„Mroczny Jastrząb”, rok 3956 przed Bitwą o Yavin.
Siedzący za sterami Hudrow wpatrywał się w niebieską poświatę nadprzestrzeni otulającą sylwetkę „Mrocznego Jastrzębia”. Hipnotyczny błękit był dla niego prawie równie uzależniający, jak dawka przyprawy, leżąca na pobliskich przyrządach nawigacyjnych. Po kilku minutach ekstazy zapomnienia, jego zmysły zaczęły powoli powracać do zwykłego, jakże nużącego działania. Na myśl o sytuacji, w jakiej się znajdował, głośno przełknął ślinę.
Po raz pierwszy w trakcie długiej kariery pilota, jego pracodawca i jednocześnie jedna z szych Kantoru, międzyplanetarnego przestępczego syndykatu, nie znajdowała się na pokładzie „Mrocznego Jastrzębia”. Davik Kang pozwolił, aby jego ulubiona zabawka podróżowała po galaktyce bez niego. Co gorsza, całą załogę pozostawił pod dowództwem jednego z najsłynniejszych łowców nagród, Calo Norda. A najlepsi z tego typu branży nigdy nie słynęli z łagodnej osobowości.
Hudrow nie był pewien, dlaczego Davik pozostał na Tarisie. Usłyszał od jednej ze służących w pałacu, że jego szef miał spotkać się z resztą przywódców Kantoru, ale w żaden sposób nie mógł potwierdzić prawdziwości tej plotki. Zresztą i tak niewiele go to obchodziło. Teraz martwił się wyłącznie o to, co działo się na pokładzie statku. Sam fakt, że Davik pozostawił Nordowi wolną rękę co do „Mrocznego Jastrzębia”, świadczył o zaufaniu, jakim darzył łowcę. Nord cieszył się reputacją człowieka, który zawsze dotrzymywał warunków zleceń, jakich się podejmował. Zapewne to było powodem, dla którego Davik dawał mu tak wielką swobodę.
Hudrow odkaszlnął, po czym uśmiechnął się pod nosem. Mimo tego, że Kang ufał Nordowi, nie przeszkodziło mu to w pozostawieniu na pokładzie dwunastu pachołków, którzy mieli „pomóc” łowcy w wykonaniu tajemniczego zadania. Davik mimo wszystko był przywódcą kryminalistów, a to zobowiązywało go do dbania o swoje dobra i elitarną pozycję. Pilot miał jednak wątpliwości, co do tego, czy nawet dwunastu najemników pokonałoby legendarnego Calo Norda.
Hudrow w czasie swoich eskapad do górnomiejskich kantyn słyszał wiele opowieści o wyczynach łowcy. Jeden z jego tamtejszych towarzyszy do kieliszka opowiedział mu podczas obserwowania walk na arenie pewną historię. W przeciwieństwie do większości z nich, ta wydała się pilotowi dosyć prawdopodobna. Według niej Nord jako dziecko został sprzedany w niewolę przez swoich rodziców. Podglądał wówczas pałętających się w pobliżu jego posiadaczy łowców nagród, dzięki czemu uzyskał niezbędną wiedzę na temat ich fachu. W wieku szesnastu lat zabił swoich wpływowych właścicieli, po czym w ten sam sposób zajął się wyrodnymi rodzicami. Po tych morderstwach wyznaczono za jego głowę wysoką cenę, ale udawało mu się okrutnie rozprawiać z każdym kolejnym nasłanym zabójcą, po to, by na koniec wyeliminować osobników, którzy owe nagrody wystawiali. Później sam został łowcą nagród, pracującym dla tego, kto zapłaci najwięcej. Hudrow nie słyszał do tej pory o żadnym niewypełnionym zleceniu przez Norda, natomiast wielokrotnie nasłuchał się o okrucieństwie i bezlitosności zabójcy. Wspomnienie kilku z tych przykładów oraz bliskość ich wykonawcy przyprawiała go o mocny ból głowy.
Lot przez nadprzestrzeń miał jeszcze trochę potrwać, więc Hudrow stwierdził, że zdąży zażyć jeszcze jedną, skromną dawkę przyprawy. Lekkie rozluźnienie było mu potrzebne. Gdy już przymierzał się do spożycia narkotyku, zauważył cień padający na część instrumentów sterowniczych „Mrocznego Jastrzębia”.
