Drugi spin-off za nami. Jak poradził sobie Alden Ehrenreich w roli młodego Hana? Czy fabuła daję radę? Czy film jest klimatyczny? Czy jest kawałem dobrej gwiezdnowojennej rozrywki? Oceniamy film spoilerowo.
Jedi Przemo
Nie czekałem na Solo. Film od samego początku ogłoszenia nie wzbudzał we mnie żadnych emocji, a cała masa plotek i zamieszania przy kręceniu do spółki z minimalną promocją i kijowym terminem tylko mnie utwierdzały w przekonaniu, że lepiej całe swoje oczekiwanie przekierować na najnowszych Avengers. Byłem przekonany, że nawet jeśli nie wyjdzie im totalne rozczarowanie jak w przypadku Epizodu VII, to nie ma szans na pobicie Łotra 1 i otrzymamy film co najwyżej dobry. I wiecie co? Miałem rację. Solo to film jak najbardziej porządny, ale jak dla mnie dziwnie mało starwarsowy. Mamy ikoniczne postacie, znane nazwy i obiekty, a jednak filmowe Gwiezdne wojny zawsze były wojnami i bardzo dziwnie mi się ogląda tę dość kameralną historię.
Do zalet niewątpliwie należy zaliczyć oprawę wizualną – wszystko wygląda na prawdziwe i nie zapowiada się, że film zestarzeje się tak źle jak prequele. Film roi się od smaczków, nawiązań i easter eggów, które z wielką przyjemnością się wyłapuje i oczekuje na kolejne. Aktorsko również jest bardzo dobrze, aczkolwiek Alden Ehrenreich ewidentnie zostaje przytłoczony świetnym Harrelsonem i Gloverem, którzy kradną całe show. Nigdy nie byłem fanem Landa, ten film to zmienił. Największe wrażenie i emocje wywołała u mnie słynna trasa na Kessel i śmiało mogę powiedzieć, że to najlepszy moment filmu, w którym naprawdę czuć ducha Star Wars.
Przejdę do czterech największych minusów, z których pierwszym jest fabuła. Historia jest przewidywalna (choć widać próby zaskoczenia nas), nieangażująca (poza trasą na Kessel) i nie potrafi utrzymać właściwego tempa. Pierwsza 1/3 filmu mnie zwyczajnie wynudziła. Fajnie, że pokazują jak galaktyce jest źle pod rządami Imperatora, i jak Imperium zajmuje nowe planety, ale halo! Już to widzieliśmy w poprzednim spin-offie! I w Rebeliantach! I w książkach! Podejrzewam, że w komiksach też. Rozumiemy – Imperium jest złe! Szkoda tylko, że potem znika praktycznie na resztę filmu. Druga wada to muzyka, która ponownie nie zawiera żadnej charakterystycznej nuty poza znanymi nam kawałkami. Trzeci minus to L3. Na litość Mocy, jak ten droid mnie wkurzał! Widać, ze chciano zrobić drugiego K-2SO, ale efekt jest odwrotny – postać zamiast być zabawną jest irytująca jak nastolatek w okresie buntu. No i czwarta wada to ten cholerny Maul. Po co? Dlaczego? Czemu nie dadzą tej postaci spokoju? Jego występ można nazwać w zasadzie cameo, ale nadal bardzo mnie zabolał. Podsumowując: 7/10 – dobry, ale można przeżyć bez niego.
Nadiru Radena
Po drugim seansie absolutnie nie wycofuję się z niczego, co napisałem w recenzji – ten film nadal niesamowicie mnie cieszy i sprawia mi taką frajdę, że uśmiech nie schodzi mi z ust. Tym razem chciałem się skupić na detalach, na elementach, które przeszły mi jakby trochę koło nosa – i ucha – ostatnim razem, ale średnio mi to wyszło. W odróżnieniu od Przema, muzyka z Solo mi się spodobała, chociaż dopiero na drugim seansie zwróciłem na nią uwagę; może to kwestia osłuchania. W każdym razie po zakończeniu filmu nuciłem sobie główny wątek, co w moim wypadku jest dobrym znakiem.
