Czy „Przebudzenie Mocy” to pusty blockbuster?

Uwaga! Artykuł został pierwotnie opublikowany tuż po premierze Przebudzenia Mocy

Gwiezdne wojny zaczęły w historii kina erę blockbusterów przepełnionych efektami specjalnymi – filmów, które zarabiały krocie dzięki swojej uniwersalności, cieszącej oko stronie wizualnej oraz dzięki sprzedaży gadżetów. Lucas wiedział jak stworzyć historię o mitycznym charakterze i potrafił ubrać ją w formę, która zachwycała widza. Jednak w ciągu lat okazało się, że film nie musi wzbudzać głębokich przemyśleń, żeby osiągnąć finansowy sukces – wystarczy wartka akcja i wątek romantyczny (albo chociaż piękna kobieta). Przez lata forma blockbusterów się utrwalała, ale Lucas potrafił powrócić z nową trylogią i udowodnić, że nadal jest mistrzem efektów, które potrafi wykorzystać do przekazania silnego przesłania.

Jednak ostatnie lata w historii kina zostały zdominowane przez studio Marvela, które po paru mniej i bardziej udanych eksperymentach rozpoczęło produkcję spójnej serii filmów, znanej jako Marvel Cinematic Universe, która od lat zarabia krocie dla wielkiej firmy. Znaczące jest to, że blockbustery zrezygnowały z przekazywania głębszych myśli – czasem się wspomni o jakimś spostrzeżeniu na temat dzisiejszych czasów, czego przykładem może być Zimowy Żołnierz, gdzie Hydra postanowiła nakłonić ludzkość do dobrowolnego poddania się inwigilacji, jednak są to tylko nieliczne sceny pomarańczowo-niebieskich filmów przepełnionych wybuchami. Wydaje mi się, że ostatnią serią pozostałą na placu boju są X-meni, gdzie widzimy stosunkowo mało strzelania, a całkiem sporo dyskusji ideologicznych.

Z tego powodu wiele osób po wyjściu z kina po premierze Przebudzenia Mocy mówiło z niezadowoleniem, że obejrzeli dobry blockbuster, ale słaby film Star Wars. Rzeczywiście – TFA jest wypełnione akcją jeszcze bardziej niż Zemsta Sithów, a nie ma tam czasu na dyskusje o tym, po czyjej należy stanąć stronie i dlaczego. Jednak czy nie jest za wcześnie na ocenianie wartości merytorycznej epizodu siódmego? Podobne wrażenie mogli odnieść widzowie podczas opuszczania sali kinowej po Mrocznym widmie, a okazało się, że dopiero po obejrzeniu całej trylogii jesteśmy w stanie dostrzec ostrzeżenie Lucasa, który przedstawił jednocześnie wszystkie wady demokracji, które mogą być powodem jej upadku i elementy, które przyczyniają się do powstania państwa totalitarnego. Jeden z fanów stwierdził, że Przebudzenie Mocy nie będzie filmem, o którym ludzie będą pisać prace magisterskie. Jednak w przypadku prequeli dopiero obraz całej trylogii jest pełen i sam napisałem o jednym z jej wątków pracę licencjacką. Dlatego właśnie powinniśmy zaczekać z ocenianiem trylogii sequeli do czasu premiery Epizodu IX.

Poza tym, już teraz można dostrzec w The Force Awakens wątki, które dają do myślenia, a mogą stanowić naprawdę mocną stronę trylogii, jeśli zostaną w dobry sposób rozwinięte. Mówię tu przede wszystkim o poszczególnych postaciach.

Finn to bohater bez przeszłości. Przez całe 23 lata swojego życia był pod pełną kontrolą Najwyższego Porządku. Nie miał imienia, a jedynie numer FN-2187, który też nie jest przypadkowy – jest to numer celi, w której przebywała Leia w Nowej nadziei. Całe jego życie było jak cela więzienna – pełne kontroli, wyznaczonych zasad, ale także wolne od odpowiedzialności. Finn staje się postacią, która opuszcza dzieciństwo i zaczyna dojrzewać – podejmuje pierwsze decyzje (nawet wybiera sobie imię), wybiera pierwszych przyjaciół… Jednak jego znaczenie nie musi być interpretowane jedynie jako coś związanego z jednostką, a może być też alegorią całego społeczeństwa, które wychodzi spod totalitarnej kontroli. Tacy ludzie też musieli w historii nieraz wyznaczyć sobie nowe cele, ale też zacząć brać odpowiedzialność za siebie – w systemach totalitarnych winą obarcza się zdrajców i szpiegów albo społeczeństwo zacznie obwiniać samego tyrana. Bardzo bym chciał zobaczyć, jak w następnych częściach Finn musi podejmować trudne decyzje i płacić za nie wysoką cenę.