– Co ty sobie… – podniósł głos, obracając swój fotel w kierunku źródła dysharmonii panującej w kokpicie. Wyraźnie dał do zrozumienia reszcie załogi, aby nie przeszkadzano mu w trakcie pilotażu. Sam fakt, że ta czynność zajmowała jedynie niewielką część czasu, jaki produktywnie spędzał w kokpicie była bez znaczenia. Na tym statku to było jego królestwo i poza Davikiem nikt nie miał prawa mu przeszkadzać. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Jego oczom ukazał się niski człowiek w niebieskiej pelerynie. Gogle, jakie nosił na oczach oraz komiczne białe nakrycie głowy sprawiało, że wyglądał niepozornie. Jego rysy twarzy wyrażające surowość i niewzruszenie nie budziły jednak żadnych złudzeń. Calo Nord podszedł bliżej i stanął tuż przed zajmowanym przez Hudrowa fotelem. Pomimo tego, że jego głowa znajdowała się niewiele wyżej od twarzy siedzącego pilota, Hudrow skurczył się w sobie i skierował swój wzrok w pokład „Jastrzębia”.
– Dlaczego jeszcze jesteśmy w nadprzestrzeni? – zapytał Calo Nord swym zimnym, pewnym siebie tonem.
– Gdy wystartowaliśmy… przed skokiem musiałem zająć się… – Hudrow zawahał się, pośpiesznie myśląc nad odpowiedzią – …usterką nadajnika komunikacyjnego.
Nord zrobił krok w kierunku przyrządów nawigacyjnych, po czym zdmuchnął oczekujący na zażycie narkotyk. Hudrow zbeształ siebie w duchu za swą nieuwagę.
– Właśnie widzę – odpowiedział beznamiętnie łowca. Pilot mógł przysiąc, że ukryte za goglami oczy skierowały się prosto na niego. Nord gwałtownie obrócił się w jego kierunku, co doprowadziło przerażonego Hudrowa do utraty równowagi, które przełożyło się na hałaśliwe wypadnięcie z fotela. Łowca zerknął w dół na poobijanego Hudrowa, po czym skierował się do wyjścia. Leżący na zimnej posadzce pilot słyszał cichnące kroki łowcy. Kiedy próbował wstać, z głównego pomieszczenia frachtowca doniosło się głośne echo:
– Raz.
Hudrow, choć wydawało się to niemożliwe, jeszcze bardziej zbladł. Wiedział, że kiedy ktoś rozdrażniał Calo Norda, ten zaczynał liczyć. A gdy dochodził do trzech…
Do końca lotu w nadprzestrzeni pozostało kilka minut. Hudrow postanowił, że nie da łowcy następnych powodów do gniewu.
***
Ottethan była głównie stepową i lesistą planetą, z cyklicznie zmieniającymi się porami roku. Pozostałościami po poszukiwaniu cennych surowców było kilka osad, które z czasem stały się samowystarczalne. Mieszkańcy utrzymywali się głównie z hodowli zwierząt, uprawy roli oraz zbieractwa. Ottethan w praktyce była kolejną nic nieznaczącą planetą znajdującą się w Zewnętrznych Rubieżach, ale to właśnie na niej można było odnaleźć obecny cel Calo Norda, jakim były rancory.
„Mroczny Jastrząb” wylądował na jednym ze stepów znajdujących się w pobliżu jednej z mniejszych osad. Słońce planety powoli zaczynało zanikać za dalekimi, mieniącymi się na zielono lasami na wschodzie, a temperatura zaczynała powoli spadać. Dla Calo Norda nadchodząca noc nie oznaczała odpoczynku. Dopiero teraz rozpoczynała się jego prawdziwa praca.
Zabójca wykonywał wiele typowych zleceń dla Davika, ale szczególnie lubował się w polowaniach. W posiadłości przestępcy znajdowała się sala, gdzie kolekcjonowano trofea dzikich, rzadkich oraz wyjątkowo groźnych zwierząt. Kiedy Kang miał nieco więcej czasu sam chętnie udawał się na łowy z Nordem, aby podziwiać jego kunszt w trakcie polowania. Tym razem także miał w nich uczestniczyć, ale problemy związane z narastającym galaktycznym konfliktem zaczęły dawać się we znaki nawet Kantorowi. Jedi i Sithowie od zawsze otwierali drzwi, ukrywające galaktyczne problemy.
