Uroki dni minionych – recenzja „Ciemnej strony Mocy”

Gdy Uroboros ogłosił ponowne wydanie starej dobrej Trylogii Thrawna autorstwa Timothy’ego Zahna, opowiadającej o zmaganiach filmowych bohaterów z nowym zagrożeniem, niezwykle przebiegłym strategiem, wielkim admirałem Thrawnem, dało się słyszeć głosy niezadowolenia. „Po co?”, „Na co?”, „Lepiej wydawać aktualne pozycje” – to przykładowe komentarze, które można było przeczytać pod obwieszczającymi to postami na serwisach społecznościowych. Oczywiście, narzekający mają trochę racji – spośród nowych pozycji książkowych oznaczonych logiem Star Wars, w Polsce jest jeszcze sporo do wydania. Ale czy przypomnienie dzisiaj starej trylogii, która wśród fanów marki uzyskała wręcz kultowe miano, a w której skład wchodzi drugi wydany już ponownie tom, Ciemna strona Mocy, faktycznie jest pozbawione sensu?

Razu pewnego w Galaktyce…

Nowy kanon, także pod względem książkowym, naprawdę sobie radzi. Choć zdarzają się wpadki, niekiedy bardzo bolesne i dzielące fandom, nie można odmówić twórcom i autorom nowych historii pewnej odwagi. Odwagi sięgania gdzieś dalej, poza utarte schematy. Te eksperymenty z formułą niejednokrotnie dają zadowalające efekty. Sprawiają, że uniwersum Star Wars rozwija się w kierunkach dotąd nieeksplorowanych. Za przykład można tu podać chociażby takie książki jak romantycznie zabarwiona powieść Utracone gwiazdy, utrzymana w klimatach post-apokaliptycznych Phasma czy opowieści dziwnej treści zebrane w The Legends of Luke Skywalker (pozycja nadal nie wydana w Polsce, nad czym ubolewam). Jak widać, jest lepiej lub gorzej, ale na pewno ciekawie.

Takie myślenie bywa jednak niebezpieczne. Można bowiem na tyle dać się porwać sztuce opowiadania nowych autorów, że często na to, co stare, minione, patrzy się z nieskrywaną niechęcią bądź nawet politowaniem. Przypominają się różne naciągane historie i drobne grzeszki autorów Expanded Universe, których na przestrzeni tych wielu lat trochę się niestety zebrało. Nie pomagają w tym głosy drugiej strony, która z uporem lepszej sprawy obstaje przy starym kanonie i nigdy nie przyzna, że „to nowe” może być równie dobre. Minione Expanded Universe to dla nich po prostu świętość. Koniec kropka.

I wydaje się, że właśnie tu z pomocą przychodzi Uroboros. Proponuje on bowiem coś i jednym, i drugim. Stara historia w nowej odsłonie. Uwielbiana przez wielu Trylogia Thrawna z pięknymi okładkami i, gwoli uporządkowania tego wszystkiego, łatką Legend. Ci, co wcześniej nie znali i tylko słyszeli powtarzane do znudzenia zapewnienia, że jest to „najlepsza rzecz, jaka wydarzyła się w książkowej historii Star Wars”, mają wreszcie ułatwioną drogę do zaznajomienia się z tym „Świętym Graalem”. Z kolei ci, którym na jego wspomnienie łezka się w oku kręci, mogą przypomnieć sobie „stare dobre czasy”. Czy po takim doświadczeniu nie jest bliżej do pojednania między jedną i drugą stroną?

Po prostu Mistrz

Trudno jest się postawić na miejscu kogoś, kto Ciemnej strony Mocy nigdy nie czytał, jeśli jest się z tych, którzy historię w niej zawartą już od dawna bardzo dobrze znają. Można jednak założyć, że dla nowych odbiorców będzie to luźna pozycja, bardzo łatwa w odbiorze lektura, która przybliży im realia starego kanonu, za który przecież tylu fanów pokochało uniwersum Star Wars. Ot, ciekawostka, przy której na pewno nie będą się nudzić, a może nawet dobrze bawić, czytając o niejako „alternatywnych” przygodach dobrze znanych bohaterów.

Jeśli zaś chodzi o, nazwijmy ich, „starych wyjadaczy”, oni po prostu z dumą będą mogli ozdobić swoją półkę książkami, których poprzednie wydania były swego czasu, ujmując to delikatnie, niekiedy trudne do zdobycia. Tym bardziej warto, że reedycja może się pochwalić naprawdę ładnymi okładkami, które, wszystkie razem, tworzą miły dla oka kolaż. Poza tym jednak, ci dobrze znający zawartą na kartach książek historię, będą mogli sobie przypomnieć, dlaczego tak ją pokochali. I nie chodzi tu tylko o kunszt pisarski Timothy’ego Zahna, który jak nikt potrafi oddać klimat bardzo odległej galaktyki, szczegółowo opisać zaawansowaną technologię czy przedstawić bohaterów tak, jak pamięta się ich z filmów. Mowa tu też o nowych postaciach, które zupełnie naturalnie weszły w interakcję z uwielbianym Lukiem Skywalkerem, Hanem Solo czy księżniczką Leią. Ponadto były na tyle ciekawe, dobrze napisane, że zostały z fanami na dłużej, pojawiając się w kolejnych powieściach i stając integralną częścią starego kanonu. Tu szczególne wyróżnienie należy się Marze Jade – Ręce Imperatora, zabójczyni, a wreszcie wojowniczce Jedi, wielkiej miłości Luke’a Skywalkera – bez której Expanded Universe nie byłoby takie samo, a którą do życia powołał właśnie Timothy Zahn, w pierwszym tomie Trylogii Thrawna, Dziedzicu Imperium.

Kiedyś to było…

Uroborosowi należą się wyrazy uznania za ten sprytny zabieg. Być może po lekturze reedycji tej kultowej trylogii wielu fanów choć w części lepiej zrozumie racje drugiej strony. Tym bardziej, że proponowana przez wydawnictwo Ciemna strona Mocy jest bardzo ładnie, a do tego starannie wydana. Nowemu tłumaczeniu nie można wiele zarzucić, a błędów pokroju literówek trzeba by się doszukiwać. Słowem, kawał dobrej roboty.

Nie chodzi też o to, by na sam koniec atakować nowy kanon, który, jako się rzekło wyżej, oferuje naprawdę wiele dobrego. Jednakże, mając w pamięci los, jaki w jego realiach spotkał głównych bohaterów starej trylogii, można nie raz i nie dwa westchnąć z tęsknotą do przedstawionej na kartach Ciemnej strony Mocy historii. Proponuje ona bowiem obraz tej „wielkiej trójki” jako nadal dobrze zgranej, wspólnie stawiającej czoła niebezpieczeństwom ekipy, która święci sukcesy, jest szczęśliwa i zwyczajnie brnie naprzód przez usiane przygodami życie. Jest to opowieść o czasach minionych. Czasach, gdy wszystko było prostsze. A przynajmniej, takim się wydawało.

Dziękujemy wydawnictwu Uroboros za udostępnienie egzemplarza książki na potrzeby naszej recenzji.