W tym numerze po raz kolejny przeczytamy zbiór sześciu odsłon serii Star Wars. Na początek znów cofniemy się trochę w czasie w kolejnym zeszycie Z dzienników Bena Kenobiego, a następnie przejdziemy do akcji głównej mini-serii zatytułowanej Ostatni lot gwiezdnego niszczyciela. Trzeba przyznać, że taka formuła jest bardzo przyjemna i zapewnia czytelnikowi swoistą różnorodność – zarówno od strony artystycznej, jak i fabularnej.
Przygody Obiego, gościnnie Czarny Krrsantan
Kolejne stronice w dzienniku mistrza Jedi opisują spotkanie Czarnego Krrsantana z rodziną Larsów. Na ratunek naturalnie śpieszy im Kenobi. Kilka elementów fabularnych z pewnością zasługuje na pochwałę – chociażby wplecenie nowo-kanonicznej postaci w wydarzenia poprzedzające jej debiut. Pokazuje to nam, jak twórcy umieszczają ważne dla uniwersum postacie w różnych momentach Gwiezdnych wojen. Kto wie, może w przyszłości Krrsant pojawi się około Przebudzenia Mocy? Kolejnym atutem jest pokazanie Larsów od bardziej walecznej strony. Na koniec największy plus: Obi-Wan nie jest wszechpotężnym Jedi – widzimy, jak wiek ogranicza jego fizyczne zdolności, i jak musi sobie z tym radzić. Dodatkowo młody Skywalker odegrał tutaj dość istotną rolę, więc fani poczują się jak w domu.
Pod względem grafiki jestem wniebowzięty. Mike Mayhew stał się moim ulubionym rysownikiem. Myślę, że każdy, kto ceni sobie fotorealistyczne rysunki, zgodzi się ze mną. Ilość detali i doskonałe oddanie emocji na twarzach postaci zwiększa moje zaangażowanie w opowieść. Podsumowując – doskonałe rysunki z całkiem niezłą historią, w której czuć ducha Oryginalnej Trylogii.
Ostatni lot „Zwiastuna”, występuje oddział SCAR
Z tej mini-serii dowiemy się, kim jest tajemniczy szturmowiec z mieczem świetlnym. Okazuje się, że nie tylko on jest wyjątkowym żołnierzem – na łamach pozostałych stron komiksu poznamy oddział do zadań specjalnych SCAR. Historia w pierwszym zeszycie skupia się tylko na nowym zespole – poznajemy ich mocne strony i przeszłość dowódcy. Cieszy niezmiernie, że możemy oglądać coraz więcej wyjątkowych i utalentowanych ludzi po stronie Imperium. Widać też zalety, dobre strony Imperium i znów, niczym po Łotrze 1, wszystko nie jest tylko czarne i białe.
W pozostałych zeszytach mamy rozwinięcie akcji – plan porwania tytułowego gwiezdnego niszczyciela i konfrontacja ze SCAR. Wypadło to ciekawie. Postacie z Oryginalnej Trylogii są sobie wierne – mamy sporo zabawnych tekstów, wartką akcję i niewiarygodną wręcz fabułę. Porwanie gwiezdnego niszczyciela i operowanie nim niewielką załogą wydaje się totalną głupotą. Z drugiej strony na takim właśnie schemacie opiera się większość naszych filmów. Jeśli ktoś oczekuje od tego komiksu trochę więcej realizmu, to się, niestety, zawiedzie. W moim mniemaniu SCAR w dalszej części komiksu mógł zostać pokazany w odrobinę lepszym świetle, niemniej jednak historię czytało mi się przyjemnie, a nowe postacie są doskonałym dodatkiem do uniwersum.
Jeśli chodzi o rysunki Jorge’a Moliny, to przez większość komiksu są one w porządku. Dobrze wyglądają zwłaszcza stroje, wyposażenie i tła. Walki na planecie, w kosmosie, obce rasy też cieszą oko. Z twarzami jest pół na pół. Zdarza się, że znacznie odbiegają od pierwowzorów lub robią dziwne, wynaturzone miny. Jeśli chodzi o ogólny odbiór, był dobry, bez większych zgrzytów.
To kolejny Star Wars Komiks, który dobrze się czytało. Zdecydowanie polecam wszystkim śledzącym serię, ale i nowi czytelnicy też powinni znaleźć coś dla siebie. Mimo kilku bezpośrednich nawiązań do poprzednich wydarzeń, łatwo się odnaleźć, nawet jeśli poprzednie komiksy czytaliście miesiące temu.