W tym momencie miało to dla Norda małe znaczenie. Musiał całkowicie skupić się na bieżącym celu. Rancor był zdecydowanie większym wyzwaniem niż ogary kath czy kojarzące się z owadami kinrathy, toteż Davik zaproponował, aby Nord wziął ze sobą najemników, którzy by mu pomogli. Łowca zgodził się na tę propozycję z grzeczności, gdyż tak naprawdę nie zamierzał skorzystać z ich usług. Dla niego polowania zawsze były pojedynkami on przeciwko zwierzęciu. Dyshonorem zarówno dla bestii, jak i łowcy byłoby skorzystanie z tej oferty. Zresztą te niedołęgi jedynie by mu przeszkadzały w kolejnym zdobyciu trofea, a Calo Nord miał już w zanadrzu przygotowany odpowiedni plan na tę okazję.
Łowca przygotował niezbędny ekwipunek, po czym nakazał jednemu z Rodian, by ten sprawdził śmigacz. Chociaż na tyle mogą mu się przydać. Żałował jedynie, że nie udało mu się przekonać Davika, aby ten pozwolił mu zabrać ze sobą Canderousa. Mógłby go upokorzyć, robiąc z niego chłopca na posyłki. Cóż, będzie musiał poczekać na następną okazję do powrotu na Taris. Gdy pojazd był już gotowy do ruszenia w drogę, skontaktował się z Hudrowem:
– Macie pozostać na tej pozycji, dopóki nie wrócę. Zrozumiano?
– Tak jest!
– I żadnych sztuczek. Jeśli czegoś spróbujecie, znajdę was.
Łowca wyłączył komunikator zanim rozmówca zdążył odpowiedzieć. Każdy dobrze wiedział, że groźby Calo Norda nigdy nie były puste. Tym razem także przygotował się na możliwe ewentualności. Davik wybrał do tego zadania ludzi, którym ufał, ale Calo na wszelki wypadek zamontował na pokładzie „Mrocznego Jastrzębia” nadajnik naprowadzający. Nawet przy potencjalnej ucieczce pachołków, zabójca byłby w stanie ich wytropić. A za odnalezienie „Jastrzębia”, Davik z pewnością nagrodziłby go dodatkową premią…
Calo wskoczył na siedzenie śmigacza, uruchomił silnik i ruszył w kierunku majaczącej w zachodzącym słońcu zielonej dżungli.
***
Do skraju drzew doleciał szybciej niż się spodziewał. Zaparkował maszynę i nie widząc potrzeby zabezpieczania jej, wkroczył w gęsty las. Dzięki goglom był w stanie widzieć w ciemnościach, czego część jego dawnych przeciwników nie doceniła. Jeden z jego ciężkich mandaloriańskich blasterów wisiał przy pasie, gdyż do przedarcia się przez gąszcz roślin potrzebował wibroostrza. Trudny, nierówny teren oraz gęstwiny nieprzyjaznej przyrody powodowały, że każdy przebyty metr kosztował go dużo energii i czasu. Na jednym z bardziej otwartych terenów natknął się na podobnego do ogara kath drapieżnika, który zainteresował się potencjalnie łatwym i bezbronnym celem. Jeden celny strzał z blastera wystarczył, aby powstrzymać szarżującego zwierza. Błysk, odgłos wystrzału i przedśmiertne skomlenie drapieżnika spowodowało wielkie poruszenie w dżungli. Do Calo dobiegło wiele pisków, skrzeków i pohukiwań. Po chwili dołączył do nich także ryk wielkiej bestii. Łowca od razu zorientował się, że w pobliżu znajduje się jego cel. Udało mu się go odnaleźć zdecydowanie szybciej, niż się spodziewał. Wkrótce doszedł do okolic, z których rozległ się głośny odgłos. Na niewielkiej polanie wielki zwierz kończył pożywiać się swą ofiarą. Łowca nie był pewny, co wpadło w łapska rancora, ale po stosie szczątków, domyślał się, że była to dość duża zdobycz.
