Moja przygoda z mniej lub bardziej zorganizowanym fandomem Star Wars zaczęła się od dwóch ogłoszeń, które ukazały się w 1995 roku w czasopismach tematycznie tak odległych od siebie, jak to tylko możliwe: Filipince i Nowej Fantastyce. Tak, byłam wówczas czytelniczką obu tych periodyków. Byłam również autorką obu ogłoszeń. Miałam wrażenie, że na całym świecie nie ma innych fanów Gwiezdnej Trylogii, jestem tylko ja. Spróbowałam więc odnaleźć inne starwarsowe dusze.
Odzew był niesamowity. Dostawałam dziennie około czterech, pięciu listów, co w obecnym czasie e-maili nie jest może powalającym wynikiem, ale kiedy trzeba było usiąść, napisać list na kartce papieru, pofatygować się na pocztę i jeszcze zapłacić za znaczek, dla mnie był olbrzymi. Każdego dnia odpisywałam na dwa, trzy listy, wydając całe swoje kieszonkowe na znaczki. Rodzina patrzyła na mój obłęd z lekkim przerażeniem, zastanawiając się, czy ten przypadek nadaje się do psychiatry już, czy za kolejne dwadzieścia listów. Oczywiście, część osób wykruszyło się po dwóch, trzech wymianach korespondencji, pozostało ich jednak około trzydziestki, na tyle dużo, by można już mówić o pewnym nieoficjalnym fanklubie. Pochodziliśmy z rozmaitych stron Polski: Zakopanego, Krakowa, Warszawy, Wrocławia, Bogatyni, Gdańska, Częstochowy, Łodzi, Wolbromia… Były wśród nas takie podrostki jak szesnastoletnia wówczas ja, przeważali dwudziestolatkowie, było kilka osób po trzydziestce… od uczniów, przez informatyków, po księgarzy, listonoszy czy nawet profesjonalnych tłumaczy. Wszyscy czuliśmy się na miejscu, wymieniając listy, spotykając się od czasu do czasu osobiście…
Jakkolwiek trudno w to uwierzyć naszym młodszym czytelnikom, wtedy nie można było nabyć gadżetu starwarsowego, wchodząc do spożywczaka po jajka. Ktokolwiek posiadał choćby kilka kolorowych zdjęć, rządził. Pomiędzy nami kursowały regularnie dyskietki (takie małe kwadratowe urządzenia do przekazywania danych ;)), na które wrzucaliśmy dwa lub trzy obrazki, które gdzieś się zdobyło, starannie zabezpieczaliśmy w kopertach niewyraźne ksera obrazków z gazet… Kiedy jedna lub dwie osoby uzyskały dostęp do internetu, ogłosiliśmy święto. Wkrótce także Tomek „Kiler” złożył pierwszy numer naszego fanzinu pod tytułem The Jedi Knight, który, choć był kiepsko jak na dzisiejsze standardy skserowany i zawierający tylko czarno białe zdjęcia, stał się dla nas prawdziwym skarbem.
Fanzin ukazywał się dosyć nieregularnie, zazwyczaj w odstępie dwóch, trzech miesięcy, a tworzyli go wszyscy, czy to poprzez podesłanie ciekawej grafiki, czy napisanie krótkiej recenzji (nie tylko gwiezdnowojennej) czy krótkiego artykułu poświęconego niepokojącej nas kwestii. Kiedy tylko zdołaliśmy położyć łapki na dowolnym zagranicznym artykule, natychmiast tłumaczyliśmy go i wysyłaliśmy do fanzinu. Oczywiście, poziom tych tłumaczeń wywołuje u mnie dzisiaj tylko kąśliwy uśmiech na twarzy, ale tworzyliśmy coś swojego.
Korzystając z tego, że jestem zakopianką i góry to doskonałe miejsce na wszelkiego rodzaju wakacyjne spotkania, organizowaliśmy też zloty. Wprawdzie na pierwszym stawiły się zaledwie dwie osoby, w żaden sposób nie umniejszyło to ogólnej zabawy, jaka stała się naszym udziałem. Zdobywaliśmy szczyty i odwiedzaliśmy dolinki, zawzięcie przy tym dyskutując na miłe naszemu sercu tematy. Na następnym zlocie, w 1997, jasnym się stało, że wśród nas zawiązały się nie tylko przyjaźnie, ale i niektórzy znaleźli swoje drugie połówki. O przynajmniej jednej parze wiem, że są razem do dzisiaj. Spotkaliśmy się jeszcze raz rok później, w nieco mniejszym składzie, w Gdańsku.
Właściwie nawet nie wiem, dlaczego w pewnym momencie nasz klub przestał funkcjonować. Chyba po prostu zabiło go codzienne życie. Poszłam na studia, zaczęłam mieć coraz mniej czasu, podobnie jak większość z nas… Cieszę się jednak, że część z zawartych wtedy przyjaźni pozostała do dzisiaj i każdemu z tych ludzi wiele zawdzięczam czy jeśli chodzi o długie Polaków rozmowy, czy o wciągnięcie do ogólnie pojętego fandomu (Nordcon 1998 na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako mój pierwszy konwent), czy o długoletnią przyjaźń, trwającą do dzisiaj. Star Warsy to jednak doskonały sposób na życie.