Ostatnim razem pisałem o wszystkim, do czego byłem w stanie się przyczepić w Ostatnim Jedi (część pierwsza i druga). Teraz przyszła pora na zabawienie się w adwokata diabła i napisanie o wszystkich pozytywnych stronach ósmego epizodu. W tym artykule dowiecie się o wszystkich czynnikach, które zadecydowały o tym, że The Last Jedi może być słabym filmem, ale nadal pozostaje dobrym dziełem z uniwersum Star Wars.
Duchy Expanded Universe
Abrams zdecydowanie nie był osobą, która znała stary kanon. Przez to fani wytykali mu, że Przebudzenie Mocy jest wtórne względem poprzednich filmów, a „nowe” elementy filmu pojawiały się już w Legendach, zazwyczaj w dużo ciekawszej formie. Odwrotnie jest z Rianem Johnsonem – w Ostatnim Jedi sięgnięto po motywy z poprzednich epizodów, ale także po wiele pomysłów z oryginalnego EU.
Pierwszym z nich są iluzje Mocy. Ten wątek pojawiał się wielokrotnie w Legendach, na przykład w historiach związanych z Corranem Hornem, rycerzem Jedi, który miał problemy z telekinezą, ale potrafił tworzyć świetne iluzje Mocy. Nawet Luke nieraz udowadniał, że zasługuje na miano Wielkiego Mistrza Jedi i w książkowej serii Dziedzictwo Mocy kilkukrotnie oszukał Jacena Solo (czyli – podobnie jak w filmie – swojego siostrzeńca).
Jeszcze więcej dostrzegam w Ostatnim Jedi nawiązań do jednej z najlepszych gier całego uniwersum Star Wars, Knights of the Old Republic II: The Sith Lords, zwanej potocznie KotORem II. Odsyłam do tej gry osoby, które uważają, że użycie Mocy przez Leię nie ma sensu. Choć scenariuszowo była ona zbędna, to już w grze z 2005 roku widzieliśmy, jak Wygnana Jedi używa swoich umiejętności do wstrzymywania oddechu w pomieszczeniu wypełnionym trującym gazem. Kreia wspomina, że niektórzy użytkownicy Mocy mogli nie oddychać przez całe dni. Czym jest więc kilka minut w próżni dla kogoś z rodu Skywalkerów?
Kolejnym motywem znanym wielu fanom jest odcinanie się od Mocy. W czasie swojego treningu Rey zauważa, że nie wyczuwa w Mocy Skywalkera. Ten wątek również pojawiał się wielokrotnie w Expanded Universe, gdzie wielu Jedi i Sithów potrafiło się ukryć przed „szóstym zmysłem” innych użytkowników Mocy. Przykładami mogą być Kreia, Vongowie, Jacen Solo i Ben Skywalker. Jednak KotOR II też poruszył wątek odcinania się od Mocy. Kiedy Wygnana Jedi brała udział w bitwie o Malachor V wyczuła wokół siebie tyle śmierci, doznała traumy i instynktownie odrzuciła swoją więź z Mocą. Dopiero po latach, zaczęła ponownie jej używać. Podobnie jest ze Skywalkerem. Luke zawiódł Bena i w wyniku tego zdarzenia wycofał się z Mocy, by do niej powrócić pod wpływem Rey.
Kolejnym działaniem Mocy znanym z KotORa II jest nadnaturalna więź. Niektórzy Jedi byli nimi połączeni do takiego stopnia, że gdy jedno zostało zabite, drugie także umierało. Wygnana Jedi była połączona z Kreią i poczuła silny ból, kiedy jej mistrzyni straciła dłoń, dlatego też więź między Kylo Renem a Rey wcale nie wydaje się być taka dziwna, zwłaszcza, że Snoke wspierał to połączenie.
Ostatnim KotORowym skojarzeniem, które wywołało uśmiech na mojej twarzy było pojawienie się porgów na „Sokole Millennium”. Każdy, kto grał w pierwszą część gry, pamięta słodkie i bardzo płodne stworzenia – gizki. Porgi wydają się być ich filmowym odpowiednikiem: równie niegroźne, bardzo szybko się mnożą i osiedlają się na pokładzie „Sokoła” (którego odpowiednikiem w KotORach jest „Mroczny Jastrząb”).
Zaskoczenia
Pisałem już o tym, że Luke w ostatniej scenie filmu nie stanowił dla mnie i wielu innych zaskoczenia. Mimo to, Ostatni Jedi nie raz pokazał mi, że nie jest filmem przewidywalnym i – w przeciwieństwie do Przebudzenia Mocy – potrafi zaskoczyć nie tylko absurdami.