Calo rozłożył się w płytkim, liściastym rowie, obserwując przez gogle ostatnie pożerane kęsy. Obrzydliwie okrwawiony pysk rancora ostatecznie oderwał się od łupu, po czym stwór ruszył w kierunku skraju polany. Calo czuł wstrząsy, gdy dolne kończyny rancora stąpały po wilgotnej leśnej ściółce. Gdy zwierz zniknął w gęstwinie, łowca wstał i cicho podążył śladem wielkich stóp giganta. Dbając o to, by nie znaleźć się na trasie wiejącego w kierunku rancora wiatru, Calo nasłuchując głuchych uderzeń odnóży olbrzyma o podłoże, skierował się równolegle do drogi wyznaczanej przez potwora.
Po kilku kilometrach ciężkiej i mozolnej przeprawy, rancor doszedł do niewielkiego wodospadu. Łowca nagród obserwował, jak zwierz wielkimi haustami spija spadającą mu prosto do pyska wodę. Gdy już się napoił, wydał zadowolony pomruk i ruszył dalej w mroczny las. Calo nie podążył za nim. Wiedział, że wodopoje są strategicznie ważnym miejscem przy polowaniach, ponieważ każde zwierze wcześniej czy później musi do nich wrócić. Rozglądając się po okolicy zabójca uznał, że wodospad i pobliskie ukształtowanie terenu idealnie nadaje się na zasadzkę.
***
Łowca musiał wykazać się cierpliwością. Oczekując na przybycie rancora, poznał bliżej gorsze strony środowiska Ottethanu. Nie tylko dzikie zwierzęta dawały mu się we znaki. Przez cały następny dzień padał rzęsisty deszcz, który zamienił okolice wodospadu w trzęsawisko. Wilgoć ta zwabiła mnóstwo owadów, wyraźnie zainteresowanych Nordem. Zbliżający się zmierzch nagrodził łowcę za oczekiwanie, witając go rykiem zbliżającej się bestii.
Do wodospadu można było dostać się z dwóch stron. Pierwsza, biegnąca od lasu była szeroka i łatwo dostępna, natomiast druga droga była skierowana w stronę wąskiego, obecnie zabłoconego wąwozu. Tak jak poprzedniej nocy, bestia wybyła z zielonej gęstwiny, po czym nadstawiła łeb ku spadającej wodzie.
W końcu.
Calo, ukryty za głazami na szczycie wąwozu obserwował całą scenę. Gdy rancor zaczął popijać wodę, z radością wcisnął jeden z przycisków panelu trzymanego w dłoni.
Dwie miny, które przywlekł ze sobą rano z zaparkowanego na skraju dżungli śmigacza wybuchły z donośnym hukiem za plecami rancora. Oszołomione zwierze nie wiedziało, co się dzieje. Gdy spróbowało zawrócić na drogę, którą nadeszło, dwa kolejne ładunki wybuchły nieco głębiej w lesie, posyłając ściółkę i ostre drewniane drzazgi na wszystkie strony.
Calo mógł przysiąc, że czuł bijący strach z olbrzyma. Chcąc przeżyć, przerażony stwór instynktownie ruszył w potencjalnie jedynym bezpiecznym kierunku, prosto do wąwozu.
Idealnie.
Gdy rancor przebył kilka metrów, Calo wysadził kolejne dwie miny, umieszczone tuż za biegnącym zwierzęciem. Metalowe odłamki i kamienie świstały wszędzie. Ranny zwierz zaryczał przeciągle i podjął dalszą ucieczkę. Szybko zbliżał się do Calo ukrytego za skałami na wąwozie. Zabójca oczekiwał momentu, kiedy rancor znajdzie się bezpośrednio pod nim.
Teraz!
