Spotkałem się z licznymi opiniami mówiącymi, że scena ukazująca kasyno w mieście Canto Bight była dla fabuły Ostatniego Jedi zbędna. Nie była. Stała się bardzo istotna dla tego, jak postrzegamy galaktykę jako całość.
Od Gwiezdnych wojen oczekujemy, że pokażą nam nie tylko główne wydarzenia, ale też wszechświat jako taki, stąd też sławna scena w kantynie w Mos Eisley. Po raz pierwszy wtedy zobaczyliśmy, że galaktyka zapełnia całe mnóstwo istot, a każda z nich ma swoje sprawy. Podobnie było w przypadku Łotra 1 pokazującego nam Rebelię, która nie jest szlachetna i pełna ideałów, a raczej składa się z niezależnych grup, w zasadzie tylko cudem trzymających się “w kupie” i nie tworzących zorganizowanego organizmu. Co więcej nawet – niektóre jej komórki przypominają wręcz dżihadystów! Już takie pokazanie buntowników było dość odważne, ale scena w kasynie w Ostatnim Jedi będzie jeszcze mocniejsza, gdy tylko ją zrozumiemy.
Scena jest wstrząsająca
Musimy zdać sobie sprawę z jednego faktu: autorzy filmu właśnie zagrali na nosie wielkiemu konfliktowi pomiędzy jasną i ciemną stroną reprezentowaną przez Ruch Oporu i Najwyższy Porządek. Postacie siedzące w kasynie, oddające się zabawie i traceniu (lub zarabianiu) grubych milionów kredytów, mają gdzieś konflikt toczący się na drugim końcu galaktyki. Niezależnie od tego kto wygra, ich życie nie kończy się (przynajmniej na razie), a dzięki wojnie zarobią jeszcze więcej.
Scena w kasynie kojarzy mi się ze słynną “operową” sceną w Zemście Sithów. Tam też trwała wielka galaktyczna wojna, Anakin przeżywał katusze skrywanej miłości, a bogacze z planety Coruscant oglądają kosmiczny balet. To na tym tle odbywa się jedna z najważniejszych rozmów pomiędzy młodym Skywalkerem a Palpatine’em, w której skrywający swoją tożsamość Sith wyjawia własną wiedzę na temat ciemnej strony Mocy. A spektakl? Nie zostaje przerwany, światła nie gasną, a reszta widowni nawet nie wie, że taka ważna rozmowa miała miejsce.
Możemy nawet się nieco zagalopować…
Kasyno na Canto Bight to chyba najbardziej polityczny motyw w historii Gwiezdnych wojen, bo jest jednocześnie komentarzem do wielu rzeczy, które dzieją się na świecie, nawet do obiecywanego przez Trumpa muru, który ma oddzielić Meksyk od USA. Z jednej strony pojawia się ktoś walczący o życie, a z drugiej – wygodniej tego nie widzieć albo zadowolić się obrazem fragmentarycznym. Przykłady można mnożyć.
Rose i Finn czują się tam obco i ich naiwna wiara w ideały zostaje mocno nadszarpnięta, kiedy okazuje się, że obecni w kasynie handlarze broni sprzedają towar obydwu stronom konfliktu. Przeżywają jeszcze większy wstrząs, kiedy DJ wyjawia im, co się naprawdę liczy. Pieniądze. Dla zapłaty zdradza ich i odchodzi, zabrawszy skrzynie z gotówką. Wydaje nam się to zupełnie nieprawdopodobne, w końcu w Nowej nadziei Han Solo też zabiera wypłatę i odlatuje (ale pieniądze dostaje za uratowanie księżniczki, a nie za wsypanie kolegów). Niemniej – w pełni rehabilituje się i wraca, bo chęć walki za sprawę przeważa. Nowe Gwiezdne wojny są pod tym względem znacznie bardziej paskudne i mniej czarno-białe.
Dla walczących całe życie to dziwna odmiana
Wyobraźcie sobie, co czuje Finn, kiedy trafia do kasyna. Od dziecka był szkolony do walki – najpierw jako szturmowiec Najwyższego Porządku, a potem po stronie Ruchu Oporu. Nagle trafia do świata pełnego przepychu, na całkowicie neutralnej planecie. To musiał być szok kulturowy! W ważnej misji dla ratowania galaktyki kto by się przejmował poprawnym parkowaniem statku kosmicznego! A jednak! Okazuje się, że na tej planecie wszyscy mają gdzieś wojnę i Finn wraz z Rose zostają zgarnięci do więzienia za złe parkowanie. Śmieszne? Nie. To po prostu pokazanie wprost priorytetów. Wy macie swoją wojnę, ale tutaj musi być porządek!
Powiem Wam, że takie przewartościowanie konfliktu galaktycznego do mnie przemawia, bo zawsze gdzieś z tyłu głowy raziła mnie dodana w 1997 roku do Powrotu Jedi scena radości z upadku Imperium. Na Coruscant, poza nielicznymi, którzy cieszyli się z upadku Imperatora, wielkiego święta i zwalania pomników raczej nie było.