„Przeznaczenie Jedi”, a „Dziedzictwo Mocy”

Dwie dziewięciotomowe serie, ich akcja rozgrywa się w erze Dziedzictwa, nad każdą pracowała trójka pisarzy. O czym mowa? Nietrudno się domyślić, że chodzi o Dziedzictwo Mocy i Przeznaczenie Jedi, cykle podobne do siebie, a jednocześnie zupełnie inne. Obie serie oceniane są przez fanów różnie szczególnie Fate of the Jedi, które zazwyczaj jest przez recenzentów rozjeżdżane walcem. Jakie jest moje zdanie na ten temat? Uprzedzam, że może Was ono trochę zaskoczyć.

Ostrzegamy tekst zawiera spoilery!

Nowe postacie

W czwartym tomie Legacy of the Force pojawił się Statek kula medytacyjna Sithów. Pewnie zapytacie, co z tego? Przecież tego typu rzeczy są normalne w gwiezdnowojennym świecie. Owszem, są normalne, ale w odróżnieniu od gwiezdnych niszczycieli, TIE-ów i X-wingów, wyżej wspomniany obiekt był istotą myślącą. Sam podejmował decyzje, wiedział to i owo o Sithach, pomagał albo szkodził głównym bohaterom i miał duży wpływ na przebieg akcji. Dalsze poczynanie tego sithańskiego „narzędzia” mogliśmy śledzić w Fate of the Jedi i tam jego rola polegała właściwie na tym samym. Ale nie o to chodzi: jest to postać, której wprowadzenie w równym stopniu zaszkodziło LotF, jaki i FotJ. Denerwująca była sama jego obecność. Jasne, rozumiem, że science-fiction to taki gatunek, w którym wszystko jest możliwe, ale bez przesady. Jestem ciekawa, co autorzy wymyślą później może myślący miecz świetlny? Z pewnością znalazłoby się kilka głupich propozycji myślących przedmiotów, ale lepiej żebyśmy ich nie poznali.

W Przeznaczeniu Jedi wprowadzono Zaginione Plemię Sithów i to jeden z największych plusów tej serii. Pomysł prosty planeta pełna Sithów, którzy nie mogą się z niej wydostać i przez tysiące lat czekają na coś, co umożliwi im odlot i podbój galaktyki a jednak nikt wcześniej na taki koncept nie wpadł. To miła odmiana od tego, o czym zwykle czytamy. Mi się Plemię bardzo spodobało i mam nadzieję, że historia Sithów z Kesh będzie kontynuowana w następnych seriach i będzie to zrobione równie dobrze jak w FotJ.

Jedną z postaci z Plemienia postanowiono rozbudować mam na myśli oczywiście Vestarę Khai. W ostatnim tomie Przeznaczenia Jedi Denning zrobił z niej świetną postać i mimo, że wszystko wygląda tak, jakby miała na jakiś czas zniknąć, wiem, że jeszcze wróci, bo potencjał tej postaci i sposoby wykorzystania są różne. Pytanie tylko, czy autorzy skorzystają z takiej szansy, ale tego dowiemy się najpewniej za parę lat.

Betrayal

Autorki

Jednym z charakterystycznych elementów obu serii jest trójka pisarska. W Dziedzictwie Mocy mieliśmy Aarona Allstona, Troya Denninga i Karen Traviss. Każde z nich miało swoich „ulubieńców”, o których pisali. W przypadku tego pierwszego były to wątki polityczne i humor, Denning sprawdził się jako specjalista od dobrze poprowadzonej fabuły, natomiast Karen Traviss najwięcej uwagi poświęcała Mandalorianom. O pani Traviss można powiedzieć dużo, ale najbardziej istotny jest fakt, że ma tyle samo fanów, co antyfanów. Należę do drugiej grupy, ponieważ nie podoba mi się sposób, w jaki opisała pobratymców Boby Fetta, to jak wciągnęła trzynastolatka do wojska, a także pomysł uśmiercenia jednej z najpopularniejszych postaci w całym Expanded Universe. Ale mimo wspomnianych minusów, nawet ja potrafię znaleźć jakieś atuty. Za idealny przykład posłuży tu Poświęcenie chociaż mi się nie podobało, to jednak rozruszało serię poprzez niespodziewany zwrot akcji śmierć Mary Jade Skywalker. Jej ostatnią książkę w Legacy of the Force, Objawienie, uważam za świetną powieść, bo Wielka Trójka pojawiła się tylko na chwilkę, dając pole do popisu innym postaciom. Inną rzeczą, z którą autorka radzi sobie doskonale, są opisy uczuć dzieciaków. I tu niestety wychwalanie się kończy, bo więcej plusów nie jestem w stanie znaleźć.