Może nie była to najbłyskotliwsza taktyka, ale Calo nie miał innego wyjścia. Cieżkie mandaloriańskie blastery mogłyby niczym brzękomar człowieka, co najwyżej ukłuć takiego olbrzyma, a wysadzenie go w powietrze za pomocą min zapewne nie pozostawiłoby ze stwora żadnego fragmentu, który nadałby się na trofeum. Łowca wylądował twardo na karku zwierzęcia. Zaczepił się mocno o skórę, a raczej skorupę twardą jak beskar. Smród bijący z tak bliskiej odległości prawie zamroczył łowcę. Zdezorientowany nowym towarzyszem na plecach, rancor zaczął wymachiwać bezładnie rękami, próbując strącić łowcę. Wyrzucał przy tym w powietrze wielkie strugi błota, które lądowały na rozmokniętej ziemi z charakterystycznym pluskiem. Brązowa maź trafiła Calo prosto w głowę, rozbryzgując się po całej powierzchni twarzy. Oślepiony łowca próbował, z niewielkim efektem, wytrzeć gogle o twardą skórę panicznie wierzgającego zwierzęcia. Te w gniewie postanowiło stanąć dęba. Calo z najwyższym trudem utrzymał się na śliskim, ubłoconym karku olbrzyma. Ryk uderzył w jego uszy tak mocno, że nawet filtry przeciwko wysokim i niskim natężeniom dźwięków zawiodły, a łowca stracił słuch. Przez moment wydawało mu się, że rancor może tak stać w nieskończoność. Łowca szybko opadał z sił. Gdy wyczuł, że rancor ponownie zabiera się do wydania ryku, zwietrzył swą szansę. Błyskawicznie sięgnął po granat, przekręcił się na prawą stronę karku zwierzęcia, rzucił nim na oślep i zeskoczył w kierunku dna wąwozu.
Przez chwilę leżał nieruchomo, tak jak wylądował, w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję. Nie doczekał się niej, toteż spróbował wstać. Po kilku poślizgnięciach na śliskich kamieniach udało mu się złapać równowagę. Ściągnął gogle, po czym jego oczom ukazał się leżący nieruchomo, do połowy zanurzony w brązowej mazi pysk rancora. Calo ostrożnie zbadał martwe, śmierdzące wnętrznościami cielsko i z zadowoleniem stwierdził, że łeb nie uległ większym uszkodzeniom. Po chwili odpoczynku, wspiął się na szczyt wąwozu i uruchomił komunikator. Przez kilka sekund słychać było jedynie szumy, więc Calo pomyślał, że załoga zdecydowała się, aby ukraść statek, ale już moment później po drugiej stronie odezwał się głos pilota.
– Tu Hudrow.
– Mam adekwatne do waszych umiejętności zadanie.
***
Taris, dwa standardowe tygodnie później.
Człowiek noszący charakterystyczną robioną na zamówienie zbroję o łososiowatym kolorze, z którą ostatnim czasem coraz rzadziej się rozstawał, stał w pokoju podziwiając otaczające jego osobę trofea zwierząt. Można było tu znaleźć bestie całej galaktyki: od kinrathów z Kashyyyk, poprzez Tu’kata z Korribanu, aż do psów Kath z Dantooine. Mimo to, dopiero niedawno pojawiła się tu prawdziwa perła, górująca nad wszystkimi innymi zdobyczami łeb rancora. Z zadumy wydarły go kroki dochodzące sprzed śluzy wejściowej. Do sali wkroczyła, sięgająca mu jedynie do piersi, niepozorna postać. Nie była zbyt wylewna, toteż człowieka w zbroi nie zdziwiło jej oszczędne powitanie.
– Davik – rzekła postać, kiwając subtelnie głową.
– Witaj, Calo. Czym mogę ci służyć, przyjacielu? Jestem pewny, że odpowiednia zapłata dotarła już na twoje konto.
– Nie przyszedłem do ciebie w tej sprawie.
Davik zaczął zastanawiać się, co, oprócz kredytów, mogłoby interesować łowcę. Do tej pory nigdy nie przychodził do niego w żadnych innych kwestiach. Myśli Davika szukały różnych możliwości. Nie byłby w obecnej chwili jednym z liderów Kantoru, gdyby patrzył na otaczający go świat przez wąską perspektywę. Czyżby Calo chciał odejść? A może ktoś zapłacił mu więcej niż ja, i teraz przyszedł się ze mną rozprawić? Davik wiedział, że zabójca darzy go szacunkiem za regularną pracę i szybką zapłatę, ale nie miał też wątpliwości, co by się stało, gdyby Nord dostał lepszą ofertę.
– Już wiem. – Uśmiechnął się do łowcy, zbliżając delikatnym ruchem dłoń do wiszącego u pasa niewielkiego blastera. – Brakuje nam tu jednej rzeczy, prawda? Nie martw się Calo. Gdy tylko obecna sytuacja się rozwiąże, polecimy razem na Tatooine. Skoro udało ci się zdobyć głowę rancora, to jestem pewien, że poradzisz sobie ze smokiem Krayt.
