„Zdrada”

Na tydzień przed wydarzeniami przedstawionymi w Nowej nadziei koalicja imperialnych oficerów pod przywództwem wielkiego moffa Trachty uznaje, że Palpatine i Darth Vader, jako wyznawcy religii Sithów, nie powinni rządzić Imperium. W czasie gdy Darth Vader wykonuje misję na odległej planecie Dargulla w systemie Kether, Trachta przymierza się do sfinalizowania swoich planów. Niestety pośród jego oficerów zaczynają narastać sprzeczności i konflikty…

Sithowie. Jak wiemy z Mrocznego widma, dwóch ich zawsze jest: uczeń i mistrz. A ilu jest żądnych władzy admirałów, gubernatorów i wielkich moffów w strukturach potężnego Imperium Galaktycznego? Setki? Tysiące? Nie dziwi więc, że od czasu do czasu zawiązywały się spiski na życie Imperatora. Najstarszym przykładem zamachu na Palpatine’a jest bodajże historia z gry komputerowej TIE Fighter z 1993 roku, z wielkim admirałem Zaarinem w roli głównego konspiratora. Tamta opowieść, przyznam, bardzo mi się podobała, więc można powiedzieć, że mam sentyment do imperialnych konspiracji. Z kolei dziewięć lat temu, parę miesięcy po premierze Ataku klonów, na rynku ukazał się nowy długodystansowy cykl komiksowy o prostym tytule Empire. I od czego się on zaczął? Od czteroodcinkowej fabuły skonstruowanej właśnie wokół spisku, który miał pozbawić Imperatora życia i tym samym władzy. Komiks ten trafił także do Polski, pod postacią trzeciego w 2011 roku numeru Wydania Specjalnego magazynu Star Wars Komiks.

Zgodnie z opisem, który widzicie u wstępu recenzji, liderem „nowych” buntowników jest niejaki wielki moff Trachta. Ale czy bycie liderem jest równoznaczne z odgrywaniem kluczowej roli w spisku? Okazuje się, że nie do końca. To jedna z największych zalet Zdrady kiedy sądzimy, że wszystko jest już jasne, wątki układają się wzdłuż oklepanych, nudnych schematów i nic nie może nas zaskoczyć, nagle sytuacja obraca się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Cała warstwa fabularna jest siłą Zdrady, mimo zastosowania przez autorów starego chwytu z wysłaniem Vadera na misję, która jest w istocie testem lojalności zafundowanym mu przez Imperatora. Siłę tę umacniają dobrze nakreślone postacie i skomplikowane relacje pomiędzy nimi. Trachta, jego współspiskowcy, wreszcie Darth Vader każdy ma swoją głębię, a i żaden z pomniejszych bohaterów nie jest jakimś byle „zapychaczem miejsca”, o którym zapomina się w parę sekund po skończeniu lektury. Z jednym, wszakże, wyjątkiem: Boba Fett. Nie odgrywa w komiksie żadnej roli. Jest ale czemu? Bo jeden z twórców Zdrady miał taki kaprys? Nie mam najbledszego pojęcia, po co się znalazł w komiksie.

Jeśli czytacie wydawany także w Polsce cykl Mroczne czasy, to pewnie kojarzycie stosowaną tam technikę uwidaczniania uczuć Dartha Vadera poprzez retrospekcje sięgające czasów, gdy był jeszcze niewolnikiem albo padawanem Jedi. W 2002 roku była to nowa zagrywka (szczególnie w kontekście niedawno wypuszczonego Epizodu II), ale nawet i teraz robi bardzo pozytywne wrażenie. A jest stosowana przez scenarzystę Scotta Allie przez całą długość komiksu, nadając Vaderowi charakteru postaci momentami targanej emocjami i trochę niepewnej swoich poczynań. Mroczny Lord Sithów wydaje się przez to bardziej ludzki przy czym zastrzegam, że może to być dla niektórych osób poważna wada. Bądź co bądź w Nowej nadziei Darth Vader wydaje się być twardy jak durastal, z której ma zbudowaną zbroję, i nic nie wskazuje na to, by tydzień wcześniej było inaczej.

W przypadku rysunków, których autorem jest Ryan Benjamin, muszę być trochę mniej wyrozumiały. O ile poszczególne pomieszczenia, czy z rzadka pojawiające się pojazdy, są perfekcyjne, o tyle aparycja postaci, a zwłaszcza wygląd hełmów szturmowców, napawają mnie wątpliwościami, czy to aby na pewno te same Gwiezdne wojny, które znam z Klasycznej Trylogii. Maska Dartha Vadera chwilami ociera się o autoparodię, twarz Imperatora to zaś jedna wielka pomyłka. Identyczny zarzut mogę przedstawić rysunkom pozostałych bohaterów, którzy pojawili się w którymś z filmów a i oryginalne postacie, stworzone na potrzeby Zdrady, też piękne nie są. Fatalne wrażenie ratują nieznacznie niektóre gesty, dobrze oddające emocje i uczucia różnych moffów, kapitanów i admirałów. Ale to o wiele za mało, by po lekturze ktokolwiek chciał przekartkować komiks wyłącznie dla jego walorów wizualnych.

Jeśli czytelnik oczekuje od powieści graficznych wyłącznie efekciarstwa, wspaniałych kolorów i fotorealistycznych rysunków, od Zdrady ucieknie z krzykiem i pewnie jeszcze będzie miał traumę po wzięciu jej do rąk. Z drugiej strony jeśli świetna fabuła, sensownie poprowadzone wątki i inteligentnie rozpisane postacie są pokazane za pomocą kreski wywołującej na twarzy podobny skurcz, jak wypicie soku z cytryny, też nie jest za dobrze. A taka jest właśnie Zdrada. Fabuła wzbija ją w powietrze, a rysunki ciągną w dół w konsekwencji komiks jest „tylko” dobry. Szkoda, bo z dobrym rysownikiem na pokładzie mógł z tego wyjść jeden z najlepszych komiksów Star Wars w historii.

Ogólna ocena: 7/10 
Fabuła: 9/10
Klimat: 6/10
Rysunki: 3/10
Kolory: 7/10