Oceniamy „Skywalker. Odrodzenie” – część 2

To już koniec – koniec pewnej epoki, która rozpoczęła się w październiku 2012 roku wraz ze sprzedaniem przez Lucasa praw do Star Wars. Jak ten koniec wygląda? Jak widać, opinie są mocno podzielone.

UWAGA SPOILERY! Odradzamy czytanie poniższych opinii przed obejrzeniem filmu.

Taraissu

Dla mnie to film pełen kontrastów. Poruszył mnie emocjonalnie znacznie bardziej, niż którykolwiek epizod, film czy serial z uniwersum Star Wars, ale i z taką samą mocą zabolał fabularnie. Mimo wszystko jednak z kina wyszłam usatysfakcjonowana. Gwiezdne wojny od samego początku powstawały nie tylko jako widowisko z efektami specjalnymi, ale odwoływały się do emocji i uniwersalnego przekazu znanego z legend i mitologii. Owszem, pogwałcały prawa fizyki, były banalną opowiastką o walce dobra ze złem z księżniczkami i rycerzami w roli głównej. Równocześnie mówiły o odkupieniu, braterstwie, przeznaczeniu, odpowiedzialności, a także poruszały kwestie dziedzictwa oraz przypominały, że ostatecznie wybór czy skończymy po jasnej czy ciemnej stronie zależy tylko od nas samych. Wydaje mi się, że trylogia sequeli, w tym Epizod IX idealnie wpasowuje się w ten przekaz i jest w tym kontekście niezłym podsumowaniem sagi.

W kwestii fabuły Skywalker. Odrodzenie mamy kilka naprawdę rewelacyjnych pomysłów i trochę nienajlepszych, które po części zostały wymuszone przez fakt, iż cała trylogia nie została nakreślona jako całość i dodatkowo jeszcze w międzyczasie zmarła Carrie Fisher. Twórcy mieli więc niełatwe zadanie. Ponieważ film ma w sobie masę treści ciężko po jednym seansie odnieść się od wszystkiego. Na pewno dla mnie nieco rozczarowująca jest scena kuszenia Rey przez Imperatora. Odwołanie się do rzekomej nienawiści w sercu młodej Jedi wydaje się bardzo naciągane. Tym bardziej, gdy pamiętamy analogiczną scenę z Epizodu VI z Lukiem Skywalkerem, w której widz czuje jego rozterkę i wahanie, niestety w przypadku Rey odczuwa się tylko zniecierpliwienie. Szkoda, bo to przecież kulminacyjna scena dla fabuły. Nie do końca przekonuje mnie również flota gwiezdnych niszczycieli zagrzebana gdzieś na krańcach galaktyki, ale z drugiej strony to trochę tak jak z armią klonów z Epizodu II, więc może to po prostu taka charakterystyczna cecha uniwersum. Poza tym nie rozumiem, dlaczego C-3PO wyszedł ostatecznie bez szwanku z całego procesu tłumaczenia języka Sithów, tym bardziej, że w dalszej części filmu nie odegrał już żadnej znaczącej roli. Takich problematycznych elementów można wskazać jeszcze kilka, ale na szczęście jest też w filmie Skywalker. Odrodzenie sporo pozytywów.

Zdecydowanie czuć ducha przygody. Podoba mi się ewolucja postaci Kylo Rena w całej trylogii i finał tej postaci (super zagrane, ale ja akurat aktorstwa Adama Drivera bronię od początku). O dziwo koncepcja powrotu Imperatora, o której było wiadomo jeszcze przed premierą, mimo moich najgorszych obaw wyszła w filmie naprawdę przyzwoicie. Podoba mi się również, iż postać Lei mimo wszystko została pożegnana godnie. Godzę się też, choć już mniej entuzjastycznie, na pewne pominięcia i korekty tego, co wprowadził Ostatni Jedi. Nie ukrywam, że dla mnie Epizod VIII był bardzo interesującym podejściem do Star Wars, wzbogacającym uniwersum. Z poprawionych rzeczy najbardziej mi szkoda zarzucenia kursu przemiany, jakim został poprowadzony Poe Dameron, ale muszę przyznać, iż przekaz, że nie każdy musi być bohaterem i niektórzy po prostu są kim są zdecydowanie zaliczam na plus. Najbardziej żałuję, że Rey nie pozostała „nikim”, aczkolwiek bycie spokrewnionym z kimś nie jest znowu aż tak tragiczne, jeśli popatrzymy szerzej. Trylogia sequeli skupia się na problemie dziedzictwa, mówi o tym, co przekazujemy młodszemu pokoleniu, co po nas zostanie, jakich wyborów ostatecznie każdy z nas dokona, czy przyjmiemy dziedzictwo czy odrzucimy i czy ono nas definiuje i predestynuje do podążania taką, a nie inną drogą w życiu. Pięknie się ta idea wpasowuje w fakt, iż trzecia trylogia to właśnie takie przekazane dziedzictwo i cieszę się mimo wszystko, że twórcy zdecydowali wraz z Rey, że jest to saga Skywalkerów z wyboru, a nie przymusu.

Krzywy

Było lepiej niż się obawiałem, ale to wcale nie znaczy, że było dobrze. Im dłużej ten film analizuję, tym bardziej rzednie mi mina. Stężenie kiepskich rozwiązań fabularnych i dróg na skróty było zbyt duże, żebym mógł przejść nad nimi do porządku dziennego. J.J. Abrams nie miał też cojones, by uśmiercić jakiegokolwiek z istotnych bohaterów. Chewbacca powinien faktycznie zginąć, a z kolei C-3PO – stracić pamięć na dobre. Bez takich tragedii nie ma poczucia, że stawki są wysokie. Wysadzenie kolejnej planety nie budzi emocji – tym bardziej, że jedyny jej mieszkaniec, którego poznaliśmy, przeżył. W tym kontekście zabicie bogu ducha winnego Snapa Wexleya na samym końcu bitwy było zupełnie niepotrzebne.

