„Przeznaczenie Jedi 7: Wyrok”

Podążając tropem Abeloth, Luke trafia na Nam Chorios, planetę, na której trzydzieści lat wcześniej zetknął się z zagrożeniem ze strony drochów, owadów przenoszących Posiew Śmierci. Teraz musi zmierzyć się z własną przeszłością i nowymi zagrożeniami, korzystając z pomocy nielicznych, a czasem niespodziewanych sojuszników.Tymczasem zakon Jedi i członkowie spisku zawiązanego na najwyższych szczeblach władzy, którzy odmiennymi drogami zmierzają do obalenia Daali, przygotowują się do dokonania przewrotu. Czy zdołają powstrzymać popadającą w paranoję admirał, nim dojdzie do tragedii?

Wyrok jest siódmym i zarazem ostatnim tomem Przeznaczenia Jedi napisanym przez Aarona Allstona. Wraz z nim cykl wchodzi w ostatnią fazę. Czy autor zdołał przygotować grunt pod zbliżający się wielkimi krokami finał? A może Wyrok to kolejny chłam w ładnej okładce?

Tym razem mamy dwa główne wątki. Akcja pierwszego z nich skupia się na Coruscant i co jest wielkim plusem powieści rozgrywa się na kilku płaszczyznach. Mamy zarówno Jedi, jak i polityków, a wszyscy zmierzają do tego samego celu obalenia Daali. Dziwię się tylko, dlaczego wpadli na to tak późno. Niektóre jej decyzje sprawiały, że otwierałam usta ze zdumienia. Podobał mi się jednak sposób, w jaki ukazał ją Allston. Od razu można zobaczyć motywy i sens jej działań. Wyraźnie widać, że pani prezydent, delikatnie mówiąc, „odwaliła palemka”. Moim zdaniem z całej trójki pisarskiej tylko Aaron Allston potrafi ją tak dobrze opisać.

Na uwagę zasługuje również asystent Daali, Wynn Dorvan, który od samego początku nie dość, że jej pomagał, to jeszcze popierał jej działania, niezależnie od tego, czy były jego zdaniem dobre, czy złe. Po Sojusznikach zaczynałam się zastanawiać, kiedy nie wytrzyma presji i ją zdradzi. Powstał bardzo ciekawy kontrast pomiędzy postacią Dorvana, a Daali. Dzieląc bohaterów Przeznaczenia Jedi na dobrych i złych, Daalę można zaliczyć do czarnych charakterów, za to z jej asystentem byłby spory kłopot. Tak, to on wysyłał Mandalorian do tłumienia zamieszek, ale robił to z jej rozkazu. Postawmy się na chwilę na jego miejscu i zastanówmy się, co sami byśmy zrobili. Możemy tylko spekulować nad naszym wyborem, bo często, kiedy przychodzi moment decyzji, robimy coś zupełnie innego niż to, co sobie najpierw zamierzyliśmy. Będąc podwładnym, musimy spełniać polecenia przełożonego, na tym polega lojalność, a jeśli się z poleceniami nie zgadzamy, to powinniśmy odejść. Rozejrzyjmy się dookoła i zwróćmy uwagę, ilu ludzi potrafi wykazać się takim podejściem. Wynn Dorvan to postać wyjątkowa, człowiek z honorem, któremu los innych istot nie jest obojętny. Dlatego jest on jedną z moich ulubionych postaci, nie tylko w serii, ale i w całym Expanded Universe.

Interesujące były również działania spiskowców. Ich poczynania śledziłam z przyjemnością, szkoda tylko, że było ich tak mało. Wcześniej nie podobał mi się fakt, że coś takiego znalazło się w Odwecie. Pomysł był dobry, ale wykonanie średnie. Był to dla mnie kolejny niepotrzebny wątek stworzony tylko po to, żeby książka miała określoną objętość. Po lekturze Wyroku zmieniłam jednak zdanie i naprawdę się cieszę, że coś takiego zostało stworzone, bo tutaj wyszło to rewelacyjnie.

