Starwarsowy Endgame – recenzja „Ostatniego rozkazu”

Niedawno na łamach naszego portalu ukazała się recenzja trzeciej części nowego książkowego cyklu Timothy’ego Zahna skupionego wokół postaci wielkiegoadmirała Thrawna, czyli Thrawn: Treason. Możecie przeczytać ją tutaj. Teraz czas na powrót do przeszłości, czyli ostatniego tomu sławnej Trylogii Thrawna autorstwa tego samego pana, Ostatniego rozkazu, którego nowe wydanie ukazało się w Polsce nakładem wydawnictwa Uroboros.

Bardzo starzy (i nie tylko) przyjaciele

Ostatni rozkaz, podobnie jak dwa poprzednie tomy trylogii, jest rzecz jasna pozycją zaliczaną do starego kanonu Star Wars. Nowe wydanie opatrzone jest więc wdzięczną łatką „Legendy”. Zabiera nas do dawnych czasów i proponuje alternatywne już teraz przygody wielkiej trójki, czyli Luke’a Skywalkera, Hana Solo i Księżniczki Lei, które mają miejsce po wydarzeniach ukazanych w oryginalnej filmowej trylogii. Bohaterowie próbują zaprowadzić porządek w raczkującej dopiero Nowej Republice, uporać się z niedobitkami Imperium pod wodzą enigmatycznego wielkiego admirała Thrawna i rozwiać wciąż wiszące nad nimi widmo Ciemnej Strony Mocy.

Poza dobrze znanymi postaciami, trzeci tom Trylogii Thrawna pozwala też czytelnikom śledzić poczynania nowych postaci, powołanych do życia przez autora w poprzednich odsłonach cyklu, spośród których wiele zadomowiło się w starym kanonie Star Wars na dobre.

Stare w nowym

Choć lwiej części fanów znajdujące się na kartach książki przygody bohaterów w bardzo odległej galaktyce mogą być bardzo dobrze znane, to nawet oni powinni docenić nowe wydanie. Nie tylko przez wzgląd na jego estetykę – okładki wszystkich trzech tomów, połączone, tworzą bardzo ładny kolaż autorstwa Richa Kelly’ego – lecz także przez wzgląd na nowe tłumaczenie. Przekład Anny Hikiert, w połączeniu z konsultacją merytoryczną Jacka Drewnowskiego gwarantuje nie tylko przyjemność i lekkość czytania, lecz także brak kłujących w oczy, poprzekręcanych nazw własnych. A tego nie lubi chyba każdy fan.

Klasyka

Co do treści książki Timothy’ego Zahna, niech najlepszym dowodem jej jakości będą pochwalne cytaty znajdujące się na tylnej stronie okładki Ostatniego rozkazu. Choć odnoszą się do poprzednich tomów trylogii, czyli Dziedzica Imperium oraz Ciemnej strony Mocy, śmiało można zawierzyć, że są prawdziwe również względem części finałowej.

Koniec końców, nie bez powodu Trylogia Thrawna przez lata cieszyła się uznaniem fanów. Czy to przez wzgląd na wyraziste postacie, dobre przelanie na papier klimatu bardzo odległej galaktyki, czy nowatorskie pomysły, takie jak armia klonów (wtedy było to jeszcze pewne novum) czy Flota Katańska. Nawet teraz, za czasów nowego kanonu, wiele osób z przyjemnością wraca do tej pozycji, o czym świadczy zresztą decyzja wydawnictwa Uroboros, by zaoferować czytelnikom odświeżoną wersję klasyki powieści spod znaku Star Wars.

Co dalej?

Wielu wróci do Ostatniego rozkazu z przyjemnością, odczuwając przy lekturze spory sentyment. Wszak dla sporej rzeszy fanów była to jedna z pierwszych, jeśli nie pierwsza przeczytana pozycja ze starwarsowej biblioteki. Inni być może zetkną się z tym starokanonicznym majstersztykiem po raz pierwszy. I jedni i drudzy mają teraz dostęp do wciąż ukazujących się książek z nowego kanonu. Książek bardzo często świetnie napisanych, eksperymentujących i poszerzających uniwersum Star Wars o nowe, wcześniej niewykorzystywane motywy i pomysły. I to jest wspaniałe. Nie znaczy to jednak, że od czasu do czasu nie warto powrócić do czegoś, co, choćby pośrednio, dało temu wszystkiemu początek.

Dziękujemy wydawnictwu Uroboros za udostępnienie egzemplarza książki na potrzeby naszej recenzji.