Gwiezdnowojenne Top 10 w 2018 roku

Koniec roku i początek nowego roku to tradycyjnie okres podsumowań; nie mogło go także zabraknąć i u nas. Dowiedzcie się, jakie wydarzenia i premiery nasza redakcja uznała za 10 najważniejszych w 2018 roku.

Minęło już ładnych kilka odkąd EA ma licencję na gry Star Wars i do tej pory doczekaliśmy się kilku mobilnych tytułów oraz dwóch Battlefrontów, które mimo jakości, roztoczyły wokół siebie aurę wyłudzania pieniędzy od graczy. Jest to bardzo ubogie portfolio biorąc pod uwagę, że w międzyczasie zdążono jeszcze jeden (co najmniej?) z tytułów skasować. Wieści o powstawaniu Jedi: Fallen Order nastawiają optymistycznie, że może wreszcie doczekamy się czegoś innego, niż strzelanka lub bezmyślne klikadło, a poznanie świata z samego początku Imperium i to z perspektywy Jedi może być dużo ciekawsze, niż nowokonaniczni Rebelianci lub Ahsoka. Interesującym wydaje się również posunięcie, że gra ma koncentrować się na trybie single player, co w obecnych czasach nie jest takie częste w przypadku gier AAA. Szkoda, że niewiele więcej wiemy, a do premiery jeszcze rok… [JediPrzemo]

Jeden serial się kończy, kolejny się zaczyna. Zgodnie ze wzorem poprzednich produkcji, aktualnie właśnie Resistance jest główną siłą napędową pozafilmowego uniwersum i to w nim pojawią się wszelkie nowości, nawiązania z nadchodzących filmów. Na razie serial rozgrywa się w słabo rozwiniętym okresie pomiędzy Epizodem VI a Epizodem VII. To ogromna zaleta, sporo wolności artystycznej i spore pole do popisu. Kolejną zaletą jest to, że wydarzenia nie są istotne dla całego uniwersum. Prawdą jest, że pojawiają się postacie filmowe jak Poe, Leia czy Phasma, ale odgrywają rolę drugoplanową. Widzimy zmagania zwykłych ludzi, bez Mocy, bez międzygalaktycznych bitew. Podoba mi się ta odskocznia. Największą zaletą serialu wydaje się czerpanie pełnymi garściami z dorobku całego uniwersum, najgorszą wadą natomiast główny bohater ze swoim skrajnie przerysowanym, głupkowatym i tragikomicznym zachowaniem. Niemniej coś, co na pierwszych trailerach zapowiadało się na totalną klapę, obecnie wychodzi obronną ręką i potrafi dostarczyć dobrej rozrywki. [Dark Dragon]

Dawno temu fani mocno narzekali na The Clone Wars: wkurzająca Ahsoka, brak poszanowania dla innych dzieł Expanded Universe, tragiczna interpretacja Mandalorian… Z czasem twórcy nauczyli się robić odcinki, które trzymały wysokie standardy grafiki i scenariusza. Co najważniejsze, takie historie zdarzały się coraz częściej, a nie tylko raz na sezon. Dzięki temu serial zdobywał sympatię fanów (przynajmniej tych, którzy nie zrazili się jeszcze do dalszych sezonów). Po pospiesznym zakończeniu serialu, zostaliśmy najpierw z obraźliwie złymi Rebeliantami, a teraz przechodzimy przez słabe Resistance. Głód na dobre animacje Star Wars sięga zenitu, dlatego ogłoszenie powrotu The Clone Wars wzbudziło wielkie nadzieje i euforię w fandomie. Nie wiadomo jeszcze nic o szczegółach nadchodzących odcinków, ale hype rośnie. Czy Dave Filoni zaserwuje nam odtrutkę na ostatnie lata? Wierzę, że tak właśnie będzie. [Marik Vao]

Serial był niezwykle problematycznym tworem, który wzbudził dość mieszane odczucia wśród fanów Gwiezdnych wojen wraz z ujawnieniem informacji o zaangażowaniu Dave’a Filoniego w jego tworzenie. Oczekiwano, że produkcja wprowadzi świeżość, interesujące rozwiązania fabularne wzbogacające oficjalny kanon oraz zaprezentuje postacie warte zapamiętania na dłużej niż kilka odcinków. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu i finału ostatniego sezonu serialu, to całość, podobnie, jak w przypadku Wojen klonów, okazała się wyjątkowo nierówna i oceniana bardzo różnie także przez redakcję Star Wars Extreme. Otrzymaliśmy bowiem odcinki pełne niepotrzebnego patosu, bzdur czy luk fabularnych, ale gdzieniegdzie przewijały się też historie wciągające, które stanowiły domknięcie wątków z poprzedniej produkcji Filoniego (np. dalsze losy Ahsoki), a także wprowadzające momenty zapierające dech w piersiach (np. śmierć Kanana Jarrusa czy poświęcenie Ezry Bridgera). Czy Rebelianci pomimo pewnych niedociągnięć zostaną zapamiętani przez fanów? Myślę, że tak, zwłaszcza, jeśli uwzględni się kilka istotnych elementów. Wśród nich wymieniłbym np. wprowadzenie wielkiego admirała Thrawna depczącego po piętach załodze Duchów, nawiązaniach do innych mediów prezentujących świat Gwiezdnych wojen (np. do planety Malachor kojarzonej z grą Knights of the Old Republic 2), „mrugnięcia okiem” w stronę fanów Wojen Klonów czy wreszcie zaistnienie bohaterów w Łotrze 1. Chciałoby się rzec: „coś się kończy, coś się zaczyna”, zwłaszcza w odniesieniu do kolejnych produkcji ukazujących odległą galaktykę, ale z drugiej strony jestem przekonany, że wielu fanów chciałoby się dowiedzieć, jak potoczyły się losy Ezry i Thrawna po ich zniknięciu w nieznane razem z purrgilami. [Kaelder Dherven]