W Przeznaczeniu Jedi skład trójki pisarskiej uległ drobnej zmianie na miejsce Karen Traviss wskoczyła Christie Golden, znana przede wszystkim fanom World of Warcraft. Omen był jej debiutancką powieścią w gwiezdnowojennym uniwersum. Podeszłam do niego z nastawieniem negatywnym, bo kobieta pisząca książki w galaktyce stworzonej przez Lucasa, to mniej więcej takie same niebezpieczeństwo jak kobieta za kierownicą. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, kiedy po lekturze drugiego FotJ okazało się, że pani Golden pisze całkiem dobrze i co dla mnie najważniejsze nie uwzięła się na jedną nację, tak jak to zrobiła Traviss. Wcale się nie dziwię temu, że to właśnie ona napisze trylogię Sword of the Jedi. Dobrych pisarzy jest mało i trzeba z takich ludzi korzystać, jak się da.

Dziewięć tomów to za dużo

Wiem, powtarzam się, ale uważam, że dziewięć tomów dla każdej z opisywanych przeze mnie serii to za dużo. Gdyby redaktorzy skrócili Przeznaczenie Jedi o kompletnie niepotrzebny Odwet i wycieli z każdej książki niepotrzebne wątki, okazałoby się, że pięć części to liczba satysfakcjonująca i z czystym sumieniem można byłoby nazywać Fate of the Jedi świetnym cyklem. W Dziedzictwie Mocy sprawa wygląda trochę inaczej tam skróciłabym do niezbędnego minimum pierwsze trzy tomy, a część czwartą i finał ucięłabym o połowę. W takim wydaniu ta seria byłaby świetna. Niestety, pomysłodawcy pomyśleli inaczej i w rezultacie ukazały się dwie serie na podobnie średnim poziomie.

battleofkashyyyk

Nawiązania

…bo ich tu również nie może zabraknąć. W Legacy of the Force Jacena Solo przedstawiano podobnie jak Dartha Vadera w Klasycznej Trylogii. Właściwie, historia młodego Solo jest bardzo podobna do życia Vadera. W dzieciństwie każdy z nich był wrażliwy i na swój sposób dobry, obaj wyrośli na Jedi, za to później pojawiło się coś, co sprawiło, że porzucili Zakon. Pomysł na przejście Jacena na Ciemną Stronę to zdecydowanie najmocniejsza strona Dziedzictwa Mocy i świetne nawiązanie do Klasycznej Trylogii.

W Przeznaczeniu Jedi nawiązań jest więcej, ale nie do filmowych Gwiezdnych wojen, a Wojen klonów. Ci, którzy czytali tę serię, wiedzą, że ostatecznie czarny charakter FotJ okazał się mieć wiele wspólnego z pewną „rodzinką” z Mortis. Tak jak większość fanów nie lubię The Clone Wars, ale trzeba docenić to, jak autor połączył dwie, odległe od siebie o dziesiątki lat ery.

Finał

Za zakończenie obydwu serii odpowiedzialny był ten sam autor Troy Denning. W Dziedzictwie Mocy wyszło mu to raczej marnie, za to w Apokalipsie można zaobserwować pewną poprawę. Autor poprawił postać Vestary (którą to przed nim „zepsuła” Christie Golden) i świetnie nawiązał do wyżej wspominanej Trylogii Mortis. Może nie jest to szczyt szczęścia, ale i tak jest dobrze.

W Niezwyciężonym widać było, że autor przeciąga zakończenie tak, żeby książka miała wyznaczoną objętość, a chyba nie muszę mówić, co sądzę o przeciąganiu książki na siłę. Nawet pomijając fakt, że zakończenie jest za długie, znajdzie się więcej rzeczy, na które można by ponarzekać, np. przewidywalność książki, śmiertelnie nudne dwa pierwsze rozdziały, denerwujący Luke Skywalker i jeszcze bardziej wkurzająca Jaina. To wszystko sprawiło, że Invincible jest jedną z najgorszych książek w tej serii.

Jaina_vs_Vestara

Podsumowanie

Nic dziwnego więc, że Przeznaczenie Jedi uważam za lepszą serię od Legacy of the Force. Postacie są dobrze przedstawione, stworzono świetne wątki polityczne, nie było Karen Traviss, finał został lepiej napisany, a jakby tego było mało, odkryto talent Christie Golden. Oczywiście, to nie oznacza, że FotJ jest cyklem, który można określać słowem „rewelacyjny”, bo ma wiele niedociągnięć, ale gdyby serię skrócić, rzeczywiście byłaby świetna.

Dziedzictwo Mocy też miało swoje momenty, ale przez liczne błędy i kiepskie zakończenie nie da się go nazwać świetnym. Oba cykle miały potencjał, mniejszy lub większy, ale w obu przypadkach został on nie do końca wykorzystany, chwilami nawet zniszczony. Miejmy nadzieję, że pani Golden potrafi się uczyć na błędach swoich i swoich poprzedników, i wszystko naprawi trylogią Sword of the Jedi.

lisa