– Nie to miałem na myśli, chociaż sprawa ta faktycznie jest związana z obecną sytuacją. – Łowca sięgając do pasa doprowadził serce Davika do szybszego bicia, ale zamiast mandaloriańskiego blastera, w dłoni łowcy pojawił się mały dysk. – Na pewno już to widziałeś.
Calo podszedł do urządzenia transmitującego i włożył do niego kartę. Koło nich pojawił się zatrzymany obraz ukazujący bitwę w kosmosie. Calo uruchomił nagranie i oboje usłyszeli donośny głos lektora:
– Lord Malak postanowił uwolnić Taris z rąk republikańskich ciemiężycieli – mówił patetycznie, gdy w tle rozgrywała się bitwa.- Republika nie potrafiła obronić własnych obywateli przed mandaloriańskim najeźdźcą. Tylko dzięki działaniom lorda Malaka i jego popleczników udało się ocalić naszą galaktykę przed zgubą. Republika jednak zdradziła swego najwierniejszego sługę, chcąc przywłaszczyć sobie jego zasługi. Jednak wierni prawdziwym ideałom patrioci podążyli za nim i dziś role się zmieniły. To oni są zwierzyną w tym momencie w przekazie pojawiły się twarze polityków Senatu z Tolem Cressą na czele a my jesteśmy łowcami. Naprawdę chcecie do nich dołączyć? głos lektora zamilkł, po czym pokazano republikański statek „Endar Spire”, wbijający się w powierzchnię Tarisa. Dołączcie do nas, obrońców prawdziwych wartości! – Zniszczony statek został zastąpiony przez żołnierza w szarej standardowej zbroi Sithów, wskazującego kierunek dzieciom w Górnym Mieście. – Jeśli posiadacie wiedzę na temat dysydentów, podejdźcie do najbliższego żołnierza i poinformujcie go o tym. I ty możesz dołożyć swoje trzy kredyty do walki o wolność i prawdę!
Calo zatrzymał obraz, który w tym momencie przedstawiał panią o miłej twarzy w mundurze oficera wojsk Sithów, z wyciągniętą w stronę kamery dłonią ułożoną do powitania.
– Tak, widziałem to – powiedział Davik tuż po zatrzymaniu nagrania. – Transmitują to na wszystkich kanałach na okrągło. Sithowie potrafią zepsuć każdy rodzaj rozrywki.
– Co zamierzasz z tym zrobić?
– Z czym? Jeśli mówisz o kapsułach ratunkowych, to moi ludzie już ich szukają. Chcesz wyruszyć z nimi?
– Nie o tym myślałem. Słyszę to i owo od pewnych osób. Podobno Sithowie szukają na planecie jakiejś Jedi… – Davik od razu domyślił się, o czym w tej chwili marzył Calo Nord.
– Calo, nawet ja nie mam pojęcia, gdzie znajduje się ta Jedi, i czy w ogóle przeżyła. Jeśli chcesz, możesz spróbować poszukać jej wraz z Canderousem w Podmieście. – Wyraz twarzy Norda powiedział mu wszystko, toteż Davik kontynuował: – Zawsze mogę ci znaleźć inne zajęcie. Kilku Vulkarów od Brejika ostatnio naraziło się Kantorowi…
Niezadowolony Nord ruszył ku śluzie, ale tuż przed nią się zatrzymał. Spojrzał na Davika i, bez żadnej zmiany w jego surowym wyrazie na twarzy, wypowiedział jedno słowo:
– Telos.
Łowca wyszedł z sali, zostawiając Kanga z trofeami i nieciekawymi myślami wokoło. Gdy Sithowie nałożyli blokadę po bitwie i zaczęli zbierać armadę nad głowami mieszkańców, przeszło mu na myśl to samo, o czym głośno powiedział zabójca. Davik dowiedział się od swoich ludzi, że Sithom bardzo zależy na tej Jedi.
Lider Kantoru spojrzał na piękną głowę rancora wiszącą na transplastalowej ścianie.
A kiedy Sithowie nie złapią zwierzyny, na której im zależy…
– … zrobi się krwawo – dokończył głośno.