W recenzji niespoilerowej nie mogłem przytoczyć nawiązań i smaczków, ale teraz już się nie muszę ograniczać. Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo szczerzyłem zęby, słysząc nawiązania do tytułów wszystkich książek trylogii Lando Calrissiana – po pierwszym myślałem, że OK, to jest fajne. Ale aż trzy? Ha, prawdę mówili, że Jonathan Kasdan jest fanem! Ucieszyła mnie też wzmianka o sztuce walki Teräs Käsi, czy planecie Glee Anselm, poza tym za drugim razem wyłapałem też, że niebieska czaszka w „biurze” Drydena Vosa jest jakby wyjęta wprost z okładki Hana Solo i utraconej fortuny. Fan Powrotu do przyszłości we mnie również otrzymał nieoczekiwaną pożywkę w postaci Needlesa; jeśli scenarzystom nie chodziło o postać z tej trylogii, to bardzo bym się zdziwił.
Maul… Do momentu pojawienia się tej postaci w Rebels nie byłem fanem jej „wskrzeszenia”. Ale ponieważ serial pokazał, jaki potencjał drzemie w Maulu, przestało mi to przeszkadzać. I dlatego nasz Zabrak w Solo to coś, co wyszło niesamowicie fajnie i zarazem solidnie zaskoczyło. Jeśli powstanie kolejny film o Hanie – czego bardzo bym chciał, a co zweryfikuje rzecz jasna bezlitosny box office – to spodziewam się, że zrobi się naprawdę gorąco.
Prawdą jest, że nie wszystko w Solo gra, nie wszystko jest idealne, ale musiałbym się mocno postarać, by znaleźć w nim coś, co mi naprawdę przeszkadza. A nie wiem, jak Wy, ale nie po to się interesuję Star Wars, by szukać dziury w całym. Film mnie zachwycił na poziomie zupełnie innym, niż dotychczasowe produkcje i uwielbiam go za bezpretensjonalność i danie mi czystego, niczym nieskrępowanego funu.
Wixu
Idąc na Solo, nastawiłem się na miłą przygodówkę i ten warunek został spełniony. Jeśli jednak chodzi o szczegóły, a przecież każdy fan Star Wars zwraca na nie uwagę, to mam sporo zastrzeżeń i na nich się skupię. Po pierwsze: główny bohater. Alden nie ma charyzmy, by udźwignąć Hana. Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi o kopiowanie Forda, bo tego się nie da i dobrze, że nikt nie próbował, ale młody Solo jest… nijaki. Bez miłości fanów do oryginalnego wcielenia nikt nie zauroczy się Hanem w wykonaniu Ehrenreicha. A szkoda, bo na mocną tytułową postać liczyłem!
Po drugie, historia sama w sobie nie przykuwa do ekranu i jest zwyczajnie przeciętna. Nie ma zbudowanego napięcia, nie ma tego dreszczyku. Jest miło, efektownie, ale akcja siada, bo wiemy, jak ma się potoczyć historia. To nie wina scenarzystów, Kasdanowie w miarę dokładnie oddali charakter i nonkonformistyczne zachowanie Hana (choć brakowało mi więcej jego one-linerów i punch-line’ów, że tak światowo polecę), to był po prostu trudny materiał, by wcisnąć w fotel. Co nie znaczy, że nie próbowano zaskoczyć, choć w mojej ocenie nieco wymuszonymi zwrotami akcji. Wiecie, zwrotami typu „myślałem, że go zdradzi, ale jednak nie”.
Na koniec chciałbym poruszyć plot twist w postaci Maula i niejako zapowiedzi kontynuacji historii – cieszy mnie to, że wobec Solo mamy daleko idące plany, nieco mniej, że znowu wywleka się Zabraka, tak na siłę, jakby brakło pomysłów, aby zaskoczyć widza. Inni ludzie na widok dawno niewidzianej postaci zakrzyknęli gromkie „Ooo!”, a ja prychnąłem, trochę ironicznie się śmiejąc. A chyba nie o to chodzi… Tak czy siak, nie chcę, żeby moja opinia na temat filmu była jednoznacznie zła, po prostu chciałem przekazać to, co mi się w nim nie podobało. Jest bowiem w Solo wiele świetnych scen, sympatycznych dialogów, kozackiego Lando i o tych pozytywnych stronach filmu mógłbym pisać drugie tyle. Do kina wybrać się warto, bo zawiedzeni na pewno nie wyjdziemy. Co najwyżej bez silnych emocji, tych złych i dobrych, które mogły towarzyszyć przy okazji poprzednich filmów.
Marik Vao
Czasem czułem, jakbym był jedyną osobą w naszej redakcji, która rzeczywiście jarała się mocno nadchodzącym filmem o Solo. Z jednej strony oczekiwałem „tylko” lekkiej przygodówki, a z drugiej bałem się, że po zmianie reżysera dostaniemy powtórkę z Justice League. Na szczęście, film był dużo bliższy tej pierwszej opcji. Było wiele niedociągnięć, jednak wszystko łączyło się w spójną całość o dobrym tempie (tutaj zdecydowanie nie zgadzam się z przedmówcami).
