Marik: Jak powiedział sam Filoni o trzecim odcinku serialu: „Nie martw się fabułą. Spójrz na to!”. Ten cytat chyba najlepiej opisuje to, czym ten odcinek jest. Na szczęście, nadal nie jest to historia pokazana pospiesznie, a relacje między postaciami nie zeszły na dalszy plan. Założenie odcinka zostało zrealizowane: dostaliśmy walkę wielkich maszyn, której nie powstydziłby się Michael Bay. A fabuła? Cóż, pamiętacie, jaką grozę budziły AT-AT w Imperium kontratakuje? W Relics of the Old Republic nie zobaczycie ani odrobiny grozy. Wygląda na to, że rzeczywiście Imperium musiałoby wysłać wszystkich szturmowców, żeby pokonać wesołą zgraję Rexa. Jedynym dobrym fabularnie momentem było spotkanie po latach na końcu odcinka. Miało w sobie duży ładunek emocjonalny i nieźle mnie zaskoczyło. Czekam na kolejny epizod – tym razem było na co popatrzyć, to może następnym razem dostaniemy coś z historią. 6/10.
Johnny: Do tego odcinka podchodziłem z wielkim dystansem i wątpliwościami, które urosły jeszcze bardziej, kiedy tylko zobaczyłem, że naszych bohaterów na dzień dobry nie jest w stanie trafić pilot myśliwca TIE, za to oni sami potrafią zdjąć go tak szybko i skutecznie, że dowodzący siłami imperialnymi agent Kallus, z jakiegoś średnio zrozumiałego dla mnie powodu, nie przeprowadza zdecydowanego kontrataku z powietrza i decyduje się osobiście poprowadzić trzy (nie za dużo, swoją drogą?) machiny AT-AT przeciwko zdezelowanemu AT-TE. Już to wywołało u mnie niechęć związaną ze spodziewanym szybkim numerkiem na powierzchni planety i szczęśliwą ucieczką Rebeliantów. A jednak, ku mojemu zaskoczeniu, akcja potoczyła się nieco inaczej. Co prawda, fabuły nie ma tutaj właściwie żadnej, ale trudno powiedzieć by twórcom się spieszyło. Wszystko dzieje się powolutku. Zamiast durnego szarżowania na siebie, mamy podchody w burzy piaskowej i to jest jeden z plusów tego odcinka.
Tak czy owak, wspominane machiny AT-AT stanowią najbardziej oczywisty smaczek dla starszych fanów, walczący o lepsze z ich obrazem widzianym przez makrolornetkę, żywcem ściągniętym z Imperium kontratakuje. Nawiązań jest dużo więcej i, chociaż niektóre z nich są aż nazbyt nachalne, to jednak cieszą oko nawet pomimo tego, że, patrząc z drugiej strony, ich zlepek stanowi powielanie starego schematu. Dobrze przynajmniej, że bohaterowie nie poradzili sobie z kłopotem AT-AT w taki sam sposób, jak Rebelia w epizodzie piątym, bo to byłaby już jawna przesada.
Co jednak wypadło, moim zdaniem, najlepiej to postać kapitana Rexa. Jego postawa, gotowość do poświęcenia, branie strzałów wroga na klatę i ten błysk w oczach na wspomnienie dawnych czasów sprawia, że nie widzę go już jako dziadka, mającego być niczym więcej jak małym nawiązaniem do The Clone Wars, a bohatera wojennego, którego w poprzednim serialu Star Wars zdążyłem już polubić. Cieszę się niezmiernie, że kapitan wrócił do formy, a jego spotkanie po latach z Ahsoką mimowolnie wywołało na mojej twarzy uśmiech.
O postaci nowego Inkwizytora nie wspomnę, bo nie zasłużył sobie jeszcze na wspomnienie, ale grzechem byłoby nie wymienić tutaj przewijającej się w tle, znanej i lubianej (chociaż niepotrzebnie przerobionej) muzyce Johna Williamsa. Dzięki niej i paru innym smaczkom, które w pewnym stopniu ratują ten wciąż nie do końca dobry odcinek, mogę z czystym sumieniem ocenić go na 6/10 i mieć nadzieję, że z Rebels będzie teraz coraz lepiej.
JediPrzemo: A ja wyjątkowo dziś zacznę od tego co mi się podobało: teksty Rexa (zwłaszcza w czasie rozmowy z Kallusem), muzyka nawiązująca do Oryginalnej Trylogii, wzajemne relacje Kanana z klonami oraz sama postawa żołnierzy w obliczu zagrożenia, no i pirat… tzn. nowy Inkwizytor sprawia niezłe wrażenie.
