Klimatycznie, solidnie, choć za krótko – oceniamy „The Mandalorian 1×01”

Nadszedł ten dzień – dzień, w którym na ekranach ukazał się pierwszy odcinek pierwszego aktorskiego serialu „Star Wars” w ponad czterdziestoletniej historii uniwersum. Oceniamy, bez spoilerów.

Suweren

Pierwszy odcinek pierwszego aktorskiego serialu w świecie Star Wars nie zawiódł. Wydaje się, że najlepszym słowem, jakim można określić pilotażowe 40 minut The Mandalorian, jest słowo „solidne”. Oko cieszy starannie (może nawet nieco nazbyt – niektóre elementy garderoby wyglądają aż zbyt świeżo) wykonana scenografia, a ścieżka dźwiękowa jest… istną muzyką dla uszu. Bardzo ładnie podkreśla surowy, westernowy klimat produkcji, który był fanom obiecywany już od pierwszych zapowiedzi produkcji. Nie znaczy to jednak, że odcinek jest w jakiś sposób „ciężki”. Wręcz przeciwnie, ogląda się go zadziwiająco lekko. Gdzieś tam czuć ducha gwiezdnej sagi, nutkę nostalgii i ten nieodłączny motyw przygody, ale wszystko to nie jest nachalne. Jest to zaledwie fanom sugerowane, co delikatnie obniża ton produkcji, sprawiając, że (póki co) ogląda się ją naprawdę przyjemnie. Co więcej, już teraz, na samym początku, można odczuć więź z głównym bohaterem, u którego widać zalążki nieco bardziej rozbudowanej osobowości, niż tylko twardego i milczącego „macho” z odległej galaktyki (co od czasu do czasu też bywa super).

Z rzeczy, do których można mieć nieco zastrzeżeń, wymienić należy CGI. To bowiem nie powala. Z drugiej jednak strony należy pamiętać, że koniec końców jest to serial, więc nie ma co się spodziewać, że pod tym względem będzie dorównywał filmom. A i tak jest przecież widowiskowy, i to już od pierwszych scen. Nie ma co więcej pisać – trzeba czekać na kolejne odcinki! Można powiedzieć, że Dave Filoni, jako reżyser pierwszego z nich, się spisał. Zobaczymy, jak poradzą sobie kolejni twórcy.

Nadiru

Odkąd oglądam seriale, a widziałem już mniej więcej sto telewizyjno-streamowanych produkcji, nie pamiętam premiery – czy to pierwszego odcinka, czy to filmu, czy miniserii, jak w przypadku Battlestara – która zrobiłaby na mnie jakieś piorunujące wrażenie. I nie inaczej jest tu. Pierwsze odcinki rządzą się swoimi prawami, dlatego nigdy nie oceniam serialu, a nawet jego potencjału, po kilkudziesięciu minutach wstępu. Szczególnie, że to najkrótszy odcinek jakiegokolwiek serialu aktorskiego dla dorosłych, jaki kiedykolwiek widziałem (co jest osiągnięciem samym w sobie!), a z premier to chyba jakiś absolutny rekord dla całej telewizji.

To powiedziawszy, moim zdaniem jest dobrze. Klimat, niespieszne tempo, scenografia, sporo obcych – w tym mile widziane wymieszanie tzw. starych i nowych ras – parę kawałków muzycznych, no i do tego IG-11 plus całkiem oryginalne sceny walki: to rzeczy które spodobały mi się najbardziej. O bohaterach nie ma co mówić, ale takie jest założenie serialu, to jest coś do ocenienia na sam koniec sezonu, gdy postacie nieco się wykrystalizują. Z CGI jest o tyle zabawnie, że z jednej strony zgadzam się, że wygląda źle (dalekie tło „bitwy” z końca odcinka jest tragiczne, do tego jest spora niekonsekwencja w ukazywaniu efektu strzałów z blasterów), z drugiej wygląda cudownie, jak cała animacja IG-11. Jak to elokwentnie ujął Suweren, premiera The Mandalorian jest solidna. Oczywiście, z niecierpliwością czekam na więcej.