Oczywiście, film ma swoje wady: pierwszy akt był fatalnie zmontowany (tym razem nie chodzi o błędy na miarę Ostatniego Jedi, ale raczej o tempo, które mogło przyprawić o zawroty głowy), dostaliśmy niewiele nowych nut (zdecydowanie mniej niż w Rogue One, ale coś się pojawiło wbrew zapewnieniom Przema), a sceny „nadania” Hanowi nazwiska oraz pojawienie się Maula były okropne, ale cały film nie załamał się ani pod ciężarem swojej wagi ani ambicji, z czym mieliśmy do czynienia w przypadku Ostatniego Jedi oraz Przebudzenia Mocy.
Na pochwałę zasługuje aktorstwo (uważam, że Alden dał radę), zwrot akcji (jeden był oczywisty, ale drugi już dużo bardziej – przyznajcie się szczerze: kto nie spisywał Qi’ry na straty jeszcze przed premierą?) i easter eggi, które nie są rzucane widzowi w twarz i dzięki temu nie zakłócą odbioru tym, którym na przykład nazwa Teräs Käsi nie kojarzy się z niczym. Podsumowując, nie mamy do czynienia z produkcją tak dobrą jak Łotr 1, ale na pewno wrócę do niej dużo chętniej niż do pozostałych nowych filmów. Niech wieść się rozniesie, ponieważ sala kinowa świeciła pustkami! A chyba wszyscy chcemy, żeby wymarzony spinoff o Obi-Wanie był dobrze sfinansowany.
Krzywy
„It’s good. A little rough around the edges, but good”. Ten cytat to najtrafniejsza jednozdaniowa recenzja Solo. Film widziałem już dwukrotnie – a przed publikacją tego tekstu będę po trzecim seansie – i bawiłem się świetnie. Nie są to najlepsze Gwiezdne wojny, ale to tylko i aż dobre Gwiezdne wojny. A film jako film konstrukcyjnie oldschoolowy i ma w sobie więcej z Indiany Jonesa niż z współczesnych blockbusterów.
Alden Ehrenreich jako Han wypadł jednak super. Nie kopiował Forda, a jeśli go naśladował nieudolnie to widać w nim było jego młodszą wersję, która dopiero się kształtuje. Harrisona było widać za to sporo w Harrelsonie, a nauki Becketta nie poszły jak wiemy w las. Glover jako Lando za to genialny! Kradł każdą scenę. Mega fajnie pokazana odległa galaktyka z perspektywy maluczkich, a nie bohaterów i bojowników o wolność jak do tej pory. Tego chcę więcej!
Raziły niektóre gagi jak wyjęte z innego filmu. L3 żenował częściej niż bawił. Niektóre sceny były mało przekonujące. Widać, że to łatane dzieło, szwy wychodzą na wierzch. Aż dziwne, że spin-offy w takich bólach powstają. Rouge One też miał sporo dokrętek i nie zawsze montaż tam grał. Nic co by jakoś specjalnie film psuło, ale zabrakło tego poziomu dopracowania, który charakteryzował epizody.
Yako
Wróciłem z kina. Był środek tygodnia (no dobrze, czwartek to nie środek, ale wiecie o co mi chodzi) byłem padnięty po ciężkim tygodniu. A na Solo się zwyczajnie wynudziłem. Może ze względu na to zmęczenie? Nie mówię, że film jest zły. Mogło być gorzej. I to znacznie gorzej, a szedłem bez żadnych większych oczekiwań. Film ma dobre momenty (rewelacyjny początek!) i kilka dłużyzn, które są zwyczajnie nudne i słabe. Bohaterowie biorą się znikąd, a sama intryga i zależności między bohaterami (tymi złymi i tymi dobrymi) dość grubymi nićmi szyte.
Powiem wprost – nie trzeba wiedzieć o zmianie reżyserów, aby widzieć, że film jest połatany i momentami puzzle do siebie nie pasują. Niemniej podkreślam – fan Gwiezdnych wojen wyciągnie sporo dla siebie. Zobaczy mrok, syf galaktyki pod rządami Imperium i zobaczy fajnego Hana Solo. Alden Ehrenreich dał radę i jest jednym z lepszych elementów filmu. Niemniej – zgadzam się z światowymi recenzentami – ten film to 6/10, czyli średniak. Nie rewelacyjny, ale cieszmy się… Bo mogło być gorzej.