Wczoraj w sieci pojawiła się iście wybuchowa plotka, że Zack Snyder, reżyser takich filmów, jak 300, Watchmen, czy wchodzący w tym roku do kin Man of Steel, nakręci spin-off Star Wars będący gwiezdnowojenną wersją Siedmiu samurajów. Oczywiście plotkę błyskawicznie zdementowano (czego można się było spodziewać, biorąc pod uwagę, że pan Snyder ma na głowie inne projekty), co nie zmienia ani o jotę faktu, że sam pomysł spin-offu krąży już po sieci od dłuższego czasu. Niegdyś, zanim Lucas sprzedał Lucasfilm Ltd., wspominało się o potencjalnych filmach poświęconych Yodzie i Bobie Fettowi, które mieliby rzekomo tworzyć współpracownicy Flanelowca. To także były jedynie plotki. Odkąd jednak odległą galaktyką zawiaduje Disney, wszystko jest możliwe.
Spin-off, jak wiemy, to dzieło książka, film, gra i tym podobne które, ujmując w największym skrócie, rozwija poboczne wątki i postacie danego uniwersum. Jeśli mówimy o „produkcie ubocznym” w kontekście Star Wars, to chodzi o film, który nie jest Epizodem, częścią żadnej trylogii i opowiada historię rozgrywającą się obok np. prequelów lub też w zupełnie innym okresie historycznym. Trochę jak powieści z Expanded Universe, z tą różnicą, że spin-off miałby zapewne ten sam status kanoniczny, jak każdy z Epizodów. Co za tym idzie, może to być opowieść o pojedynczym bohaterze z jednego z filmów, o grupce postaci, jakiejś planecie, albo też dzieło zupełnie, stuprocentowo samodzielne.
Pytanie pierwsze: czy istnieje możliwość, że coś takiego powstanie? Moim zdaniem tak. Ba, wskazywały na to już pierwsze wypowiedzi przedstawicieli Disneya, tuż po ogłoszeniu newsa dziesięciolecia. Nic nie stoi na przeszkodzie, by, idąc przykładem Marvel Cinematic Universe, jednocześnie powstawały po dwa lub nawet trzy produkcje z logo Star Wars. Bo jeśli w tym samym czasie kręcony jest Thor 2, Captain America 2 i Iron Man 3, to logika podpowiada, że można pracować zarówno nad Epizodem VII, jak i jednym, czy dwoma spin-offami, prawda? Ironią losu jest to, że jedyną przeszkodą na drodze gwiezdnowojennych „poboczniaków” jest właśnie… ów Marvel Cinematic Universe. Marvel należy bowiem do korporacji Disney, co przekłada się zapewne na spore rozbicie kapitału i potężne rozciągnięcie ograniczonych przecież mocy produkcyjnych. Nie wiem, czy w takiej sytuacji Disney po prostu stać na inwestycję w kolejne wysokobudżetowe filmy, nawet jeśli jest z tego gwarantowany zysk. Dlatego sądzę, że jeśli spin-offy powstaną, to doczekamy się ich dopiero po 2015, 2016 roku, po Epizodzie VII.
Pytanie drugie: o czym miałyby być te filmy? Jedna podpowiedź już jest o bohaterach drugoplanowych, jak mistrzowie Jedi, łowcy nagród, Sithowie, słynni Rebelianci i Imperialni. To nie jest zbyt trudne do przetworzenia w fanowskiej wyobraźni. Wystarczy zerknąć na bogactwo Expanded Universe. W samej epoce Galaktycznej Wojny Domowej jest do poruszenia dziesiątki tematów na przykład przygody Eskadry Łotrów. Wymarzony temat dla spin-offa! A jeśli poszukujemy epickości, co stoi na przeszkodzie, by wykreować nową epokę historyczną, z mrowiem Sithów i Jedi? The Old Republic to zrobiło. Owszem, wolałbym, aby wykorzystano już istniejący wycinek chronologii, choćby rzeczony TOR, ale jeśli tak się nie stanie trudno. Expanded Universe obejmuje już ponad 25 tysięcy lat historii komiksowo-książkowych. Można sobie wybrać dowolny jej kawałek i coś nowego doń wrzucić.
Nie wiem, jak Wy, ale mnie się podoba idea gwiezdnowojennego spin-offa. Od dawna byłem zwolennikiem takiego rozwijania uniwersum George’a Lucasa. Jest to idealne rozwiązanie nie bawimy się w przekombinowane trylogie, ze Skywalkerami, Solo i innymi potomkami i pociotkami wielkich bohaterów, ale opowiadamy nową, indywidualną, oderwaną od głównych wątków historię. Czyż nie brzmi to wspaniale? Dla mnie, jako się rzekło, tak właśnie brzmi.