Pierwszym zaskoczeniem był fakt, że Leia przeżyła wycieczkę w kosmiczną próżnię. Gdy dowiedzieliśmy się o śmierci Carrie Fisher, fani natychmiast zaczęli się zastanawiać jaki będzie to miało wpływ na najnowszą trylogię. Dopiero po pewnym czasie otrzymaliśmy zapewnienia, że nie będzie innej aktorki w tej roli, a Lucasfilm nie zamierza też odtwarzać jej wyglądu komputerowo, jak to zrobiono z Peterem Cushingiem w Łotrze 1. Wiadomo też było, że Fisher zdążyła nagrać wszystkie swoje sceny do ósmego epizodu. Metodą eliminacji wywnioskowałem, że jedyną pozostałą opcją jest to, że Leia umrze w Ostatnim Jedi i problem śmierci Carrie Fisher zostanie w ten sposób rozwiązany. Zwiastuny także podsyciły moje przypuszczenia. Wyobraźcie sobie, jak się zdziwiłem, kiedy ręka Lei nagle poruszyła się w ciemnej próżni!
Poprzednie części wpłynęły także na moje przypuszczenia wobec tego, czym będzie Canto Bight. Gdy tylko Finn i Rose wyruszyli na obcą planetę, spodziewałem się, że zawitają do ciemnej kantyny pełnej obcych ras i podejrzanych typów. Tutaj również należy pogratulować Johnsonowi – zamiast saloonu rodem z kosmicznego westernu pokazał widzom piękne kasyno, w którym bogacze upłynniali swe majątki. Była to miła i niespodziewana odmiana odczuwalna nawet w melodii, która jest chyba jedynym chwytliwym kawałkiem w Ostatnim Jedi. Drugim zaskoczeniem w Canto Bight był zwrot akcji związany z odnalezieniem hakera. Mnogość wątków w filmie nastawiła mnie na to, że każdy z nich będzie pospieszny, a sceny w mieście jeszcze krótsze niż te w zamku Maz Kanaty. Cóż, znów się zdziwiłem.
Szczegóły warte zauważenia
Jednym ze szczegółów, które trudno było przegapić w Ostatnim Jedi były złote kostki z „Sokoła Millennium”. Luke najpierw znajduje je na pokładzie starego statku, a potem „wręcza” je Lei. Jednak nie każdy fan w ogóle słyszał lub dostrzegł słynne od niedawna kostki. Były one widoczne już w Nowej nadziei, ale znajdowały się w tak ciemnym miejscu, że można je było bardzo łatwo przeoczyć, zwłaszcza jeśli obserwowało się dynamiczne wydarzenia w kokpicie „Sokoła”.
Miłym zaskoczeniem były również ruchy Rey w wodzie. Gdy młoda Jedi wskakuje do ciemnej jaskini, wpada do wody i z przerażeniem chwyta się skał. Skoro Rey wychowała się na pustynnej planecie, nic dziwnego, że nie miała pojęcia jak zachować się w wodzie. Reżyser mógł łatwo przeoczyć tę kwestię, ale wiedział, że wśród milionów fanów ktoś zwróci uwagę na takie niedociągnięcie. W końcu tak było z Leią przytulającą się do Rey, a nie do Chewiego na końcu Przebudzenia Mocy. Warto docenić dbałość Johnsona o szczegóły.
Tutaj warto też wspomnieć o efektach finałowego starcia Kylo Rena z Finnem i Rey na końcu poprzedniej części. Choć wielu zwróciło uwagę na to, że rana na twarzy Bena zmieniła miejsce, mało kto docenił, że rana po postrzale Chewbaccy na jego boku jest nadal widoczna. Podobnie jest z kurtką, którą Finn „dostał” od Damerona. Podczas walki Kylo Ren przeciął ją na ramieniu i w Ostatnim Jedi widać wyraźnie, że została zszyta. Widać Finn przywiązuje się do pamiątek.
Na wspomnienie zasługuje także „kompas” Luke’a. Znajduje się on w chatce Skywalkera na wyspie. Ważne jest to, że urządzenie pojawia się w uniwersum już po raz drugi – ostatnim razem można je było dostrzec z kampanii dla jednego gracza w grze Battlefront II.
Ostatni szczegół również pochodzi z innego filmu. Choć można czasem wątpić w kompetencje grupy odpowiedzialnej za historię w nowym kanonie, to w jednej kwestii udowodnili, że wiedzą, co robią. Jeśli ktoś przysłuchiwał się uważnie dialogom z Łotra 1, na pewno zwrócił uwagę na nazwy imperialnych projektów badawczych, które przeszukała Jyn na Scarif. Brzmiało to jak lista potencjalnych spin-offów Star Wars i niejeden fan na pewno zastanawiał się, co mogą oznaczać te wszystkie nazwy. Jednym z nich było śledzenie nadprzestrzenne. Najwyraźniej był to bardzo wymagający projekt, skoro jego dopracowanie zajęło tyle dekad i dopiero Najwyższy Porządek mógł wykorzystać tę technologię przeciw swoim wrogom.
To nadal nie wszystko! Jak już wspominałem, Ostatni Jedi ma wiele wad, ale też wiele zalet. Skoro nie byłem w stanie zmieścić się w jednym artykule z wadami, nie będzie dla Was zaskoczeniem, że na zalety również muszę poświęcić aż dwa teksty. Dlatego zapraszam za tydzień na kolejną dawkę pozytywów ostatniej produkcji Lucasfilmu.