Każdy z nas ma swoje oczekiwania odnośnie nowych Gwiezdnych wojen, czy to filmów czy innych źródeł, uzupełniających wyczyszczony niemal doszczętnie kanon. Te oczekiwania albo się spełniają, albo nie i w zależności od tego, do której grupy należymy, czekamy z radością lub niepokojem w serduszku. Niestety, należę do tej drugiej.
Pisałam niemalże rok temu o tym, dlaczego nie podobał mi się Epizod VII, jednak nie to chcę tym razem poruszać. Zdania nie zmieniłam, nadal boję się tego tykać jak diabeł święconej wody. Moje obecne obawy dotyczą nowego produktu, o którym nie słyszeli chyba tylko bezdomni w Kalkucie, bo maszyna promocyjna wydaje mi się działać chyba jeszcze prężniej niż w przypadku Przebudzenia Mocy i atakuje mnie nawet, kiedy wchodzę do Rossmanna.
Akcja Łotra 1 rozgrywa się w moim ulubionym gwiezdnowojennym okresie – rządów Imperium Galaktycznego. Trudno, jestem zdeklarowaną imperialistką, trzeba albo pokochać, albo zastrzelić. Główny wątek to przechwycenie planów Gwiazdy Śmierci, czyli zasadniczy element pierwszej miłości niemalże każdego geeka na tej planecie, Nowej nadziei. Mamy już prężnie działającą Rebelię, Imperium u szczytu swoich możliwości, po prostu absolutnie cudną podstawę pod świetną akcję. Akcję, która zadowoli nie tylko nastolatków czy dzieciaki, ale każdego fana, zwłaszcza tego starszego, bo film aż prosi się o thriller szpiegowsko-wojenny.
Oczywiście, jeśli prezentujemy to, co się wydarzy, z punktu widzenia tych dobrych, jasnym jest, że to oni otrzymają główną rolę w teatrze wydarzeń, zatem niespecjalnie zaskakuje mnie nacisk, jaki kładzie się na Rebeliantów podczas akcji promocyjnej, choć z drugiej strony dziwi w tym kontekście wyeksponowanie Bena Mendelsohna na Celebration (aczkolwiek nie powiem, miłe dla oka, facet ma niezłą charyzmę i doskonale dopasowany mundur, a jak już niejednokrotnie twierdziłam, w dobrze dopasowanym mundurze nawet największa sierota wygląda zacnie). Jestem w stanie więc to przełknąć, choć chciałabym, rzecz jasna, dostać więcej Imperium. Szczęśliwie wygląda na to, że moje marzenia spełnią się w filmie.
Czy jednak w takiej formie, jak się tego spodziewam? Czego spodziewałabym się po przedstawieniu Imperium w filmie rozgrywającym się tuż przed Epizodem IV? Przede wszystkim potęgi, niczym niepowstrzymanej potęgi i grozy, jaką ona wzbudza. Spodziewałabym się groźnych wojsk, które wchodzą i robią rozpieprz słabo zorganizowanej i nadal walczącej o swój własny żywot Rebelii.
Spodziewałabym się niegłupich dowódców i kompetentnych szturmowców. Tak, wiem, że rzadko kiedy trafiają (a redshirty i tak umierają), ale musiał, do cholery, istnieć powód, dla którego doświadczony rycerz Jedi, Obi-Wan Kenobi, mówi Luke’owi, że tylko szturmowcy strzelają tak precyzyjnie. Chcę po prostu machiny, która miała wszelkie szanse na utrzymanie się przy władzy przez okres pomiędzy Zemstą Sithów a Nową nadzieją.