Krzywy

Dobra, to ja będę tym złym policjantem. Najarałem się na ten serial bardziej niż szczerbaty na orzechy, a zarazem bardziej niż na tegoroczny epizod. Niestety produkcja startowa serwisu Disney+ nie spełniła wszystkich oczekiwań. Bo może i Mandalorianin jest dobrze zrobiony pod względem formalnym, ale tak jakoś brakuje mu duszy. Wszystkiego było za mało i za krótko.

I nie chodzi wcale o to, że spodziewałem się kolejnego ratowania odległej galaktyki czy tam jakiejś ogromnej bitwy kosmicznej – nic z tych rzeczy! W zasadzie to taki dziki zachód świata Star Wars jest super miejscem, by spędzić na nim nieco czasu. Nieco mnie jednak kłuje to, iż momentami wychodzi z serialu taki teatr telewizji, a scenografie i stroje wyglądają jak świeżo wyprodukowane.

Mam nadzieję, że wraz z kolejnymi odcinkami serial nabierze nie tylko tempa, ale również charakteru. Jakbym chciał być bardziej złośliwy, to stwierdziłbym, że The Mandalorian w pierwszym odcinku przypomina bardziej fanfilm na podstawie sesji w grze RPG niż klasyczną wysokobudżetową produkcję od Disneya. I byłoby w tym tylko trochę przesady, a więcej niż ziarno prawdy.

Marik Vao

No i zaczęło się! Dostaliśmy już pierwszy odcinek nowego serialu o Mandalorianinie. Poznaliśmy świat przedstawiony, zaznajomiliśmy się z głównym bohaterem i jego profesją, a Ci, którzy nie wiedzą nic o wojowniczym ludzie ze świata Star Wars, poznali też Mandalorian. Scenariusz pierwszego odcinka jest prosty, ale stanowi dobry początek dla serialu, który z tego punktu może pójść mocno w dół lub pofrunąć ku klasyce seriali sf. Czas pokaże, jak wyjdzie reszta.

Skupiając się na pierwszym odcinku, trudno nie zauważyć, które elementy są efektami praktycznymi, a które CGI, jednak efekty komputerowe nie biją po oczach. Muzyka jest bardzo generyczna i mam nadzieję, że rozwinie się w przyszłości, a aktorstwo prawie nie istnieje – nie dlatego, że grają tam amatorzy, a z powodu wielkiej liczby postaci, których twarze są przykryte charakteryzacją lub hełmami. Trzymam kciuki, żeby pojawili się bohaterowie, którzy będą w stanie pokazać coś więcej. Zdecydowaną wadą odcinka jest montaż: cięcia są zdecydowanie za częste i nie widzę dla nich uzasadnienia. Zwłaszcza w spokojnych scenach, jak nauka jazdy.

Podsumowując: widać braki budżetowe, a scenariusz jest bardzo prosty, jednak start serialu jest przyzwoity i może być z tego dobry sezon (niech nas Moc broni przed fillerem!).

Ithilnar

Pierwsze koty za płoty, można napisać. Nigdy za Mando nie przepadałam (i szczerze powiedziawszy, nie rozumiem ich fenomenu), ale pierwszy odcinek serialu mi się podobał. Nie na zasadzie ochów i achów, ale jako zwyczajne wprowadzenie do większej historii. Spokojny rytm odcinka bardzo mi odpowiada, bo przecież nie zawsze akcja musi lecieć z szybkością lawiny. Do tego kilka smaczków (w tym tajemniczy imperialny klient i doktor w wyglądającym znajomo kroju munduru). Daję Mandalorianinowi szansę, bo starłorsowy klimat jest.