Disney to multimedialny moloch, który generuje świetne zyski w box office’ie, ale czasami zdarzają mu się wpadki. W tym konkretnym wypadku dziwi tragedia finansowa Solo, bo przecież mowa o filmie serii, która po wykupieniu przez Disneya za każdym razem zarabiała co najmniej miliard dolarów na świecie. Wyliczając dokładniej: Przebudzenie Mocy dwa miliardy, Łotr 1 jeden miliard, Ostatni Jedi prawie półtora miliarda. Dla porównania Solo: niecałe 400 milionów. Szok? Sam nie mogę w to do końca uwierzyć, choć powodów tego stanu rzeczy było całkiem sporo. Po pierwsze i najważniejsze: zamieszanie podczas produkcji, czyli wyrzucenie reżyserów Phila Lorda i Chrisa Millera i kosztowne dokrętki. Po drugie, fatalna promocja filmu przed premierą. Po trzecie, wyśmiewanie Aldena Ehrenreicha, w tym krążące plotki, że aktor nie radzi sobie na planie i nie potrafi udźwignąć roli zarezerwowanej dla jedynego „słusznego” Solo, czyli Harrisona Forda. Porażka tego filmu przełożyła się na filozofię Lucasfilmu, który zdaje się odchodzić od spin-offów. A szkoda, bo Solo jest filmem co najmniej dobrym i sprawia mnóstwo frajdy. Niestety, słupki finansowe są ważniejsze i raczej kontynuacji losów młodego Hana nie uświadczymy… [Wixu]

Zapowiedź serialu i pierwsze konkretne informacje na jego temat, takie jak na przykład fotka głównego bohatera, to bez wątpienia jedno z ważniejszych wydarzeń minionego roku, jeśli chodzi o Star Wars. Będzie to bowiem pierwszy serial aktorski w historii tego uniwersum. I to nie byle jaki, sądząc po ciekawej obsadzie aktorskiej (między innymi: Pedro Pascal i Carl Weathers), dogodnym osadzeniu czasu akcji w chronologii (między Epizodem VI a VII, w okresie nadal dość słabo wyeksploatowanym przez nowy kanon) oraz po tym, kto siedzi na stołku reżyserskim – Jon Favreau (znany między innymi z filmów Marvela). Potencjał jest więc duży. Nie pozostaje zatem nic innego, jak tylko czekać na 2019 rok! [Suweren]

Wraz z premierą Łotra 1 dostaliśmy produkt krańcowo odmienny od tego, co widzieliśmy dotychczas w Gwiezdnych wojnach. Nagle stało się mrocznie, bezkompromisowo, a tak kryształowi dotychczas Rebelianci okazali się tak samo bezwzględni, jak Imperium, z którym walczyli. Dla wielu osób była to największa zaleta filmu i coś, za czym się tęskni i o czym się marzyło. Tymczasem niespodzianka! Będzie aktorski serial osadzony w naszym ulubionym uniwersum i to właśnie z jedną z najciekawszych postaci spin-offa, co daje nam nadzieję na utrzymanie podobnego klimatu – wszak Cassian Andor nie może nagle zmienić się na potrzeby filmu w bezkompromisowego mordercę, wcześniej będąc słodkim troskliwym misiem (przynajmniej taką mam nadzieję). A skoro główny bohater to szpieg, morderca i sabotażysta, istnieje szansa, że ukazany w serialu świat również będzie daleki od tego, co zobaczyliśmy dotychczas – mroczne zakątki galaktyki (jak Pierścienie Kafrene), brudne zagrywki i fabuła nieco bardziej dla dorosłych fanów i widzów. Dla mnie to sygnał, że Lucasfilm nareszcie pojął, że seriale animowane nie tylko nie przyciągają starych fanów, ale wręcz niekiedy ich odpychają. Znak, że wszystko pójdzie w innym kierunku? Lepszym? Oby! [Cathia]

