5 największych zalet Trylogii Prequeli

W poprzednim tekście wskazałem pięć największych (w mojej opinii) wad Trylogii Prequeli, nie da się jednak ukryć (wbrew temu co sporo osób twierdzi), że miała ona również spore zalety. Przyjrzyjmy się zatem 5 największym plusom Epizodów I-III.

Muzyka

Choć John Williams skomponował przepiękną muzykę w Oryginalnej Trylogii, a Marsz Imperialny, czy Force Theme wciąż poruszają mnie do głębi, to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że maestro swoją szczytową formę osiągnął, gdy tworzył Duel of the Fates. Ścieżka dźwiękowa prequeli ma inny styl, ma w sobie pewną subtelną dynamikę i płynność, której brakowało w starych epizodach, zachowując jednocześnie tak charakterystyczną dla Williamsa pompę. Nie twierdzę, że to źle, bowiem niezależnie od roku kompozycji, każda ścieżka dźwiękowa z Sagi ma swoje mocne i słabe strony, ale bardziej przypadła mi do gustu muzyka z Epizodów I-III. Może to również dlatego, że bardzo dużo w niej lekko zmienionych tematów z Oryginalnej Trylogii? A może ubóstwianych przeze mnie epickich chórów? Tak, czy siak takie utwory jak Battle of the Heroes, Across the Stars, Qui-Gon’s Funeral, Activate the Droid, czy wspomniane już Duel of the Fates pokazują, że muzyka może choć częściowo ukryć niepowodzenia filmu na innych polach. Tym bardziej nie rozumiem miałkości i przeciętności soundtracku z Przebudzenia Mocy.

LondonSymphonyJW

Pojedynki

Ku rozczarowaniu wielu osób, należę do tej grupy, której dużo bardziej podobają się pojedynki na miecze świetlne z nowszych epizodów. Tak, wiem, że to nie ma nic wspólnego z prawdziwą walką. Wiem, że to bardziej przypomina taniec. Wiem, że pojedynki z OT miały być starciem charakterów. Mimo tych wszystkich argumentów, sceny pojedynków są najczęściej oglądaną przeze mnie rzeczą z TP. Uwielbiam oglądać tę płynność i synchronizację, która pokazuje, że miecz świetlny to naprawdę „elegancka broń, na bardziej cywilizowane czasy”, a nie ciężki miecz dwuręczny (vide pojedynek z Epizodu IV), czy banalny w obsłudze kij (vide pojedynek z TFA). Może i wygląda to nierealnie, ale na litość Mocy! Mówimy o Gwiezdnych wojnach, a nie o odtworzeniu bitwy pod Grunwaldem! Czepiających się i wyliczających wszystkie momenty, w których możnaby przeciwnika bez problemu zabić odsyłam do hejterów dźwięku w kosmosie i walk myśliwców. To właśnie walki pojedynki z Epizodów I-III pokazują nam, jaką biegłość osiągnęli (przynajmniej niektórzy) Jedi i widzimy, ile z tego zostało zapomniane, gdy oglądamy pojedynek z Powrotu Jedi. Widać wtedy, że to Moc i zręczność, a nie siła kierowały fechmistrzami.

PojedynekNaboo

Upadek Jedi

Ręka w górę, na kim scena wykonania Rozkazu 66 nie zrobiła wrażenia! Sceny, w czasie których widzimy, jak Jedi zostają zdradziecko mordowani, naprawdę chwytają za serce (no może z wyjątkiem czytających to Sithów). Mnie najbardziej poruszyła śmierć Ki-Adi-Mundiego i reakcja Yody, w momencie, gdy wyczuł te wszystkie zgony, a wszystko przypieczętowane fragmentem, w którym Anakin włącza miecz, szykując się do rzezi dzieci. Niewiarygodnie smutna scena, a zarazem jedna z najlepszych w Trylogii Prequeli! Nie można zapomnieć o ogromnej roli muzyki, która idealnie oddaje nastrój chwili.

aylaa66

Obi-Wan i Imperator

W poprzednim tekście zwróciłem uwagę, że gra aktorska w nowych epizodach była naprawdę mocno przeciętna, wręcz słaba, jak na poziom, do którego przyzwyczaili nas znani aktorzy. Na szczęście są dwa wyjątki, które nie poddały się ogólnemu znudzeniu. Są to Ewan McGregor oraz Ian McDiarmid (jednak co brytyjski aktor to brytyjski aktor). Pierwszy z nich wykonał niesamowicie dobrą robotę wzorując się na sir Alecu Guinessie, dodając staremu bohaterowi wszelkie cechy związane z młodością rycerza Jedi. Aktor nie dość, że mówi z identyczną intonacją, to sprawia wrażenie, że faktycznie widzimy tę samą postać w różnych odstępach czasu. McGregor zaprezentował tu cechę prawdziwego aktora, który nie tyle odtwarza rolę, co wciela się w postać i wychodzi mu to całkowicie naturalnie. McDiarmid natomiast ponownie odgrywając rolę Palpatine’a, nie tylko utrzymał poziom znany nam z Oryginalnej Trylogii, ale jeszcze go pogłębił, doskonale przedstawiając podwójną tożsamość przyszłego Imperatora. Pokazanie wszystkich obliczy największego wcielenia zła w Sadze wymagało całej palety zdolności i podobnie jak McGregor, McDiarmid nie odgrywał Palpatine’a, on nim był. Obaj aktorzy doskonale się czuli grając w TP, i to widać.

palpatine

Rozszerzenie odległej galaktyki

Trylogia Prequeli pozwoliła nam poznać uniwersum dużo lepiej, niż Oryginalna. Nie mówię tu tylko o nowych planetach, ale również o toczącym się na nich życiu. Dowiadujemy się, jak wygląda i działa Senat Galaktyczny. Jak toczyło się życie rycerzy Jedi, i jak wyglądało ich szkolenie. Jakie rozrywki mieli mieszkańcy galaktyki, ba, nawet wiemy, jakie narkotyki brali. Poznajemy wiele nowych gatunków, nie tylko z wyglądu, ale też z nazwy. Spójrzcie, ilu rzeczy możemy się dowiedzieć z Epizodów I-III i porównajcie to z IV-VI. Tu może zresztą leżeć przyczyna porażki nowych filmów – Lucas, chcąc nam wszystko pokazać, musiał zrobić to kosztem fabuły. Czy było warto? Zależy jak na to spojrzeć…

narkotyki

A co Wy uważacie za najlepsze w Trylogii Prequeli?

jediprzemo