5 powodów, dla których kochamy „Mroczne widmo”

Jest wiele powodów, dla których Mroczne widmo to jeden z najgorszych epizodów Gwiezdnej Sagi – ale jednocześnie jest masa takich, dla których jednak warto ten film sobie przypomnieć, zwłaszcza w przededniu dwudziestej rocznicy jego premiery.

Palpatine

Jakkolwiek Trylogia Prequeli to filmy wyjątkowo nierówne, tak jeden przewijający się w nich wątek jest genialny od samego początku do końca. Senator Palpatine prowadzi swą grę w ukryciu przed galaktyką, ale przecież nie przed widzem, mogącym podziwiać jego subtelne (i mniej subtelne) posunięcia, mające na celu przejęcie władzy w galaktyce. Ostatecznie zostaje mu ona wręczona na srebrnej tacy z pełną aprobatą demokratycznego Senatu, a widz nie może nie podziwiać tego pokręconego, ale genialnego umysłu. Uwielbiam śledzić drobne niuansiki w zachowaniu Palpatine’a, pokazujące, jak staje się pewniejszy siebie, uwielbiam jego uśmiech dobrego wujka. Uwielbiam wreszcie owo rzucone mimochodem pytanie “Czy słyszałeś kiedykolwiek o tragedii Dartha Plagueisa Madrego?” [Cathia]

Finałowy pojedynek

Pojedynek Darth Maul kontra Qui-Gon i Obi-Wan nawet po dwudziestu latach robi piorunujące wrażenie. Moment, gdy Maul włącza swój miecz do dziś przyprawia mnie o ciarki. Świetna choreografia, dynamika dodatkowo podkreślona muzyką – takie pojedynki chciałabym oglądać w każdym epizodzie. Na dodatek od pierwszego skrzyżowania kling widz nie jest do końca pewien ostatecznego wyniku. Zaskakująca, szczególnie, gdy ogląda się film po raz pierwszy, śmierć Qui-Gona (na premierze kinowej miałam ochotę krzyczeć wraz z Obi-Wanem „nooooooo!”) dodaje aspekt emocjonalny. Wszystko razem sprawia, że w moim odczuciu jest to najlepsza scena walki z wszystkich epizodów i wracam do niej wyjątkowo często. [Ithilnar]

Wyścig podracerów

Dwa czy nawet cztery gigantyczne silniki ciągnące niewielkie gondole pilotów może wyglądają nieco zabawnie – takie jakby mechaniczne odpowiedniki starożytnych rydwanów – ale sam wyścig ogląda się świetnie. Ten ryk silników, te wybuchy, szybkie, zdradzieckie zakręty i podstępni przeciwnicy… ach, tego nie da się z niczym porównać! Scena, która była spełnieniem marzeń fana szybkich maszyn, George Lucasa, zestarzała się chyba najlepiej ze wszystkich cyfrowych wytworów Epizodu I, i jest moim zdaniem jednym z najjaśniejszych punktów filmu. Szczególnie, jeśli samemu lubi się prędkość, a potem miało się okazję zagrać w jedną z inkarnacji Racera, gry idealnie odtwarzające emocje towarzyszące wyścigowi na Tatooine. [Nadiru]

Qui-Gon Jinn

Lucasowi w Nowej Trylogii różnie wychodziło kreowanie postaci. Weźmy choćby Padme z kijem w tyłku, Anakina wrażliwego na piasek. Albo Jar Jara… Z drugiej strony, Mroczne widmo dało nam – obok młodego Obiego – fantastyczną postać Qui-Gon Jinna. To mądry, wyważony mistrz Jedi ze świetnym podejściem do swojego ucznia, czego, tak na marginesie, brakło w relacji Kenobi-Anakin. Wybór Liama Neesona na tę postać był castingowym majstersztykiem (muszę przyznać, że Lucasowi dobór aktorów wychodził zwykle bardzo dobrze!), bo irlandzki aktor jest wprost zrodzony do roli mędrca, który emanuje autorytetem i niezależnością. Dla mnie osobiście scena ze śmiercią Jinna była pierwszą świadomą chwilą wzruszenia filmem, bo Epizod I widziałem w wieku niespełna siedmiu lat. Nawet po latach razem z moim bratem, który jest fanem Star Wars, wspominamy ten moment, kiedy Maul przeciął Qui-Gona. I ten przeszywający krzyk Obi-Wana. Nooooooo… [Wixu]

Duel of the Fates i muzyka

Jeśli zapytacie dowolną osobę o najbardziej charakterystyczny moment pierwszego epizodu, większość zapewne wskaże pojedynek między Qui-Gonem i jego uczniem oraz tajemniczym Darthem Maulem. Nic dziwnego. Poza piękną choreografią, świetną stroną wizualną (co, niestety, jest wyjątkiem w tym filmie) pojedynek wyróżnia się niesamowitą oprawą muzyczną. Jednak warto zwrócić też uwagę na wiele innych utworów niesamowitego Johna Williamsa, który dał w Mrocznym widmie popis swoich umiejętności. Złowieszczy marsz z The Droid Invasion, budujące napięcie Qui-Gon’s Noble End czy spokojne He is the Chosen One na pewno zapadły w pamięć wielu fanom i niejednemu z nas towarzyszą w drodze do szkoły lub pracy i uatrakcyjniają monotonię życia. Podejrzewam, że sam kompozytor był zadowolony ze swojego dzieła, bo liczne motywy muzyczne powracały w trylogii prequeli i ewoluowały wraz z postaciami i rozwojem fabuły. [Marik Vao]