Dziwactwa wielkich admirałów

Uwaga! Artykuł został pierwotnie opublikowany w czerwcu 2013 roku, blisko rok tuż przed tym, jak dawne Expanded Universe zostało zamienione w Legendy.

Nieskazitelnie biały mundur, aura niezachwianej pewności siebie, gorejące oczy, błękitna twarz o ostrych rysach. Wielki admirał Thrawn przez pół roku, aż do śmierci w bitwie o Bilbringi, stanowił postrach całej Nowej Republiki. Jego błyskotliwa kampania militarna, w której odzyskał liczne terytoria utracone wcześniej przez Imperium i zadał niegdysiejszym Rebeliantom olbrzymie straty, zadziwiła galaktykę i utrwaliła w wyobraźni jej mieszkańców wizerunek wielkich admirałów geniuszy. Sęk w tym, że wizerunek ten nie miał zbyt dużo wspólnego z rzeczywistością. Kiedy w siedemnastym roku swojego panowania Imperator Palpatine ustanowił rangę wielkiego admirała, naiwnie sądzono, że zostanie ona przyznana dwunastce najzdolniejszych, najinteligentniejszych i najambitniejszych dowódców Imperialnej Marynarki Wojennej. Tymczasem trafiła w ręce oficerów, z których połowę można scharakteryzować jako nadętych megalomanów, a drugą połowę jako dziwaków i ekscentryków, skupionych wyłącznie na swoich własnych, specyficznych domenach. Przyjrzyjmy się uważniej tej menażerii przedziwnych postaci: ich talentom, słabostkom i dziwactwom.

Zwykli oficerowie

Być może tapański szlachcic Octavian Grant i nadzwyczaj sprawny w meandrach polityki imperialnego dworu na Coruscant Rufaan Tigellinus nie zaliczali się do szarych obywateli Imperium, ale z całego grona wielkich admirałów wyróżniali się tym, że byli dość zwyczajni. Grantowi w gruncie rzeczy najbliżej do militarnej finezji Thrawna; przed upadkiem Palpatine’a kilkakrotnie wykazał się swoim talentem wojskowym w zwycięskich starciach z siłami Sojuszu Rebeliantów. Nie interesowała go polityka, ani mieszanie się w sprawy innych dygnitarzy i wysokich oficerów Imperium, dzięki czemu po bitwie o Endor Octavian Grant nie włączył się w bratobójcze walki i jako jedyny dożył (zapewne) późnej starości. Rufaan Tigellinus z kolei stanowił na tym polu działalności jego kompletne przeciwieństwo – do tego stopnia wycwanił się w swych gierkach politycznych, że udało mu się zostać pierwszym w historii wielkim admirałem, który był zarazem wielkim moffem. Oczywiście, nietrudno było przewidzieć, że po śmierci Palpatine’a jego tendencje do ciągłego spiskowania przeciwko wszystkim obrócą się przeciwko niemu. Zaplątany w działania groteskowego Centralnego Komitetu Wielkich Moffów, Tigellinus stracił życie, posłuchawszy wyjątkowo złej rady ze strony innego mistrza politycznych intryg, Villima Disry.

