Zło ma być złe!

Tak sobie siedzę w te upalne dni i zastanawiam się, jak to będzie z tym Epizodem VII i Trylogią Sequeli w ogóle. Nawet nie chodzi o film, co o bohaterów po Ciemnej Stronie Mocy, a konkretnie o Kylo Rena. Mam takie dziwne wrażenie, że niekoniecznie dorówna komuś takiemu jak Lord Vader, a to przecież jeden z powodów, dla których Gwiezdne wojny są Gwiezdnymi wojnami.

Przyznać się, kto z Was nie miał ciar na plecach w momencie, kiedy Mroczny Lord Sithów po raz pierwszy pojawił się na ekranie. Nie wiem, czy ktoś taki się znajdzie. Tym, co czyniło go zdecydowanie doskonałym czarnym charakterem, była absolutna groza, jaką wzbudzał nie tylko pośród rebeliantów, ale także pośród widzów. I mimo, iż podczas Starej Trylogii powoli dodawano do jego wizerunku kolejne interesujące informacje, nadal pozostał jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Zła, jakie istnieją. Nie był przystojny, nie był niezrozumiany przez ludzkość (i obcość), Vader był po prostu zły. I choć w pewnym momencie domyśliliśmy się tragedii, jaka musiała się wydarzyć w jego przeszłości, choć jego wewnętrzna walka była niemal równie spektakularna jak zewnętrzna, osobą, która ujawniła się po zdjęciu maski w Powrocie Jedi, był już Anakin Skywalker, nie Lord Vader.

Równie interesujące mroczne postaci pojawiły się w Nowej Trylogii, bo nawet jeśli nie darzy się specjalną sympatią Dartha Maula jako tępego wysłannika i siepacza (zetknęłam się z takimi opiniami), to nie da się ukryć, że od samego początku, od pierwszego trailera, był wręcz niesamowicie rozpoznawalny. On sam, nie jego miecz. Słowa „At last we will reveal ourselves to the Jedi, at last we will have revenge” były piękną zapowiedzią tego, co będzie się działo w filmach. Maul był spektakularny, podobnie zresztą jak Dooku, zagrany przez nieodżałowanego Christophera Lee. Dooku był zupełnie innym typem postaci, stanowiącym mniejsze zagrożenie fizyczne, raczej działającym w nieco subtelniejszej strefie polityki. Mimo to, był niesamowity, wielka szkoda tylko, że nie dane mu było więcej czasu ekranowego. Oczywiście, nad nimi wszystkimi góruje Kanclerz Palpatine czy też raczej Darth Sidious, który jest po prostu doskonale napisany i również sprawia, że zło jest interesujące i wpływowe nie dlatego, że jest zagrane przez przystojnego czy popularnego aktora. Dlatego, że Palpatine jest właśnie sam w sobie zły, dąży do celu i czystą przyjemnością, przynajmniej dla mnie, było oglądanie, jak powoli wymanewrowuje wszystkich swoich oponentów. Majstersztyk.

Tymczasem oglądam materiały promocyjne Epizodu VII i jedyne, co mogę powiedzieć na temat wypychanego na pierwszy plan złego, czyli Kylo Rena, jest zaledwie to, że ma interesujący (krzyżacki) miecz świetlny. Jakoś niedawno w wywiadzie J. J. powiedział, że ma również obsesję na punkcie Lorda Vadera, stąd noszona przez niego maska (która, swoją ścieżką, bardziej przypomina maskę Revana niż Vadera, ale przecież Revan to już kanon Legend)… Ma być również „nietypowym czarnym charakterem. Jest nieco bardziej skomplikowany.” Wiem, jestem koszmarną pesymistką, ale takie wypowiedzi naprowadzają mnie wprost na czarny charakter z innej marki Disneya… Siakoś taki niespecjalnie nietypowy. Loki Marvela się kłania. Nawet wizualnie Driver jest nieco podobny. I wiecie co? I tak mi się trochę tęskni za starymi czasami…

Stare dobre czasy, kiedy ci źli byli kreskówkowi, nie mieli trudnego dzieciństwa (tak, wiem, Vader miał, ale to się stało już nieco później koncepcyjnie), kiedy po prostu chcieli rządzić galaktyką. Uwielbiam takich złych, w starym dobrym stylu, złych egoistycznych. Jeśli dorabiamy im dziesięć tysięcy motywacji i usprawiedliwień, ciężko nazwać ich złymi z zasady są albo zwichrowani psychicznie, albo postrzegają świat po prostu w inny sposób, albo próbują się odkuć na starszym rodzeństwie… Co daje im dziesięć tysięcy wymówek i słabości, a przecież to nie do końca tak ma być. Dlaczego Voldemort był straszny? Dlaczego Venom był straszny? Bo oni po prostu z założenia byli źli. Tak, wiem, małe tutaj jest pole do popisu dla ffów czy speców od marketingu, chyba że zagra ich popularny aktor. Teraz najlepiej sprzedaje się zło przystojne, skrzywdzone w dzieciństwie i najlepiej właściwie takie, które nie jest złe. Nie mówię, że to źle, czasy się po prostu zmieniły. Ale ja naprawdę tęsknię za klasycznymi bondowymi villainami, złymi, co to po prostu chcą przejąć władzę nad światem, a przy okazji są twardymi postaciami. Z tego, co na razie widzę, Kylo Ren się na taką postać nie zapowiada, podczas gdy przy Maulu już miałam ciary.

Wiem, marudzę. Ale tak strasznie bym tego chciała…