Jeden z najkrótszych odcinków serialu zaprowadza nas na świętą dla Jedi planetę, co kończy się tytułową tragedią. Uwaga na spoilery.
Suweren
Szósty odcinek drugiego sezonu The Mandalorian prowadzi nas powoli do wielkiego finału tej odsłony serialu. Jego wymowny tytuł od samego początku wprowadza atmosferę napięcia i niepewności, która pogłębia się z każdą chwilą. Ponownie dzieje się bardzo dużo – tym razem także (a nawet, szczególnie) w kontekście popychania do przodu głównego wątku serialu oraz zazębiania się tych pobocznych. Znów jest wiele do podziwiania – bo choć planeta, na której toczy się lwia część akcji tego epizodu nie jest może zbyt imponująca, to już postaci oraz wydarzenia, które możemy tam zaobserwować, robią wrażenie.
Jeżeli chodzi o przyglądanie się licznym zaletom (i zdecydowanie mniejszej ilości wad) tego odcinka, nie sposób nie wspomnieć w pierwszej kolejności o łowcy nagród znanym jako Boba Fett. Osobiście bardzo się cieszę, że jego występ w epizodzie otwierającym drugi sezon niniejszego serialu nie był zarazem pierwszym, jak i ostatnim. Choćby dlatego, że tym razem dane nam było ponownie podziwiać tego niesławnego łowcę nagród w pełnym rynsztunku, w ogniu walki. Ponadto wymiany zdań między nim a tytułowym bohaterem to już któryś z kolei element tego serialu, który rzuca nieco więcej światła na niedopowiedziane w nowym kanonie sprawy tyczące się Mandalorian. I, oczywiście, można patrzeć z pewnym rozbawieniem na to, jak podstarzały Boba prezentuje się w zbroi, ale chwila refleksji wystarczy, by pojąć, że mniej więcej właśnie tak ów starzejący się łowca nagród wyglądać powinien. Serial przedstawia go, cóż, realistycznie.
Zabieg ten skłonił mnie do wysnucia pewnego zarzutu wobec starego kanonu, który, na marginesie, zawsze lubiłem, wciąż lubię i lubić będę. Jednak po obejrzeniu tego odcinka The Mandalorian jakoś wyraźniej dostrzegłem to, że dawniej Expanded Universe w pewien sposób naginało rzeczywistość – bo choć czas w odległej galaktyce z każdą opowiedzianą historią leciał naprzód, niekiedy o wiele, wiele lat, to wygląd niektórych bohaterów (czy to w komiksach, czy na różnego rodzaju grafikach) zazwyczaj nie odbiegał znacznie od filmowych pierwowzorów. Tutaj natomiast dostajemy wersję Boby Fetta, po której zwyczajnie widać to, co ów bohater (lub, jak kto woli, anty-bohater) przeszedł – wycieczkę do trzewi Sarlacca, a później wieloletnią tułaczkę po Tatooine.
Nie jest jednak tak, że znany i lubiany łowca nagród jest jedynym ciekawym punktem na liście atrakcji tego odcinka. Warto wspomnieć o Grogu czującym Moc pośród pradawnych ruin, powrocie pewnej zabójczyni z pierwszego sezonu (co mnie osobiście cieszy – od chwili jej „uśmiercenia” miałem wrażenie, że potencjał w niej drzemiący nie został w pełni wykorzystany), zniszczeniu Brzeszczota, a w końcu o ładnych ujęciach szturmowców w boju oraz pokazaniu Dark Trooperów w akcji. Wszystko to robi wrażenie, mimo iż serial do tej pory już tak wiele razy pozytywnie zaskakiwał. Niesamowite, że wciąż potrafi to robić. I to pomimo tego, że tym razem niektóre ujęcia, a także efekty specjalne podczas kilku scen przywodziły na myśl niezbyt wysoko budżetowy fanfilm (cóż poradzić – koniec końców to serial, a nie kinowa produkcja), a nieudolność ekranowych szturmowców osiągała chwilami niebotycznie wysoki poziom.
Cathia
Mam straszliwie mieszane uczucia względem tego odcinka. Wspomniana przez przedmówcę fanfilmowatość tej odsłony przygód Mando i Dzieciaka atakowała z każdej strony, a wrażenie to nasilała łatwość, z jaką trzy osoby radziły sobie z atakiem szturmowców – których zbroje są zapewne zrobione z chińskiego plastiku. No nie gra mi to, nie gra straszliwie. Już nie wspominając o sytuacji, kiedy nasi bohaterowie – mając całą planetę do dyspozycji – wiedzeni są prosto do owego miejsca przeznaczenia.
Przyjemnie jednak oglądało mi się Fetta, cieszę się, że nie był zaledwie oczkiem puszczonym do widza na początku sezonu. Może jest i starzejącym się łowcą po przejściach, ale nie zmienia to faktu, że nadal pozostaje śmiertelnie niebezpieczny. No i sylwetka Slave’a na horyzoncie… och, czysta przyjemność. Ciekawie obserwowało się Iron Ma… Dark Trooperów w akcji. Mam tylko nadzieję, że w następnym odcinku (odcinkach) nadal będą wyzwaniem dla głównych bohaterów, a nie statystami numer siedemnaście. Co dalej? Zobaczymy!
Marik
Nareszcie doczekaliśmy się odcinka, w którym dużo się dzieje i konsekwencje pozostaną z bohaterami na dłuższy czas. Zniszczenie statku, porwanie Grogu, wprowadzenie nowych towarzyszy… W końcu mamy odcinek, który trzeba będzie nadgonić przed obejrzeniem następnego, a jego streszczenie w jednym zdaniu mija się z celem.
Cieszy też powrót Boby i jego towarzyszki, bo bałem się, że jedno ujęcie na znaną postać miało stanowić marną całość jego udziału w serialu. Dostaliśmy też potwierdzenie teorii zainspirowanych zakończeniem poprzedniego odcinka. To dużo wcześniej niż się spodziewałem. Taki rozwój wydarzeń rodzi nadzieje, że jeszcze w tym sezonie zobaczymy większą konfrontację i fabuła znacznie przyśpieszy.
Nadiru
Ha, wielkie umysły myślą podobnie (czy coś w tym stylu), bo mnie też strasznie mierziła fanfilmowość niektórych scen tego odcinka, szczególnie, że przez jakieś pół sekundy na ekranie szlajał się szturmowiec w tak strasznie niedopasowanym pancerzu, że aż zabolały mnie zęby. The Mandalorian rzadko wygląda jak kinowy film za grube pieniądze – inaczej niż, przykładowo, wizualnie odpicowany Star Trek Discovery, którego oglądam tego samego dnia, jeśli nie wręcz w odstępie paru minut – ale to nie powinno iść aż tak bardzo w stronę chałupniczych produkcji „od fanów dla fanów”.
Przyjemnie się oglądało podstarzałego Bobę Fetta (Suweren ma stuprocentową rację: tak to powinno wyglądać!), z przykrością patrzyło na nieszczęsny los Razor Cresta, było też parę interesujących dialogów, ale przyznam, że poza tym The Tragedy to najgorszy odcinek tego sezonu. Nie dość, że krótki, to jeszcze przez większość czasu napaćkany głupimi scenami akcji z jeszcze głupszymi szturmowcami, którzy zamiast zwinąć się z „pola rażenia” toczącego się głazu strzelają do niego z nadzieją, że… no właśnie, co? Że się rozpadnie? Mam nadzieję jednak, że to tylko wypadek przy pracy i następne dwa epizody z nawiązką nam wynagrodzą problemy tego odcinka.