O dziwo, jedną z lepiej poprowadzonych postaci był Kylo Ren – ale umówmy się, nie było to trudne na tle konkurencji. Było też kilka naprawdę dobrych pomysłów, a niektóre gagi, jak np. BB-8 biorący sobie do serca naukę Rey o dzieleniu się Mocą, wywołały na mej twarzy szczery uśmiech, ale to za mało. Dobrze, że Gwiezdne wojny same wyśmiały taktyczny manewr Holdo z The Last Jedi, ale co z tego, skoro chwilę później Imperator robi kamehamea, a jego flota wygląda jak wygenerowana metodą kopiuj-wklej? Z kolei na scenie pocałunku aż odwróciłem wzrok – już łatwiej jest mi oglądać ponownie ten Lei i Luke’a, już ze świadomością, iż są rodzeństwem.

Ithilnar

Z tym filmem mam ogromny problem. Z jednej strony dostaliśmy fantastyczne widowisko z wieloma niezapomnianymi i świetnie zmontowanymi scenami, a z drugiej – film zawierający mnóstwo dziur logicznych, wydarzenia, które dzieją się “bo tak”, gwiezdnowojenną fizykę z gumy i nachalny fan service.

Najgorsze jest to, że ten film miał ogromny potencjał. Wątek Rey, choć początkowo brzmiał dla mnie absurdalnie, jednak okazał się dobrym pomysłem. A raczej okazałby się, gdyby nie szwankowało wykonanie. I to jest ogromny problem TROS – film zawiera wiele bardzo ciekawych pomysłów, ale zwyczajnie zostały one zmarnowane poprzez ich realizację i zachowawczość. Och, jakim pięknym zakończeniem Sagi byłaby śmierć Rey na Exagol! Umierają Sithowie, umierają Jedi i wreszcie zostaje przywrócona prawdziwa równowaga Mocy. Zamiast tego mamy kuriozalną scenę pocałunku z Kylo… przepraszam, z Benem, i jeszcze bardziej absurdalne zakończenie na Tatooine.

To nie jest tak, że miałam ogromne oczekiwania wobec Epizodu IX. Mimo wszystko w kinie dobrze się bawiłam, choć często miałam takie “WTF”? Ale jak na zakończenie Sagi (które de facto jak zakończenie nie wygląda) to zbyt mało. Powtórzę po raz kolejny: każde pokolenie ma swoją trylogię, zrobioną pod obecne standardy filmowe i sequele zwyczajnie do mnie nie trafiają. Trudno, jakoś to przeżyję. Cała nadzieja pozostaje w spin-offach.

Jedi Przemo

Idąc na IX epizod starałem się stosować moją sprawdzoną taktykę od kilku lat taktykę nienastawiania się na nic. Dzięki temu mogłem uniknąć zarówno hype’u, jak i rozczarowania. Niestety tym razem się tak nie dało: odkąd dowiedziałem się, że fani byli niezadowoleni z VIII części na tyle, że za stery IX zabiera się Jar Jar Abrams to straciłem wszelkie nadzieje, które rozbudził we mnie Łotr 1 i Ostatni Jedi. Poszedłem na film spodziewając się dna pokroju Przebudzenia Mocy i jakże się myliłem! Abrams dokonał czegoś, co było moim zdaniem niemożliwe! Zrobił jeszcze gorsze Gwiezdne wojny niż Epizod VII!

Zacznijmy od pozytywów (tak będzie szybciej i łatwiej). Skywalker KROPKA Odrodzenie to przepiękne widowisko pełne efektów specjalnych na najwyższym poziomie, na które z przyjemnością się patrzy i wydaje mi się przez to mocnym kandydatem do Oscara w tej kategorii. Drugi plus to fenomenalna kreacja Adama Drivera, który rewelacyjnie zagrał znienawidzonego przeze mnie Bena Solo vel Kylo Rena. Śmiało mogę powiedzieć, że miał jedną z dwóch najbardziej zapadających w pamięci ról z tego filmu. Drugą był C-3PO, który kradł sceny swoim niezamierzonym humorem i jak dotąd ten droid był mi obojętny, tak teraz szczerze go polubiłem. Ostatnia świetna rzecz to reakcja Chewiego na wiadomość o śmierci Lei. Jego rozpacz jest tak autentyczna i przejmująca, że i mnie coś ścisnęło w sercu jak to oglądałem.

Nad wadami nie będę się długo pastwił, bo zwyczajnie szkoda im poświęcać czas, dlatego po prostu je wymienię: pędząca jak podracery akcja przypominająca questy w grze komputerowej; brak jakiegokolwiek wyjaśnienia powrotu Imperatora, co praktycznie przekreśla cały sens historii z Epizodów I-VI; pochodzenie Rey, które pokazało, że jeśli chcesz być kimś to musisz mieć wyjątkowych przodków; nowa lecząca Moc, (szkoda, że Kenobi jej nie użył, żeby wyleczyć ranę Qui-Gona) której każdy się może nauczyć; cała masa dziur logicznych i wyjaśnień „bo tak” (tymi dwoma słowami można odpowiedzieć na każde pytanie w tym filmie); totalna przewidywalność niemal każdego plot twistu i tak cukierkowe zakończenie, że w zasadzie każde poświęcenie okazało się być bardzo tanie. Nie chcę tego nigdy więcej oglądać.