Rey to postać zupełnie inna. Ona musiała dość wcześnie dojrzeć i zacząć sama dbać o siebie, ponieważ została porzucona na pustynnej planecie, gdzie trudno jest przetrwać. Samo miejsce jej zamieszkania – wrak AT-AT – pokazuje, że przeszłość rzuca się dużym cieniem na jej życie. Rey cały czas czeka na rodziców, którzy najprawdopodobniej nigdy się nie pojawią i nawet niepowtarzalna szansa opuszczenia Jakku nie jest w stanie łatwo zmienić jej zdania. Mimo, że kobieta jest zachwycona zielenią, którą zobaczyła na innej planecie, ma ochotę wrócić na swoją, tylko po to, żeby oczekiwać powrotu matki i ojca. Jej historia opowiada o porzucaniu złudnych nadziei, pogodzeniu się ze stratą i o wyruszeniu w świat, by zrobić coś bardziej wartościowego niż tylko walczenie o przetrwanie do następnego dnia. Przypomina to bardzo historię z filmu Terminal.

Oczywiście Rey można też potraktować jako postać feministyczną. Wydawałoby się, że Hollywood powiedziało już ostatnie słowo w kwestii kobiecej siły, jednak Disney wciąż bardzo lubuje się w powielaniu tego schematu aż do znudzenia. Finn wielokrotnie chce się jej rzucić na ratunek i ze zdziwieniem patrzy, jak kobieta okazuje się być typowym badassem i sama świetnie sobie radzi zarówno z przestępcami, atakami powietrznymi, szturmowcami, a nawet z mrocznym Jedi.

Niektórzy narzekali na zbyt emocjonalną przemowę Huxa, który bez wątpienia ma być nawiązaniem do nazistów, jednak uważam, że jest to świetne dopełnienie tego, co widzieliśmy w częściach IV-VI. Jeśli ktoś uważa aktorstwo w scenie przemowy za przesadzone, powinien koniecznie obejrzeć historyczne nagrania z wystąpień Hitlera. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby za jakiś czas któryś z fanów odkrył, ze słowa Huxa w jakiejś części pochodzą z przemówień wodza III Rzeszy. Jednak na tym rozwój alegorii nazizmu się nie kończy – już wspomniałem o tym, że szturmowcy byli wychowywani od dziecka na lojalnych żołnierzy i nie mieli imion, a jedynie numery. To świetnie podkreśla to, co na temat totalitaryzmu pisali ci, którzy przeżyli czasy drugiej wojny światowej – celem tyranów jest dehumanizacja społeczeństwa. Chodzi o pozbawienie ludzi myślenia o sobie, a zmuszenie ich do podporządkowania się celom, które wyznacza dyktator.

Nawet Kylo Ren może okazać się postacią, która kryje w sobie wiele głębi. Na razie fani narzekają, ze jest to niezdecydowany dzieciak albo emo, ale tkwi w nim potencjał. Ponieważ na razie możemy mówić w jego przypadku bardziej o domysłach, niż o faktach, wkrótce napiszę oddzielny artykuł na temat teorii dotyczących Bena.

Wiele osób narzekało na to, jak zachowywał się Han Solo w nowym filmie. W Expanded Universe wielką zmianę w jego charakterze zapoczątkowała śmierć Chewbaccy, gdy wesoły łotrzyk po raz pierwszy doświadczył poważnej przegranej. Wtedy zaczęły się jego problemy z rodziną, które udało się rozwiązać i Han zaczął skupiać się na opiekowaniu się bliskimi. W nowym kanonie twórcy poszli w nieco innym kierunku: Solo dojrzał, poświęcił się rodzinie, ale potem stracił syna. Próbował uciec od tego poprzez powrót do przemytu, ale miał świadomość, że takie życie jest puste. Śmierć nadeszła w dobrym momencie – dopiero po tym jak Han znalazł sobie dziedzica, dzięki czemu spełnił coś, o czym marzy wielu ludzi przed śmiercią: by zostawić po sobie coś, co zostanie zapamiętane i kontynowane.

Oczywiście, interpretacji może być wiele. Jednak jedno jest ważne: The Froce Awakens to nie jest kolejny pusty blockbuster i już po pierwszym obejrzeniu widać w nim coś głębszego niż w filmach MCU. Malkontenci nadal będą obstawać przy swoim, bo nie ma w Przebudzeniu Mocy legendarnej otoczki, a fabuła jest tylko bezpiecznym powtarzaniem pierwszego filmu i trudno się z nimi częściowo nie zgodzić – to jest blockbuster, ale też godny następca filmów, na których wielu z nas się wychowało. Epizod VII poszerza wątki już poruszone w Star Wars i przedstawia nowe, bardziej odzwierciedlające nasze czasy.