Wynalazcy i naukowcy

Pośród pierwotnej dwunastki mężczyzn paradujących w białych mundurach (Thrawn był trzynastym, ale dołączył do pozostałych w sekrecie i dopiero parę lat później) było dwóch oficerów, którzy wprost uwielbiali bawić się coraz to nowymi zabawkami, a w szczególności supernowoczesnymi myśliwcami i generatorami pola maskującego. Różnica między Martio Batchem i Demetriusem Zaarinem polegała na tym, że ten pierwszy był pozbawiony ambicji, a ten drugi wręcz przeciwnie. Wielki admirał Batch dysponował uzbrojoną w superlaser stacją bojową Tarkin i gwiezdnym pancernikiem typu Egzekutor (dziewiętnastokilometrowy „Terror”), jednak jego największym konikiem były pola maskujące. Do tego stopnia się w nich rozmiłował, że zwano go „niewidzialnym admirałem” (choć ma to też związek z jego awersją do polityki; w gruncie rzeczy nikt na imperialnym dworze go nie znał). Udało mu się na tyle zminiaturyzować swoją cudowną technologię, że za poważne zagrożenie uznali go Rebelianci, doszczętnie niszcząc wszystko, co stworzył, włącznie z niewidzialnymi myśliwcami TIE Phantom. Zaarin, dla odmiany, skupił się na rozwijaniu linii TIE i ma na swoim koncie zaprojektowanie i wdrożenie do produkcji najgroźniejszych imperialnych myśliwców w historii: TIE Avengera i TIE Defendera. Gdyby nie to, że spróbował ich użyć przeciwko Imperatorowi, a ten posłał nań innego wielkiego admirała, Thrawna, kto wie, jakby się potoczyła jego historia. Oczywiście, zarówno Batch, jak i Zaarin zginęli – pierwszy zamordowany przez podwładnych, drugi, w wyniku katastrofalnego błędu, do którego zmusił go genialny Chiss.

Fanatycy i rasiści

Och, tych nam nie brakowało! Wspomniany Octavian Grant miał silne tendencje humanocentryczne, ale trudno było go nazwać rasistą-fanatykiem. Co innego jednak Ishin-Il-Raz, jeden z twórców niesławnego COMPNORU i istny wyznawca ideologii Nowego Ładu oraz Danetta Pitta, ultraksenofob, właściciel trzech okrętów-lochów zamienionych w latające obozy zagłady dla nie-ludzi. Il-Raz to jedno z większych kuriozów – nie służył nawet w imperialnych siłach zbrojnych i nie miał żadnego doświadczenia bojowego, gdy Palpatine mianował go wielkim admirałem! Niestety, w ramach wdzięczności, Il-Raz wykorzystał swoje nowe stanowisko, by otoczyć się bandą ksenofobów-zbrodniarzy i doprowadzić do serii masowych mordów na nie-ludziach. O stanie jego umysłu niech zaświadczy fakt, że popełnił bardzo efektowne samobójstwo (wbicie się z niszczycielem gwiezdnym prosto w gwiazdę), gdyż nie mógł znieść myśli, że jego idol, Palpatine, nie żyje. Danetta Pitta, z drugiej strony, miał bardzo osobiste motywy swoich morderczych skłonności. Ponieważ nie był w stu procentach człowiekiem i miał domieszkę obcej krwi, nienawidził niemal wszystkich nie-ludzi. Mroczna sława jego okrętów-lochów, które eksterminowały i zniewalały populacje przeróżnych planet, sięgnęła całych Zewnętrznych Rubieży. W ostateczności Pitta zginął w walce z innym wielkim admirałem, Grungerem. Peccati Syn, jeszcze jeden fanatyk, tym razem z gatunku religijnych, także zginął, ale w starciu z admirałem Ackbarem. Jak na ironię, Syn był najłagodniejszym z całej dwunastki – początkowo wyznawca pacyfistycznej Świętej Drogi, a potem Kościoła Ciemnej Strony (który z pacyfizmem, jak można się domyślić, wiele wspólnego nie ma), nigdy nie dokonał żadnej zbrodni i aż do ostatniej godziny swojego życia starał się chronić swoich podwładnych przed krzywdą i postępować zgodnie z honorem, w imię wyższych ideałów.

