Wraz z wydaniem Revelation przyszedł czas na pożegnanie się Karen Traviss z serią. Przedostatni tom Dziedzictwa Mocy jest jej trzecią i ostatnią pozycją w tej serii.
Zabierając się za kolejną książkę Karen Traviss wiedziałem, że będzie inna, niż pozycje pozostałych autorów nie tylko pod względem stylu pisania, ale również z uwagi na treść. W końcu jest to autorka, która jako jedyna w serii ciągnie wątek mandaloriański.
Czytając poprzedni tom miałem wrażenie, że wszystkie dotychczas prowadzone wątki łączą się w jeden duży. W tej pozycji następuje ponowne rozbicie i mamy co najmniej trzy wyróżniające się wątki. Pierwszy już standardowo dotyczy wojny i poczynań Jacena Solo, drugi również standardowo jak na tę autorkę dotyczy Mandalorian, trzeci natomiast skupia się na Benie i poszukiwaniu przez niego dowodów potwierdzających tożsamość zabójcy jego matki.
W wątku poświęconym wojnie znowu trochę bardziej skupiamy się na Jacenie. Widzimy jak stawia ostatni krok na ścieżce prowadzącej do stania się Sithem, ogłaszając przemianę światu i znajdując sobie uczennicę. Co ważne, widzimy dosyć dokładnie co się dzieje w jego psychice. Nie ma już co prawda rozterek i zastanawiania się, czy postępuje prawidłowo, jest natomiast żal, że jest niezrozumiany przez świat. Dzięki temu bardzo płynnie jeden temat, już wyeksploatowany w poprzednich tomach, zastąpiono drugim.
Sama wojna – mimo iż w pełni rozgorzała – również zbliża się zdecydowanie do ostatecznego rozwiązania, głównie z uwagi na antagonizowanie w stosunku do siebie kolejnych sił przez Jacena. Działania wojenne są o tyle ciekawie pokazane z uwagi na to, że poza samą walką, widzimy również reakcje żołnierzy na wydawanie sprzecznych (lub bezsensownych) rozkazów, jak i próbę dbania o morale wojskowych przez ich dowództwo.
Wątek Mandalorian jest oparty na pobycie wśród nich Jainy Solo i jej szkoleniu. Nie oznacza to jednak, że nie znajdzie się tam wątków pobocznych. Jak się można było spodziewać po autorce jest to chyba najbardziej rozbudowana część książki. Dzięki temu otrzymujemy zarówno nawiązania do jej pozycji z czasów Wojen klonów, jak również przybliżenie losów Boby Fetta i Sintas Vel. Ważne jest to, że Mandalorianie zdają się wreszcie odgrywać bardziej znaczącą rolę w ogóle wydarzeń wojennych. Dzięki temu nie jest aż takim zdziwieniem poświęcenie im tak dużej części książki, jak to było w poprzednich tomach. Wciąż jednak nie jestem pewien czy ich wpływ na losy serii nie jest zbyt mały w stosunku do poświęcanego im miejsca.
Trzeci wątek, skupiający się na Benie i kapitanie Shevu, nie jest może zbyt obszerny, ale dostarcza nam kilka dosyć interesujących sytuacji. Poszukiwanie przez tę dwójkę dowodów potwierdzających tożsamość zabójcy jest o tyle ciekawe, że poza badaniem miejsc zbrodni, starają się zbliżyć do samego Jacena i znaleźć dowody w pobliżu niego, czy tez nagrać jakąś wypowiedź, która mogłaby to potwierdzić.
Na potrzeby tej książki Traviss odgrzebała trochę postaci z EU, których nie spodziewaliśmy się chyba już ujrzeć. Tym razem nie tylko nawiązywała do swoich własnych książek z serii Komandosi Republiki, kończąc wątki w nich zaczęte, ale również sięgnęła do klasycznych pozycji innych autorów. Dzięki czemu dosyć znaczącą rolę w zakończeniu wojny mogą odegrać stare, dobrze znane nam postacie. Z jednej strony nie jest najlepszym objawem opieranie się wciąż na starych postaciach, zamiast tworzenia nowych, ale na pewno w pierwszej chwili taki powrót sprawia dużo przyjemności czytelnikowi.
Seria Dziedzictwo Mocy ma to do siebie, że prawie w każdym tomie jest uśmiercana jakaś znana postać. Dla mnie jest to o tyle interesujące, że przed tą serią autorzy bali się uśmiercać w większych ilościach znanych bohaterów. Revelation pod tym względem nie ustępuje poprzednim tomom, tu też możemy znaleźć dosyć znaczącą śmierć. Tym razem wydaje mi się jednak, że trochę przesadzono. Może nie tyle z samą śmiercią, co sposobem w jaki się to dokonało. Kiedy mamy postać w podeszłym wieku, można spróbować dokonać tego, co w świecie Gwiezdnych wojen, jest bardzo rzadkie – pozwolić jej odejść śmiercią naturalną. Tutaj niestety tego nie wykorzystano, decydując się na standardowe zabicie postaci. Niestety w ten sposób ta sytuacja podpada pod pewną sztampowość, spod której tylko czasami wyrywa się jakaś książka.
Bardzo mi się podobał sposób prowadzenia bohaterów w tej książce. Postacie są nie tylko wyraziste, dobrze prowadzone ale i prezentują się odpowiednio do odgrywanej przez siebie roli. Nawet postacie tak często przez czytelników krytykowane, jak Jaina Solo, mimo dosyć dużej roli potrafią być dobrze przedstawione, dają się polubić.
W książce przewija się wszystko, co najlepsze w tej serii. Znowu mamy ukazane próby machinacji politycznych, zarówno na starej, dobrze znanej płaszczyźnie Sojuszu, jak i wśród nowych graczy, takich jak Imperium. Zawarta w książce bitwa nie tylko jest duża, z interesującymi zwrotami, ale również daje pole do pokazania swoich umiejętności użytkownikom Mocy. Kolejny raz możemy zajrzeć w psychikę głównego bohatera serii – Jacena Solo – i zobaczyć co go trapi. Znowu mamy odgrzebane postacie, których w Gwiezdnych wojnach nie spodziewaliśmy się już ujrzeć. Jeśli do tego dodać fakt, że książka jest napisana lekkim, przystępnym językiem, to czyta się ją naprawdę szybko i przyjemnie.
Ocena: 8/10