Można się spierać czy Solo jest dobrym filmem, ale nie da się ukryć, iż jego wyniki finansowe nie są zbyt spektakularne. To jeden z powodów, dla których Disney z Lucasfilmem zrozumieli, że czas zmienić coś w podejściu do produktu. Filmy kinowe są kosztowne, natomiast seriale niejednokrotnie nie ustępują rozmachem czy poziomem gry aktorskiej, a mają wielokrotnie mniejsze budżety. Aspekt finansowy oraz ogólna moda na serie telewizyjne spowodowały, że Gwiezdne wojny zawitają w końcu na małym ekranie. Ma to też bezpośredni związek z popularnością platform typu Netflix i planowanym odpaleniem Disney+, co jest idealną okazją do przetestowania nowego kanału dystrybucji produktów. Do tej pory prym wiodły serie animowane: Wojny Klonów, Rebelianci czy aktualnie nadawany Ruch Oporu, ale ich adresatami byli młodsi widzowie. Nadszedł czas na coś dla starszych fanów. Osobiście wróżę wielki sukces zarówno mandaloriańskim przygodom Pedro Pascala oraz rebelianckim podchodom Diego Luny, gdyż popularność seriali powiązanych z filmami Marvela (oraz seriali takich jak Gra o tron, Wikingowie czy wielu innych) pokazuje, że to bardzo dobry kierunek dla Gwiezdnych wojen. Rozsądnym wydaje się ograniczenie długości produkcji do de facto miniseriali po 8-10 odcinków, gdyż współczesny widz nie ma czasu ani ochoty śledzić sezonu po 20-30 odcinków jak to miało miejsce jeszcze dekadę temu. Więcej przemyślanych, dobrze dofinansowanych produkcji (nawet jeśli kosztem premier kinowych), wróży dobrą jakość, tym bardziej gdy przypomnimy nazwiska dotychczas pozyskanych twórców, jak Jon Favreau, Bryce Dallas Howard czy Taika Waititi. Poza tym to zawsze więcej godzin Star Wars niż moglibyśmy zobaczyć w kinie! [Taraissu]

O fali hejtu w fandomie – zarówno wymierzonej w stronę malkontentów, jak i w tych zadowolonych – kiedyś się wypowiedziałem i mimo niektórych nieprzyjemnych uwag, jakie potem przeczytałem podtrzymuję, co napisałem. Zresztą, po fali negatywnych komentarzy pod naszym niedawnym tekstem widzę, że tej lawiny raczej nic nie zatrzyma. Ostatni Jedi okazał się epizodem nietypowym, który wywołuje skrajne reakcje – od zachwytu po zniesmaczenie. Zaognił konflikty wśród i tak skłóconych już miłośników Star Wars i od roku niepodzielnie króluje wśród dyskusji fanowskich, które często przeradzają się po prostu w atakowanie drugiej strony. Czasem tej nastawionej na hejt na wszystko, co od Disneya dostaniemy i żyjącej nierealnymi marzeniami o nowym Star Wars, czasem bezmózgiej, przyklaskującej wszystkiemu, do czego przyklei się żółte litery. Na tym oczywiście nie koniec – nie sposób zapomnieć o ludziach, którzy poświęcali czas na konstruowanie botów zaniżających oceny filmu, zachęcali do szukania brudów wśród osób odpowiedzialnych za „porażkę” czy krzyczeli o konieczności zrzutki na remake obrazu. Nieprędko wymażemy z pamięci też groźby, jakie otrzymywał Rian Johnson, skasowaniu swojego Instagrama przez Kelly Marie Tran czy teorii głoszących, że to wszystko nakręcone było przez starającego się zatuszować zły odbiór filmu Disneya. Tak. Ten rok obfitował w emocje, kontrowersje i liczne wydarzenia stawiające naszą społeczność w niekoniecznie dobrym świetle dla postronnego obserwatora. [Vidar]

Gdyby premiera filmu Star Wars nie była najważniejszym wydarzeniem roku, mielibyśmy do czynienia albo z istną katastrofą albo… pojawieniem się absolutnie fantastycznego serialu aktorskiego. Kto wie, może za dwa lata doczekamy czegoś takiego? Tym niemniej, Solo świata nie zawojował, co przyniosło mu niechlubny tytuł pierwszego w historii kinowego filmu aktorskiego Star Wars, który zwyczajnie poniósł porażkę. Większość powodów tego stanu rzeczy wymienił już Wixu. Ogólnie zarówno wśród fanów, jak i zwykłych widzów film został przyjęty jak nie umiarkowanie, to ze wzruszeniem ramion. Oczywiście znalazło się mnóstwo takich fanów jak ja, dla których to świetna gwiezdnowojenna rozrywka (ze znakomitą muzyką, dodam, której na okrągło słucham), i którzy chcieliby dostać sequel, ale wszystko wskazuje na to, że to jedynie płonne marzenia… tak jak, zapewne, marzenia o kolejnym spin-offie. [Nadiru]

Zgadzacie się z naszą listą najważniejszych wydarzeń roku? Sprawdźcie, co wybraliśmy w poprzednich latach: 2017, 2016, 2015 i 2014.