„The Clone Wars 5×14-16: Mandalorianie”

Wątek mandaloriański wzbudzał wśród fanów bardzo negatywne emocje. Wielbiciele twórczości Karen Traviss znaleźli kolejny powód niechęci do Lucasa, a nieliczni jego obrońcy opowiadali o ekonomii państw, które nieprzerwanie prowadzą wojny. Podobną popularnością cieszył się wątek o odrodzeniu Dartha Maula. Sith-Iridonianin był wiele razy „wskrzeszany” w komiksach, które – na szczęście – były niekanoniczne. Jednak The Clone Wars przedstawiło kolejną wersję tego zdarzenia, tym razem będącą częścią oficjalnego kanonu. Akcja w tej tematyce ciągnie się już od trzeciego sezonu. Spodziewano się, że oba wątki zostaną rozwiązane w wielkim (jak na TCW) stylu. Czy tak właśnie się stało?

 

„One vision can have many interpretations.”

Pierwszy odcinek trylogii, Eminence, nie wzbudzał zachwytu. Ciemna kolorystyka, machanie mieczami, knucie mrocznych planów… Był to odcinek typowy dla wielu fabuł, w których trzeba pokazać, jak okropny, złowieszczy i groźny jest antagonista. Dzięki temu epizod po pierwszym obejrzeniu zapamiętałem tylko jako „źli ludzie się bili, a ten elektryczny łowca nagród jednak przeżył”. Słowem – nie ma o czym opowiadać. Mamy okazję zobaczyć Czarne Słońce, którego siedziba wygląda jak wielki zlepek lokacji, jakie już widzieliśmy w serialu (odcinek 4. pierwszego sezonu i Mustafar), a także wszystkich łowców nagród (poza tymi, którzy mieli urlop w republikańskim więzieniu). Jeśli ktoś nie lubi Wojen klonów, a ogląda je „z fanowskiego obowiązku”, polecam pominąć Eminence i wysłuchać uważnie narratora w następnym. Oszczędzi to nerwów i wysłuchiwania, jak Maul po raz kolejny zachwyca się „swoją wizją”, której nikomu nie ujawni.

 

„Alliances can stall true intentions.”

W Shades of Reason zaczyna się akcja właściwa. Fani książek pani Traviss na pewno ucieszą się, że Mandalora powraca do „bardziej kanonicznego” stanu, a przynajmniej zdąża w tym kierunku. Oklaski należą się scenarzystom, którzy zrezygnowali z czarno-białego świata chyba już na dobre, bo okazuje się, że „ten okropny” premier Almec nie był tak parszywy, jak można by podejrzewać. Dostajemy też pierwszy dobrze zrobiony pojedynek tej serii, który potwierdza powszechnie znany fakt o możliwościach bitewnych Mandalorian. Ruchy są podejrzanie znajome, ale połączone w sposób wyśmienity. Wielbiciele efektów specjalnych będą mieli co podziwiać. Niestety, ale sami Mandalorianie nie są tacy, jakich ich większość fanów pamięta – latają ze swoimi plecakami, jak pszczoły w ulu i nie mają w sobie za grosz ksenofobii. Pojawia się określenie „obcy”, jednak większość Straży Śmierci (żeby nie powiedzieć „Watah Śmierci”) nie ma najmniejszych wątpliwości co do nowego lidera.

 

„Morality separates heroes from villains.”

The Lawless, trzecia odsłona trylogii, ukazuje masę zdarzeń, które spokojnie można by rozciągnąć na dwa odcinki. Bohaterowie, do których już przywykliśmy (choć większość nie darzyła ich żadnym afektem) giną, sytuacja zmienia się diametralnie i dostajemy zaskakujące, choć niepełne, zakończenie. Jeśli na Mandalorze sprawy potoczą się właściwym torem, na który zaczął akcję wprowadzać ten odcinek, osiągniemy rodzaj konsensusu między The Clone Wars, a Komandosami Republiki/Imperium. Sprawi to, że genialna seria książek będzie mogła być kontynuowana w dość sensowny sposób pod okiem nowego autora, co zapowiadoano już od jakiegoś czasu.

Cała trylogia prezentuje się całkiem dobrze. dostajemy dużo nawiązań do klasyki s-f, serii gier Assassins Creed, a nawet do dzieł Picassa. Dynamiczna akcja i fakt, że bohaterowie giną (a nie są na siłę utrzymywani przy życiu) sprawiają, że drugi i trzeci odcinek ogląda się z przyjemnością, a nawet można było ich wyczekiwać z niecierpliwością. Jest też jeszcze jeden plus, jakiego nie wymieniłem wcześniej – w całej miniserii nie ma Ahsoki.

Ogólna ocena: 8/10
The Eminence: 4/10
Shades of Reason: 7/10
The Lawless: 9/10