Obserwując internetowe potyczki słowne, żarliwe oświadczenia znajomych w kwestii lubienia bądź nielubienia nowych filmów oraz radykalne działania niektórych zdeklarowanych fanów (jak zbiórka funduszy na nakręcenie Ostatniego Jedi od nowa), pomyślałam sobie, że wszyscy powariowali. Jakby nie patrzeć, Gwiezdne wojny to w końcu tylko filmy, po co więc zmiany we franczyzie przeżywać tak intensywnie i podnosić do rangi siły sprawczej niszczącej nawet wspomnienia z dzieciństwa? Zamiast zbojkotować problem czy przyłączyć się do jednej z frakcji, zdecydowałam się sięgnąć do korzeni czyli do Josepha Campbella, amerykańskiego religioznawcy, wywierającego niebagatelny wpływ na współczesną popkulturę, będąc równocześnie jej gorliwym badaczem i entuzjastą. Gdy przypomnimy sobie, co naukowiec mówił na temat Star Wars, te wszystkie na pozór przesadzone reakcje przestają tak mocno dziwić. Według niego Gwiezdne wojny pełnią funkcję nowej mitologii w „odmitologizowanym” świecie, w którym tradycyjny fundament, jaki dawała religia i tradycje lokalne, został nadkruszony w wyniku procesów społecznych związanych z globalizacją. Potwierdzeniem jego słów wydaje się być uznanie w kilku krajach Jediizmu czyli Religii Jedi jako pełnoprawnych wyznań. Jak pamiętamy z lekcji historii, to właśnie religie były podstawą wielu konfliktów zbrojnych i krucjat. Zatem w tym kontekście schizma wśród fanów, rozłam na frakcje i niekończące się dysputy internetowe wydają się być usprawiedliwione.
Potęga uniwersum Star Wars polega na tym, że chcemy non stop do niej wracać, podobnie jak np. do Starego Testamentu. Jest to historia, którą chcemy przeżywać i odczytywać wciąż na nowo. Myślę, że fani mają taką właśnie potrzebę powracania do znajomego uniwersum, znanych postaci jak do starych znajomych, do ulubionych miejsc. Każdy z nas ma swoją ukochaną część czy też motyw sagi. Dzięki temu uniwersum stworzone przez Lucasa jest nam bardzo bliskie, ale to podejście indywidualne sprawia, że każdy uważa inne Gwiezdne wojny za te najbardziej słuszne. Niczym religijni fanatycy bronimy swojej wersji, powołujemy się na święte pisma (filmy) i apokryfy (komiksy i książki). Jednak w tej walce na cytaty i wersje gubimy sedno i proste przesłanie zawarte lata temu przez Lucasa w jego dziele, a które sprowadza się do jednego zdania: „Wyłącz komputer, zaufaj uczuciom”. Potęga zawiera się nie w wielkich maszynach, ale w prostocie.
Współcześnie to filmy kreują mity o bohaterach, dlatego Star Wars wypełnia zapotrzebowanie na wzorcowego bohatera. Wszak to nie perfekcja techniczna oryginalnych filmów sprawiła, iż są one po tylu latach nadal fascynujące, ale fakt, że powstały w momencie, gdy ludzie potrzebowali ujrzenia w wyrazistych, prostych obrazach jak dobro ściera się ze złem, pragnęli, by przypominano im o idealizmie. Potęga zła w Klasycznej Trylogii nie była utożsamiona z żadnym konkretnym narodem na świecie, przypominała raczej abstrakcyjną potęgę, reprezentującą pewną zasadę, a nie określoną sytuację historyczną. Cała opowieść zawarta w Star Wars przedstawia konflikt pewnych zasad (systemów i norm), a nie narodów. Aby się przeciwstawić się systemowi, trzeba jak Luke Skywalker trzymać się własnych ideałów i nauczyć się odrzucać bezosobowe roszczenia systemu wobec nas.
Joseph Campbell obserwując ekranowe wyczyny młodego Skywalkera mówił, że Lucas „tchnął zupełnie nowego i potężnego ducha” w klasyczną opowieść o bohaterze. Według mitoznawcy w Gwiezdnych wojnach chodzi o to samo „…co w Fauście powiedział Goethe, a Lucas wyraził po nowemu, że przesłanie zawarte w technice nie jest zdolne nas uratować. Nasze komputery, przyrządy, maszyny nie wystarczą. Musimy odwołać się do naszej intuicji, zawierzyć naszej prawdziwej istocie.” Najważniejsze przesłanie Star Wars mówi o tym, że prawdziwa potęga zawiera się w prostocie, a więc nie w skomplikowanej technice, zawiłych naukach czy morderczych treningach ani też w efektach specjalnych. W moim odczuciu fani zapomnieli, o co tak naprawdę w Gwiezdnych wojnach chodzi. Kwintesencja Star Wars, według Josepha Campbella, to zwrot ku naszemu człowieczeństwu, bez którego będziemy tylko tym, czym Vader pod maską. Czy nie o tym przypadkiem przypomina nam tak okropnie skrytykowana Rose w Ostatnim Jedi?