Cathia

Jest nieźle. Czuć starwarsowy klimat, a co jeszcze lepsze, czuć też taki klimat westernowy. Jako neofitka Wojen klonów nie mogę się również oprzeć wrażeniu, że dostaliśmy odcinek właśnie w tym stylu – w gruncie rzeczy mogący istnieć samodzielnie, a mogący stać się częścią większej opowieści. Doskonale się bawiłam, wyłapując pewne smaczki (mundur Inicjatywy Tarkina, och ach!), rozpoznając poszczególne elementy i wreszcie widząc to, co dotychczas pozostawało jedynie na kartach komiksów czy książek… Droid z serii IG w akcji? Och tak! Chcę takiego dla drużyny w naszych przygodach RPG, bo jakoś nigdy nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Czuję potencjał!

Vidar

Nareszcie – serial aktorski Star Wars! Czuć pięknie klimat niektórych komiksów o półświatku z Expanded Universe. Czuć, że to „ten” wszechświat – smaczków wyłapałem niemało, łatwo „wejść” w klimat galaktyki, otoczenie wygląda całkiem nieźle (no dobrze, CGI momentami jest takie sobie), sporo pomysłów było naprawdę kapitalnych (co prawda bazują w dużej mierze na wyświechtanych w ostatnich dekadach popkultury kliszach, ale przynajmniej podali je nam w przyjemny w odbiorze sposób). Zawiązanie fabuły może i było wolne i momentami średnio było widać, że idzie to w konkretnym kierunku ale widzę potencjał i jestem ciekaw, jak to będzie dalej. Niemniej – obejrzałem to bez hurraoptymistycznych emocji i problemów z oderwaniem się – przyjemnie spędzone pół godziny, ale wiele więcej nie mogę powiedzieć. Może to kwestia tego, że zawsze bliżej mi było użytkowników Mocy i pilotów niż łowców nagród, ale zabrakło mi tej „iskry” przez którą wyczekiwałbym kolejnych odcinków z niecierpliwością.

Dark Dragon

Latami czekaliśmy na serial aktorski rozgrywający się w odległej galaktyce i… doczekaliśmy się. Naturalnie każdy z nas miał inne oczekiwania, często słyszę zarzuty, że Mandalorianin wygląda jak fanowski wysokobudżetowy film. Cóż, w zasadzie tym właśnie jest, pytanie – czy to coś złego? Moim zdaniem nie. Dostaliśmy charyzmatycznego bohatera, którego od razu polubiłem. Jest zaradnym, chłodnym twardzielem, ale jest też osobą niepozbawioną wad (blurrgi) i uczuć (koniec odcinka). Być może nie możemy zobaczyć twarzy głównego bohatera (i mam nadzieję, że jeszcze długo nie zobaczymy), ale właśnie to sprawia, że Pedro Pascal musi skupić się na grze głosem i ciałem, co w moim mniemaniu wyszło bardzo dobrze.

Pierwszy odcinek wydaje się też swoistą laurką dla fanów, ilość odniesień do innych elementów uniwersum jest ogromna. Wszystko jest znajome (czy to obcy, czy technologia) i ja to kupuję. Chcę więcej, nie do przesady, ale cieszę się, widząc znajome części świata Gwiezdnych wojen czy też same nawiązania do nich. Pojawił się też znany i lubiany humor (scena z samozniszczeniem), ale w zdrowych ilościach (i „doroślejszy”).

Podobała mi się też mieszanka praktycznych efektów i efektów specjalnych. Niestety w wielu miejscach CGI wypadło słabo, zwłaszcza tła, które wydawały się miejscami sztuczne i pozbawione głębi. Oprawa audio również mi się podobała. Nie tylko doskonale wpasowuje się w klimat westernu, ale także ten kosmiczny. Dostaliśmy dzięki temu unikalne i przyjemne dla ucha podejście do tematu. Motyw z napisów końcowych urzekł mnie z tego wszystkiego najbardziej.

Spodziewałem się też, że całość będzie odrobinę dłuższa (chociaż 10-15 minut) i ciekawi mnie czy taki dziwny niedosyt utrzyma się przy okazji kolejnych odcinków. Podsumowując, pomniejsze błahostki nie przeszkodziły mi w czerpaniu przyjemności. Premierowy odcinek mi się podobał i czekam na więcej. Rzekłem.