Tydzień temu, gdy publikowałem artykuł o tym, jak krytycy i widzowie ocenili filmy Star Wars, nie sądziłem, że będę musiał tak szybko wrócić do tego tematu. Może to kwestia mojej naiwności, ale liczyłem na to, że oceny publiczności z serwisów, o których pisałem, będą bardziej odzwierciedlać rzeczywistość i realną opinię widzów o poszczególnych filmach. Wszystko wskazuje na to, że tak było w przypadku wszystkich poprzednich gwiezdnowojennych produkcji, dlaczego więc Ostatni Jedi miałby być inny? Niestety, byłem w błędzie.
W momencie publikacji tego tekstu Epizod VIII ma na Rotten Tomatoes 93% pozytywnych opinii krytyków przy ocenie 8,2/10 i zastraszająco niskie 55% pozytywnych reakcji widzów i notę 6,6/10. Jest to najgorszy wynik jakiegokolwiek filmu Star Wars, wliczając w to Mroczne widmo i Atak klonów. Podobnie mizernie prezentuje się sytuacja na Metacriticu – ocena publiki wynosi na nim 4,8/10 przy dosłownie setkach not 0/10. Nawet bardziej odporny na internetowy hejt IMDb, gdzie film ma niezłą ocenę 7,8/10, ma problem z notami 1/10, gdyż stanowią one nieproporcjonalnie duży ułamek, wynoszący 5,6%. Czy tak prezentują się rzeczywiste opinie widzów? Czy Ostatni Jedi faktycznie tak mocno podzielił publiczność i fanów? Okazuje się, że nie.
Czy oni naprawdę widzieli ten film?
Z ocenami widzów na portalach takich jak RT, Metacritic czy IMDb jest taki problem, że nie wiadomo, czy osoba wystawiająca ocenę – jakakolwiek by ona nie była – rzeczywiście widziała film bądź grała w grę. Wspominam o grach nie bez przypadku, bo jak widać chociażby po ocenie 0,9/10 dla Battlefronta II na Metacriticu, niemal wszystkie osoby, które wystawiły grze 0/10, nigdy w nią nie grały i nie miały zamiaru tego zrobić. Oceny te były oczywiście formą protestu przeciwko mikropłatnościom, ale jednocześnie świetnie uwidaczniają bolączkę systemu: wystarczy, że pewna grupa ludzi, zwykle hejterów albo pospolitych trolli, nakręci się na szkalowanie danego produktu, efektem nieodzownie będą niskie oceny. Dobrym przykładem jest też gra Company of Heroes 2, swoją drogą całkiem niezły RTS, która dostała na tym samym Metacriticu ocenę 2,1/10. Czemu? Tylko dlatego, że oburzeni ukazywaniem w niej niewygodnej prawdy historycznej Rosjanie rzucili się, by dawać jej 0/10. Co prawda tu chodziło o politykę, ale sposób działania jest ten sam.
Innym, ale równie wielkim problemem wymienionych wyżej serwisów jest niemożliwość weryfikacji i tym samym eliminacji głosów ludzi, którzy zakładają po kilkanaście, nawet kilkadziesiąt kont czy – jak sugeruje załączony na powyższym obrazku hejter (bo inaczej nie można go nazwać) – tworzenie prostych botów do wystawiania filmowi najniższych not. Niezależnie od tego, czy wyznania admina strony Down With Disney’s Treatment of Franchises and its Fanboys mają pokrycie w faktach czy nie (a redaktorzy portalu Deadline sprawdzili to i okazuje się, że zagłosowanie z kilku kont jest banalnie proste), skala problemu jest ogromna.
Jak wygląda rzeczywistość
Dlaczego nie ufam niskim ocenom widzów – a może „widzów”? – na tych portalach? Odniosę się do jedynych sprawdzalnych i weryfikowalnych danych: ocen stosunkowo często ignorowanego CinemaScore. Jest to cała instytucja, nie tylko strona internetowa, mierząca reakcje widzów, którzy właśnie wyszli z seansu danego filmu, czyli zajmująca się czymś, co nawet w Polsce nosi nazwę „exit poll”. Ponieważ sondaży dokonuje się w pierwszy piątek wyświetlania filmu i tylko raz, nie ma możliwości, by jakakolwiek osoba wypełniła więcej niż jedną kartę do głosowania, są też mniejsze szanse, że osoba taka w swej ocenie zasugeruje się opiniami widzów, którzy widzieli tą produkcję wcześniej. A teraz najważniejsze: Ostatni Jedi uzyskał z sondaży ocenę „A” (druga najwyższa możliwa, wyżej jest tylko „A+”) i aż 89% widzów przyznało mu pozytywną ocenę (A lub B). Zainteresowanych szczegółami funkcjonowania systemu CinemaScore (i dobrze znających język angielski) odsyłam do tego artykułu.
Jak dla mnie wnioski są oczywiste: podobnie jak to miało miejsce w przypadku Battlefronta II, najbardziej wokalna i zarazem zacietrzewiona część fandomu zamanipulowała wynikami głosów publiki, przynajmniej na wyjątkowo podatnym na tego typu zagrywki Metacriticu (gdzie oceny wystawia po kilka tysięcy osób, nie setki tysięcy) i popularniejszym od IMDb Rotten Tomatoes.
Nie dajmy się omamić hejterom
To nie jest tak, że nie wierzę w negatywną reakcję pewnej części fanów na Ostatniego Jedi – opinie moich znajomych na Facebooku, z których znaczna większość to fani Star Wars, są dla mnie wystarczającym dowodem na skrajność reakcji na film. Tyle że skrajność nie oznacza przewagi negatywnych opinii – moim znajomym w większości film się spodobał. Epizod VIII, tak jak Przebudzenie Mocy, nie spodobał się jedynie pewnej części fandomu, zdecydowanej mniejszości. Niestety, to często ta najgłośniejsza część, swym agresywnym i rozciągniętym na różne media zachowaniem sprawiająca wrażenie, że ich opinia jest opinią większości. A, cytując jednego z największych kłamców w historii ludzkości, kłamstwo powtarzane tysiąc razy w końcu staje się prawdą. Oby tak nie było w przypadku Ostatniego Jedi.