Japonia a gadżety starwarsowe – poradnik dla fana-turysty

Kiedy po raz pierwszy wybrałam się do Kraju Kwitnącej Wiśni, zdecydowanie nie sądziłam, że jadę tam, by przywieźć coś więcej poza KitKatami różnych smaków czy drobiazgami na pamiątkę. Nie pomyślałam jednak o jednym – jadę przecież do kraju gadżetami stojącego. Już w trakcie wizyty tuż przed premierą Rogue One przekonałam się, że karta kredytowa w portfelu to bardzo zły pomysł…

Oczywiście, nie wspominam tu o wizytach w mekkach geeków, takich chociażby jak słynna Akihabara. Tam rzeczywiście strach wejść do jakiegokolwiek lokalu, bo to się źle skończy, nawet jeśli nie gustujesz w mandze i anime. Nawet w sklepiku z używanymi rzeczami mogą się skrywać skarby starwarsowe! Zresztą, te „używane rzeczy” są w takim stanie, że u nas niejedne nowe zostały nieco bardziej uszkodzone w transporcie i nie, nie będą na wyprzedaży. Sama zaopatrzyłam się w takim w Death Troopera, ręcznik z panem dyrektorem i przesympatyczną figurką. Wszystko bez śladu jakiegokolwiek użytkowania.

Ilustracja poglądowa przedstawiająca początek zakupów w Akihabarze…

Jeśli zatem nie Akiba, to co? Jeśli nie mamy czasu szukać zakątków dla maniaków, warto zajrzeć w kilka miejsc. Moim ulubionym jest Yodobashi. To sieć wielkich domów towarowych, znana przede wszystkim z elektroniki, ale sprzedająca także inne towary, takie jak choćby zabawki. Tak, właśnie zabawki. Wchodząc do tego działu, fan Star Wars może dostać oczopląsu i kompletnej chcicy, choć wszystko zależy od lokalizacji sklepu, jego zatowarowania i co najważniejsze, mody. Japonia jest uzależniona od mody, najnowsze, najlepsze, najpopularniejsze sprzeda się na pniu, okazy nieco starsze już niekoniecznie. Pamiętam, jak w jednym ze sklepów kupiłam obudowę na telefon i pani pięć razy upewniała się, czy mam świadomość, że to obudowa na ten strasznie stary iPhone 6 (a było to dwa lata temu!). Co więcej, jako że sklepy Yodobashi znajdują się bardzo często w pobliżu największych stacji kolejowych dużych miast, ofertę swą uzależniają raczej od tego, co znajduje największą liczbę nabywców, a to może się bardzo różnić, jako że do takiej np. Fukuoki przybywa mnóstwo koreańskich turystów, zainteresowanych zapewne czymś innym niż odwiedzający półki klienci w Sendai.

Właśnie takiego sklepu należy szukać… 

Mam za sobą wizyty w Yodobashi tokijskich, w Sendai, Fukuoce oraz Osace. Były takie, które mnie bardzo rozczarowały (jeden tokijski), ale były i takie, w których zostawiałam pół budżetu wyjazdowego, a ograniczała mnie tylko pojemność walizki. No dobrze, przyznam się, raz musiałam kupić dodatkową. W Yodobashi można bowiem kupić modele Bandaia, znane zapewne wielu fanatykom Star Wars. Nie są ciężkie, ale zajmują mnóstwo miejsca. Znajdziemy też różne, czasem nieco wydumane gadżety, droższe i tańsze. Klient zaopatrzy się tam więc np. w notesiki, sztućce, torby, kosmetyczki, teczki na dokumenty, figurki, repliki mieczy czy breloczki, ale także rzeczy zdecydowanie droższe, takie jak skórzane portfele, ekskluzywne długopisy i pióra lub krawaty z limitowanej kolekcji, znajdujące się już w zamkniętej szafce.

Zło tuż przed premierą „Rogue One”.
Kupując Krennica, założyłam, że jeśli postać będzie fatalnie napisana, to go opchnę na Allegro. Słynne ostatnie słowa…

Jeśli odwiedza się je co roku, można zaobserwować też ciekawe tendencje marketingowe. Moja pierwsza wizyta w Yodobashi przypadła przed premierą Rogue One i skończyła się nieomalże bankructwem – gadżetów było całe mnóstwo, a w ramach dekoracji stał tam naturalnej wielkości szturmowiec śmierci. Tak się złożyło, że potem zawitałam do Japonii na wiosnę, tuż przed premierą Solo i ze sporym zaskoczeniem odkryłam, że niewiele przybyło. Bardzo niewiele. Zresztą, wszyscy tego doświadczyliśmy, jako że Disney pragnął wtedy wypromować zupełnie inny film, tym razem marvelowski – tych gadżetów naliczyłam całkiem sporo! Pół roku temu, tuż przed premierą dziewiątki… można było kupić mnóstwo gadżetów, że tak się wyrażę, ogólnych, dotyczących wszystkich filmów, choć oczywiście nie zabrakło tych dotyczących li i tylko Epizodu IX. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że (przynajmniej w miejscach nie tylko dla geeków) znalazło się tego znacznie mniej niż kilka lat temu.

