki. W Końcu gry Vader powoli domyka niedokończone sprawy, a że mamy do czynienia z niezmiernie bezpośrednim gościem, czyni to w sposób krwawy i bezlitosny. Niemal od samego początku raczeni jesteśmy strzelaninami, mordowaniem, a z biegiem czasu emocji przybywa. Przez akcję płyniemy wartko i przyjemnie, strony łyka się niczym Bugatti Chiron kolejne kilometry na autostradzie. Początkowo obawiałem się, że nasilenie walki zaburzy to, co najważniejsze, czyli warstwę fabularną, ale ta została rozegrana właściwie bez zarzutu.
Przed lekturą historii wiadomo było, że Vader musi poradzić sobie z kilkoma niewygodnymi dla niego postaciami. Przede wszystkim z pozostałymi przy życiu byłymi pupilami Palpatine’a: Cylo, Voidgazerem i Moritem. Ekipa pobierała nauki od swojego pana w zakresie przebiegłości, przez co Vader jest zmuszony po raz kolejny wykazać się swoimi umiejętnościami przetrwania i improwizowania w niepewnych warunkach. Choćby w walce przeciwko… cyber rankorowi (!). Konfrontacja głównego bohatera i zdrajców Imperium pozytywnie wpływa na odbiór wszystkich postaci: świetnie kreuje i potwierdza potęgę tytułowego bohatera serii, buduje również pozytywne odczucia wobec jego przeciwników. Co prawda nie ustrzegli się oni kilku nielogicznych zachowań, wdając się w pompatyczne starcia czy monologi, zamiast działać, ale… przecież wszyscy wiemy, jak to się musi skończyć. Dlatego jestem w stanie wybaczyć pewne niedociągnięcia.
Drugą niewygodną dla Vadera jednostką jest oczywiście doktor Aphra, która wie zbyt dużo i musi zostać zneutralizowana. Nie będzie to wielkim spoilerem, kiedy napiszę, że powabna bohaterka ostatecznie przeżywa konfrontację z Vaderem i Imperatorem, bo przecież wszyscy wiemy, że dostała ona swoją własną serię komiksową. Nie mogę natomiast zdradzić, jak Aphra ucieka spod topora, ale robi to w sposób oryginalny i całkiem sensowny. Co ciekawe, tuż przed tym archeolog, grająca w swoim stylu na kilka frontów, przyczynia się do ostatecznego odkupienia win ucznia u swojego mistrza.
Wizualnie seria od początku do końca stoi na bardzo wysokim poziomie, czego stemplem jest finałowa część opowieści. Salvador Larroca ma wprawę w kadrowaniu superbohaterów i to widać w postaci Vadera – potężnej, imponującej, po prostu monumentalnej. W robieniu klimatu pomagają stosowne kolory i dynamiczne cieniowanie. Seria jest dobrym przykładem na to, że standardową kreską można osiągnąć dobry rezultat i nie trzeba uciekać w artystyczną, nietypową stylistykę.
Czym jest dla mnie Darth Vader? Serią niemal idealną. Wyważoną, konkretną, zamkniętą w odpowiedniej długości. Uzupełnia ona życiorys Lorda, rozbudowuje jego historię w znakomity sposób. Długo zostaną ze mną pewne sceny z serii, choćby odkrycie, który smarkacz zniszczył Gwiazdę Śmierci (reakcja po poznaniu nazwiska od Boby Fetta, sztos!) albo to, jak Vader wyzbył się Anakina Skywalkera ze swojego życia (ta niejednoznaczna, wzruszająca wizja!). Takich serii życzymy sobie częściej!