Drugi wątek standardowo dotyczy podróży Skywalkerów i Vestary. Tym razem szalone trio szuka Abeloth na Nam Chorios, planety znanej z powieści Barbary Hambly pod tytułem Planeta zmierzchu. W poprzednich tomach najbardziej interesował mnie właśnie ten wątek, ale muszę powiedzieć, że w Wyroku wypadł wyjątkowo drętwo i nudno. Może to efekt tego, że autor wplótł do powieści Nam Chorios, może tego, że nie miał pomysłów, albo po prostu dlatego, że seria jest zdecydowanie za długa. Najbardziej irytujące jest to, że przez cały czas nic się nie dzieje. Kolejna konfrontacja z Abeloth, z której i tak nic nie wynika, znowu powraca Callista, poznajemy następne ugrupowanie użytkowników Mocy, krótko mówiąc nic nowego. Jest to szczególnie denerwujące w przypadku Callisty, bo odkąd pani Golden odkopała postać w Sojusznikach, powraca ona w każdym tomie jako jedno z wcieleń Abeloth. Oprócz Callisty wraca również choroba nękająca młodych Jedi. Moim zdaniem jest to trochę dziwny krok ze strony Allstona, bo ten wątek zakończył się bodajże w piątym tomie. To chyba kolejny dowód na to, że autorom zaczyna brakować pomysłów.

Tłem dla Przeznaczenia Jedi jest proces Tahiri, który wlecze się już ładne cztery części. Oczywiście, jak zobaczyłam tytuł siódmego tomu, miałam pewne podejrzenia co do rozwiązania tego wątku. Niestety, fabuła tej części książki jest przewidywalna, nudna i co tu dużo mówić po prostu do kitu. Od czasu lektury Sojuszników w centrum mojej uwagi znajduje się genialny prawnik Eramuth Bwua’tu. Zachwyciła mnie jego rewelacyjna taktyka i wiara, jaką pokładał w pozytywny wynik rozprawy. Z przyjemnością czytałam o tym, jak miażdżył coraz to nowsze zarzuty oskarżenia. Myślałam, że tym razem również zobaczę kilka świetnych rozdziałów z nim w roli głównej, ale było tego tyle, co kot napłakał.

W książce jest kilka powrotów. Większość nie robi większego wrażenia, jednak pod koniec powieści pojawia się nie kto inny, jak sam Boba Fett. Chociaż lubię Mandalorian, mam nadzieję, że to tylko jednorazowy występ, bo po Dziedzictwie Mocy zbrzydł mi cały klan Fettów. Bardziej denerwujące jest to, że Boba ma około siedemdziesiąt lat i jeszcze trochę, a zamiast latać „Niewolnikiem Jeden”, będzie jeździł na wózku inwalidzkim. Pojawienie Fetta w Wyroku było całkowicie niepotrzebne i autorzy powinni dać mu już spokój. Byłabym naprawdę szczęśliwa, gdyby skupili się na młodszych bohaterach, zamiast zajmować się takimi oklepanymi postaciami.

Jak to bywa u pana Allstona, książka została napisana lekkim językiem, często można zauważyć humorystyczne dialogi, ale bomby nie ma. Zdarzają się rozdziały, które dałoby się polecić ludziom cierpiącym na bezsenność (gwarantuję, od razu zaśniecie!). Gdyby nie interesujący wątek na Coruscant, powiedziałabym, że cały ten tom to takie „trele morele” nic się nie dzieje, a książka jest po to tylko, żeby była. Pisałam już, że seria jest zdecydowanie za długa. Gdyby jej redaktorki zdecydowały się na skrócenie cyklu do pięciu tomów, wyszłyby prawdziwe perełki. Bo co z tego, że cykl czyta się dosyć przyjemnie, jeśli akcja idzie do przodu powoli jak żółw? Oj, przepraszam, obrażam żółwie. Następny tom, Hegemonię, napisała Christie Golden i nie wiem, czy mam się cieszyć, czy płakać. Obstawiam, że jednak to drugie. Szkoda, bo Przeznaczenie Jedi zapowiadało się naprawdę dobrze, ale patrząc na cykl z perspektywy siedmiu tomów, jestem zmuszona powiedzieć, że seria została całkowicie skopana i wątpię, żeby autorom udało się wyjść z dołu, który sami sobie wykopali.