Jak widać, rozpiętość towarowa jest dosyć spora, zawsze można jednak liczyć na modele Bandaia. Pluszowe zabawki są „kawaii”, więc ich też nie zabraknie, a na lewej półce z lewej strony są sztućce. Z Lordem Vaderem. Bo dlaczego nie…

Szafka zamykana na kluczyk. Oczywiście wystarczy tylko znaleźć sprzedawcę, a oni – jak to w Japonii – są bardzo uprzejmi i chętnie pomogą. Weźcie tylko pod uwagę, że nie zawsze mówią po angielsku i wtedy trzeba poćwiczyć nasz język migowy. Ciekawostką w szafce są figurki z czarnej serii, w niektórych Yodobashi znajdujące się normalnie na półce, a czasami pod kluczem…

Właśnie tak wychodzi się z Yodobashi…

Wrażenie to pogłębia się, jeśli zajrzymy do innego pewniaka, odwiedzanego przeze mnie od pierwszej wizyty. Sklepy sieci Village Vanguard to zagłębie fanowskich gadżetów i to nie tylko z serii i filmów popularnych obecnie, ale także nieco starszych, za to niezmiennie ikonicznych. Można tam znaleźć produkty związane z mangą i anime, ale też właśnie z dużymi markami, w dużo bardziej przystępnej cenie niż chociażby w Yodobashi. Czasem różnica może wynosić i 500 jenów (czyli obecnie koło 17 zł – niby niewiele, ale jak doda się jedno do drugiego)… Osobiście polecam zaopatrywać się tam w gadżety związane ze studiem Ghibli, choć przeważa, rzecz jasna, Totoro oraz Kiki’s Delivery Service. VV zawsze było kolejnym miejscem, do którego kierowałam kroki w poszukiwaniu starwarsowych gadżetów. Pod koniec ubiegłego roku potężnie się rozczarowałam – jeśli cokolwiek było, to upchane w kącie, prawie przy podłodze…

Tak wyglądało to w tym roku i to w trzech różnych sklepach sieci Village Vanguard.

Z drugiej strony można też się przyjemnie zdziwić, odwiedzając przeciętne centrum handlowe. Niektóre (np. Loft) mają również specjalne działy „Character goods”, a na nim dużo dobroci w różnych cenach. Są i drogie raczej wydruki plakatów na płótnie, są powerbanki i koszulki oraz torby (cena zdecydowanie przesadzona), ale znajdziemy też np. breloczki, teczki na dokumenty, magnesy, zeszyty, długopisy… długo by wymieniać. Czasami można się zdziwić, przechodząc koło tak zwykłych sklepów, jak chociażby optyk czy odzieżowy, jednak da się odczuć, że nadchodził nowy film starwarsowy… Ale znowu – mało w tym rzeczywiście starwarsów „nowych”, Epizodu IX, więcej nawiązań do klasyki… no cóż, nam wystarczy!

To z kolei sklepik z różnymi „character goods”, znajdujący się również w Yodobashi. Mnóstwo breloczków, kosmetyczek, notatników… również z sequeli, choć tego chyba jest najmniej.

Sklep „ogólnofanowski”. Warto wchodzić, nawet jeśli na witrynie widać jedynie postaci z popularnych anime.

A to z kolei naklejki i teczki na dokumenty… Tak, bankructwo w wersji natychmiastowej…

Czujcie się zatem ostrzeżeni – wizyta w Japonii to nie tylko okazja do obejrzenia tych wszystkich niezwykłych rzeczy, sakury czy jesiennych barw na klonach, odkryć kulinarnych i kulturowych. Nawet nie planując albo nie mogąc odwiedzić Akihabary lub innego zagłębia geeków można nieomal zbankrutować na gadżetach z naszego uniwersum, również takich unikalnych właśnie dla Kraju Kwitnącej Wiśni. Można sobie na przykład kupić makatkę z Lordem Vaderem w otoczeniu kwitnących wisterii… Jeśli będziecie zatem w którymś z większych miast, spróbujcie znaleźć jeden z wymienionych przeze mnie sklepów – tylko nie miejcie potem do mnie pretensji!

Poniżej kilka ciekawostek… mniej lub bardziej traumatycznych…

 

 

 

 

 To akurat przeżycie traumatyczne, które ciężko odwidzieć… Idealne do straszenia dzieci 🙂

Ze względu na szczupłość miejsca, Japończycy jako pamiątki często kupują charakterystyczne dla jakiegoś regionu słodycze – tu akurat widzimy bohatera Sendai, Date Masamune. Jego wyróżnikiem są dwie rzeczy: opaska na oko oraz sierp księżyca na hełmie. Ale jako Lord Vader Masamune zdecydowanie bardziej rzuca się w oczy!

Nowa kolekcja ubrań w cenie straszliwej… 

Nie jesteśmy bezpieczni nawet u optyka…

A tutaj mój hit tegorocznego wyjazdu – nie ma to jak dbając o cerę, zamienić się na chwilę w Lorda Vadera, Threepio lub szturmowca.