Była łyżka słodyczy, to teraz beczka dziegciu: Rex zna absolutnie wszystkie tajne bazy, a Imperium o nich nic nie wie – jasne, TIE zwyczajnie nie są w stanie trafić pojazdu, który w czasach świetności wyciągał 60km/h, a nawet jak już trafi, to i tak nic się nie dzieje! Za to wystarczy, żeby myśliwiec wleciał na tor wystrzelonej rakiety i już go nie ma. Tak, dokładnie, wleciał na tor, ona nawet nie była naprowadzana. Oczywiście bombardowanie orbitalne nie wchodzi w grę. Bo nie. Kropka. Trzy AT-AT też mają problem z celowaniem. Skąd Sabine zna słabe punkty maszyn kroczących w ogóle? Nie do końca też kupuję ukrywanie „Ducha” przed Gwiezdnym Niszczycielem, ale Han zrobił coś podobnego, więc jestem skłonny w to uwierzyć. AT-TE pchające się na AT-AT i na dodatek dające radę? Imperialny oficer bardzo wysokiego szczebla ucieka, a my go nie gonimy? Po co? Przecież na pewno nie ma cennych informacji.
Podsumowując: jeśli przymkniemy tak z półtorej oka, żeby nie widzieć tych głupot, to zobaczymy, że odcinek był naprawdę niezły (na pewno lepszy niż poprzedni). Była akcja, były emocje, Rex okazał się dobrze napisanym bohaterem. Daję 7-/10.
Yako: Ten odcinek przede wszystkim dał po uszach dobrą, gwiezdnowojenną muzyką. Nie wiem, czemu akurat na to zwróciłem uwagę, niemniej – poczułem klimat Gwiezdnych wojen. Niemożliwa misja (strzał z działka przy zerowej widoczności) wspólna walka klonów i Jedi, i „reunion” na końcu: klony i Ahsoka Tano znowu razem. Oglądało się to przyjemnie, trzymało w napięciu , a ukazany nowy Inkwizytor zapowiada ciekawe rzeczy w przyszłym odcinku. Podobnie jak w przypadku poprzedniego odcinka – moja ocena jest jak najbardziej pozytywna. Mamy Gwiezdne wojny pełną gębą, a muzyka o której wspomniałem na początku – jakoś to podkreśla.
Nadiru: Jest lepiej! Koledzy wykonali już świetną robotę przy wypunktowywaniu plusów i minusów odcinka, ale i ja mam coś od siebie do dodania. Choć muzyka, Rex i spotkanie po latach są mocną stroną odcinka, to mnie najbardziej spodobała się część z zabawą AT-TE z AT-AT a’la okręt podwodny kontra niszczyciele. To wyczekiwanie, napięcie, ogólnie sam pomysł z wykorzystaniem talentów Jedi do trafienia idealnie w wyznaczony punkt – piękna sprawa! Za to do wad Relics of the Old Republic zaliczyłbym jedną, która przypominała mi większość odcinków – jak na ironię losu – różnych inkarnacji Star Treka. Mianowicie nagle, w środku walki, obie strony na kilkanaście sekund w ogóle do siebie nie strzelają. Wszystko dlatego, że bohaterowie muszą ze sobą pogadać, by wymyślić jakiś Plan, plan obowiązkowo z wielkiej litery. Inna rzecz, że z jakiegoś powodu ogień z potężnych AT-AT, mimo wielokrotnych trafień, nic nie jest w stanie zrobić dużo mniejszemu i słabszemu AT-TE… Ale dość narzekań. Odcinek jest bowiem solidny i moim zdaniem zasługuje na 7/10.
Kaelder: Ten odcinek można podsumować krótkim stwierdzeniem: „siłowanie się monster trucków z odległej galaktyki”. Poparciem dla tego stwierdzenia okazuje się scena, w której dużo mniejszy i starszy wiekiem AT-TE wspina się na nogę większego oraz nowszego AT-AT. Właściwie zwycięzcą mógłby zostać okrzyknięty niemal jednogłośnie „czworonożny” zwierz imperialny (zwłaszcza, gdy w pojedynku brały udział trzy takie maszyny przeciwko jednej). Tak się jednak nie stało, co niektórzy mogą odczytywać jako kaprys twórców, a inni jako próbę połączenia Wojen klonów z Rebeliantami. Odcinek Relics of the Old Republic epatuje niemal na każdym kroku symboliką: stare przeciwko nowemu, doświadczenie kontra jego brak oraz spryt i siła. Mocną stroną tego odcinka są także muzyka, pojednanie Ahsoki z Rexem, udany debiut nowego Inkwizytora i imitacja „walki okrętów” z udziałem młodego Ezry. Kiepsko wypadła natomiast ucieczka Kallusa (czemu oni go nie gonili?) i brak reakcji niszczyciela na dryfowanie „Ducha”. Podsumowując, seria póki co trzyma całkiem przyzwoity poziom i z odcinka na odcinek mamy coraz to ciekawsze smaczki. Ode mnie również otrzymuje on notę 7/10.