Silni Mocą i umysłem

Grono dwunastu najwyższych dowódców Imperialnej Marynarki Wojennej byłoby zapewne straszliwe nudne, gdyby nie było w nim przynajmniej jednej osoby obdarzonej wrażliwością na Moc, prawda? Poznajcie więc Niala Declanna, czarnoskórego wielkiego admirała z drygiem do jednej z najpotężniejszych technik Mocy – medytacji bitewnej. Odkryty przez agentów Palpatine’a, Declann (wówczas skromny pilot TIE Fightera) szybko stał się adeptem Ciemnej Strony Mocy. To jego śmierć na pokładzie drugiej Gwiazdy Śmierci, nie zaś Imperatora, zamieniła prawie pewne imperialne zwycięstwo w bitwie o Endor w kompletną porażkę, gdy pozbawiona efektów medytacji bitewnej flota okrętów Imperium prawie się rozsypała. Na tej samej stacji bojowej, niemal w tym samym momencie, znajdował się także wielki admirał Miltin Takel, ale on skorzystał ze swoich paranormalnych talentów w trochę inny sposób – by zorientować się, jakie grozi mu zagrożenie i uciec czym dalej od pola bitwy. Miłośnik błyszczostymu, Takel uwielbiał imprezować i folgować swoim najpodlejszym instynktom, ale był przy tym znakomitym dowódcą wojskowym. Błyszczostym pozwalał mu bowiem na osiągnięcie stanu podobnego do wspomnianej medytacji bitewnej; innymi słowy, będąc pod wpływem narkotyku Miltin Takel miał takie same zdolności, jak wielu użytkowników Mocy. Niestety, albo stety, nie uchroniło go to przed skumplowaniem się z bandą idiotów spod znaku Centralnego Komitetu Wielkich Moffów, z których jeden, imieniem Hissa, pewnego dnia zabił go pojedynczym strzałem z blastera.

Pechowcy

Ostatnią grupę stanowią wielcy admirałowie, którzy po prostu mieli pecha albo nadepnęli komuś na odcisk i gorzko tego pożałowali (Osvald Teshik i Afsheen Makati), albo natrafili na innego wielkiego admirała, który akurat dysponował jedyną bronią zdolną powstrzymać gwiezdny pancernik typu Egzekutor (Josef Grunger). Podobnie jak to miało miejsce z Nialem Declannem, byłoby dziwnie, gdyby jednym z najwyższych oficerów nie był jakiś człowiek w masce, najlepiej cyborg. Ta rola przypadła Teshikowi, który za karę za nieporadzenie sobie z kryzysem dotyczącym fregaty „Far Orbit” został wysłany na samobójczą misję – poprowadził do boju przeciwko uzbrojonym po zęby Hapankom żałośnie słabą flotę. Cudem przeżył, ale ponad 75% jego ciała zastąpiły cybernetyczne protezy i implanty. Afsheen Makati miał z kolei długie i mordercze zatargi z Prorokami Ciemnej Strony Mocy i choć w ostateczności ich pokonał, nie przeżył zbyt długo, by się tym nacieszyć. Ostatni z opisywanych przeze mnie oficerów w białych mundurach, Grunger, jak wielu innych po bitwie o Endor zapragnął zostać nowym Imperatorem. Zgromadził flotę złożoną m.in. z trzydziestu niszczycieli gwiezdnych typu Imperial i być może mógłby osiągnąć swój cel, gdyby na przeszkodzie nie stanął mu wielki admirał Danetta Pitta i jego Sfera Torpedowa, oblężnicza stacja bojowa, która w bitwie o Tralus rozniosła na strzępy pieczołowicie kolekcjonowane przez Grungera okręty wojenne. Koniec końców, ci dwaj nawzajem się wybili, gdy zrozpaczony Josef Grunger staranował swym superniszczycielem Sferę Torpedową, doprowadzając do wybuchu godnego eksplozji Gwiazdy Smierci. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że Osvald Teshik został schwytany przez Rebeliantów w bitwie o Endor i skazany przez nich na śmierć.

Podsumowanie

Tak oto dwunastu pierwotnych wielkich admirałów Imperium zapisało się na kartach historii: swymi dziwactwami. Imperator Palpatine wykazał się nietypowym jak na siebie poczuciem humoru, gdy wybierał swych „najlepszych z najlepszych”. W żadnej innej grupie dygnitarzy i oficerów, jaka trafiła się w ciągu kilkudziesięciu tysięcy lat udokumentowanych dziejów galaktyki (nie licząc wspomnianego, karykaturalnego Centralnego Komitetu Wielkich Moffów), nie było tylu nietypowych, dziwnych czy niepasujących na swoje stanowiska osób. Od fanatyków, przez geniuszy, po nieudaczników – żaden nie mógł się równać choćby w połowie z tym, który dał im największą sławę: wielkim admirałem Thrawnem. Na całe szczęście dla raczkującej Nowej Republiki.