Po trailerach sądząc, mam na to jakąś maleńką szansę. Widzimy wreszcie skalę Gwiazdy Śmierci, te niszczyciele na jej tle niezmiennie wywołują u mnie ciary, widzimy atak na świat Rebelii (tak zakładam), widzimy Death Trooperów, widzimy nowego imperialnego – dyrektora Krennica (który ma już swój własny fanklub, gotowy z Vanishem lecieć, kiedy tylko zabrudzi sobie płaszczyk), widzimy wreszcie starego znajomego, lorda Vadera (niektórzy, w tym niżej podpisana, widzą, rzecz jasna, jeszcze innego imperialnego, tego, który zniszczył ten rebeliancki świat na A). Czyli zapowiada się pięknie. Jeśli przeczyta się jeszcze do tego powieść Catalyst, która kończy się na 17 lat przed Bitwą o Yavin, ma się piękny obraz Imperium, które wprawdzie jest cały czas targane wewnętrznymi konfliktami i rozgrywkami między wyżej postawionymi oficerami, ale jest mocne i potrafi wyegzekwować to, co się chce. Takie Imperium widzę też chociażby w komiksowej serii o Vaderze. Byłam więc więcej niż szczęśliwa, odliczając dni do premiery. Do pewnego momentu.
Ponad tydzień temu w sieci ukazał się filmik, prezentujący maleńki fragment Łotra, ukazujący Jyn i Cassiana Andora walczącego ze szturmowcami w zaułku nieokreślonego miasta.
Właściwy filmik zaczyna się mniej więcej od 3 minuty.
I co? Oczywiście wygrywają. Jyn klepie elitarnych żołnierzy, jak jej się żywcem podoba, takie akcje widuję regularnie w wykonaniu mojej drużyny, jak im 6 na dzikiej wypadnie lub w Rebeliantach, których zarzuciłam właśnie z tego powodu i nawet pojawiający się tam Tarkin i Thrawn nie są w stanie mnie przekonać do powrotu. O ile dobrze pamiętam, szturmowcy byli wyjątkowo lojalną i doskonale wyszkoloną jednostką armii imperialnej i jeśli nie trafili na cholerne małe misie, byli w stanie pokonać nie tylko dwójkę rebeluchów i ich droida w ciasnej uliczce. Powiecie, że i Chirrut Îmwe również spuszczał im baty. Ależ oczywiście, ale on wygląda na użytkownika Mocy, nawet jeśli oficjalnie mowa o tym, że nim nie jest. No cóż, wtedy będzie takim starwarsowym Daredevilem. Do rzeczy jednak! To dało mi do myślenia. Wizja Imperium, która jest sensowna, nie pod publiczkę, pojawia się w gruncie rzeczy zaledwie w książkach i komiksach, czyli źródłach, do których sięgnie raczej zaangażowany już fan, taki, który chce się dowiedzieć czegoś więcej. Aby jednak przyciągnąć do kin czy telewizorów i nie narazić się przy okazji na zarzuty niepoprawności politycznej i popierania faszyzmu, Imperium musi wyjść na sieroty, które należy po prostu z litości dobić. Do dzisiaj płaczę rzewnymi łzami nad szturmowcami, którym Sabine skacze po głowach w jednym z odcinków serialu. I jakkolwiek rozumiem, z czego to się bierze, nie ukrywam, że bardzo mnie to drażni. Nie tylko zresztą mnie.
Oczywiście, Łotra 1 jeszcze nie widziałam, mam zatem nadzieję, że jak tylko wrócę z kina, będę siedziała z radosnym uśmiechem na twarzy i zamawiała bilety na kolejny seans. Mam nadzieję, że zarówno Krennic, jak i Imperium w ogóle będzie pokazane godnie, tak, jak powinno być pokazane (i tak, bezlitosne sukinsyny również się w to wliczają). Mam nadzieję, że zobaczę prawdziwą walkę, a nie grupę, która dostanie fory od scenarzystów, bo tak się należy. Mam nadzieję na Imperium, które wywoływało u mnie ciary podczas pierwszego oglądania Nowej nadziei, kompetentnych szturmowców (którzy trafiali na tym piekielnym Tantive IV), doskonale wyszkolonych oficerów i poczucie przerażenia i grozy, które będą mi towarzyszyły przy ich decyzjach czy posunięciach. Bo nadal mam w pamięci przerysowanego Huxa i Kylo, na którego patrzeć bez ataku śmiechu nie mogę. I wprawdzie mówi się, że nadzieja matką głupich, ale do przyszłego tygodnia mnie nie opuszcza…