“We’re fine. We’re all fine here, now, thank you. How are you?”
To spora ironia losu, że cytat ten tak świetnie oddaje sytuację, z jaką mamy obecnie do czynienia w związku ze spin-offem o Hanie Solo. Po kilku dniach moim zdaniem sytuacja ta jest w zasadzie jasna. Lucasfilm i scenarzysta filmu, Lawrence Kasdan, poróżnili się z reżyserami Philem Lordem i Chrisem Millerem w sprawie nietrzymania się scenariusza, co wzięło się z przyzwolenia na aktorskie improwizację i ogólną zmianę tonu filmu na komediowy. W tym właśnie zawierają się „różnice artystyczne”, o których w oświadczeniach mówili wszyscy zainteresowani. Zupełnie osobną kwestią jest interpretacja tych wydarzeń i to, jak wpłyną na ostateczny kształt film, i tym właśnie chciałem się niniejszym zająć.
Wizja reżyserów ważniejsza niż wizja scenarzysty?
Wielu fanów, słysząc o zwolnieniu reżyserów (co warto podkreślić: nie odeszli z własnej woli) za to, że byli zbyt niezależni i chcieli zrobić swój film, zaczęło ciskać gromy na panią Kennedy, Lucasfilm i Disneya. Jest dla mnie kuriozalnym fakt, że jakoś mało kto stanął w obronie Lawrenca Kasdana i jego wizji Hana, jego scenariusza. Nie zapominajmy, że Kasdan w sporej mierze stoi za sukcesem pierwszych dwóch filmów Star Wars. Zgodnie z doniesieniami jego praca została potraktowana przez Lorda i Millera jako sugestia, a nie coś, czego należy się trzymać – czy w tej sytuacji należy się dziwić, że dochodziło do scysji, które ze względu na upartość tej dwójki skończyły się tak, jak się skończyły? Raczej nie.
Jednym z częściej zadawanych pytań jest to, czemu szefostwo Lucasilmu w ogóle zatrudniło ten specyficzny reżyserski duet, wiedząc jakim może być problemem. Otóż moja opinia jest taka, że rzeczona wiedza wcale nie istniała, i że współpraca między twórcami spin-offa układała się całkiem nieźle aż do momentu, gdy rozpoczęto kręcenie zdjęć. Możliwe, że w czasie preprodukcji nic lub prawie nic nie wskazywało na to, że Lord i Miller będą tak bardzo ciągnąć w swoją stronę. Może cały czas przytakiwali głowami, mówili „tak właśnie to zrobimy”, samym nie wiedząc jeszcze, że nie będą w stanie pracować w rygorze ustanowionym przez Lucasfilm. Nie byłby to pierwszy raz, gdy teoria rozminęłaby się z praktyką, szczególnie że nie istniał punkt odniesienia dla tej dwójki reżyserów – nigdy dotąd nie tworzyli filmu „na licencji”, że tak to ujmę.
Kiedy to się wszystko wydarzyło?
Phil Lord i Chris Miller zostali zatrudnieni przez Kathleen Kennedy do wykonania konkretnego zadania. Nie zatrudniono ich, by wykraczali poza swoje obowiązki, a już na pewno nie po to, by mieszali w scenariuszu w tak znaczący sposób. Nie rozumiem za bardzo fanów, którzy sądzą, że reżyserzy nowych gwiezdnowojennych filmów powinni mieć pełną swobodę twórczą i nie muszą liczyć się ze zdaniem innych współtwórców filmu. Owszem, mogłoby to zaowocować nietypową i fajną produkcją, ale równie dobrze mogłoby się to skończyć totalną katastrofą i produkcją, która ni w ząb nie przypomina Star Wars. .Nadzór musi istnieć, musi też istnieć jedna, wspólna wizja odległej galaktyki.
Kolejną często poruszaną kwestią jest, czemu dopiero teraz podjęto decyzję o zerwaniu współpracy. Ach, właśnie – czy na pewno „dopiero teraz”? Informacja o zaangażowaniu Rona Howarda nadeszła dzień po feralnym newsie, co jest dużą podpowiedzią, że być może Kathy Kennedy postanowiła wylać Lorda i Millera już wiele, wiele tygodni temu, może nawet miesiące temu. Musicie zdawać sobie sprawę z faktu, że zatrudnienie kogoś takiego, jak Howard nie jest kwestią paru dni. Poprzedzają to odpowiednio długie negocjacje, wymiana informacji, podpisanie stosownych umów i tym podobne. Najwyraźniej też bardziej opłacało się dalej kręcić film pod kierownictwem krnąbrnego duetu i potem być może wyciągnąć z tego jak najwięcej wartościowego materiału, niż całkiem zamknąć na ten czas produkcję.
Ratowanie (?) filmu czas zacząć
Czy współpraca między reżyserami a Kasdanem i Kennedy naprawdę była tak zła, że koniecznie trzeba było przerwać kręcenie już w większości nakręconego filmu i narażać na szwank wizerunek firmy, nie wspominając o spadku jej notowań na giełdzie? Wszystko na to wskazuje. Zwykle w takiej sytuacji, a miało to przecież miejsce nie tylko w przypadku Łotra 1, ale też Przebudzenia Mocy (mowa tu o humorystycznych scenach), wiele można naprawić za pomocą mniej lub bardziej ekstensywnych dokrętek. Nie tym razem, jak widać. I to jest w sumie najbardziej niepomyślna informacja: w oczach Lucasfilmu nakręcony materiał jest na tyle słaby, by mimo wszystko opłacało się wymienić reżyserów. To jednak rodzi nadzieję, że nowy reżyser ma jeszcze szansę uratować tę produkcję przed (potencjalną?) katastrofą.
Na koniec podzielę się z Wami refleksją, która ostatnio mnie naszła. Newsy tego typu skłaniają do licznych spekulacji na temat tego, jak dużą dozę swobody mają twórcy w aktualnym lucasfilmowym establishmencie, i gęstego i częstego zastanawiania się „co by było gdyby”. Tylko czy w ostateczności nie najważniejszym jest, czy film, jakąkolwiek by on nie przeszedł ścieżkę produkcyjną, nam się podoba? Wiele wielkich filmów, nie wyłączając przecież samej Nowej nadziei, miało olbrzymie problemy w czasie produkcji, a efekt końcowy, sami przyznacie, jest zachwycający. Może ze spin-offem o Hanie Solo będzie identycznie? Oby!