„Rebels 3×04: The Antilles Extraction”

Marik Vao: Najgorsze odcinki Rebeliantów da się poznać już w pierwszych minutach. Jeśli dostajemy dziwną sytuację z dmuchaniem na kartę identyfikacyjną, która nie ma znaczenia dla reszty odcinka, to oczekiwania opadają na samym początku. Czasem bywa tak, że robi się tylko gorzej. Przedstawiono nam trzech pilotów – dwóch znanych fanom od lat i jednego nowego. Wiadomo, ten ostatni zginie zanim zobaczymy napisy końcowe. Nie pomaga sztampowość historii. Już widzieliśmy rebeliancką infiltrację jednostki szkoleniowej Imperium, do której akurat przybyły ważniejsze osobistości. Widzieliśmy już także odcinki poświęcone ukazywaniu postaci znanych z filmów. Zwrot akcji, który chyba miał ratować tę opowieść też nie trzyma się kupy. Jeśli Kallus nie straci głowy za swoją akcję, to serial (nie po raz pierwszy) zlekceważy wszelką logikę. Cóż, pewnie będziemy musieli przywyknąć… 2/10.

Vidar: Niby bawiłem się dobrze, ale jednak mam sporo zastrzeżeń. Przede wszystkim – Kallus ze swoim długiem w roli deus ex machiny. To było tak naciągane, że aż boli. Po drugie – jakoś w ucho kuły mnie dialogi kadetów – moim zdaniem bardzo sztywne i arcysztampowe. Na plus – śmierć jednego z pilotów, nieco brutalniejszej strony Imperium w scenach tortur. Scena z kartą wywołała u mnie uśmiech, ale to tylko zasługa tego, że jak inni posiadacze przenośnych konsolek Nintendo często stosowałem tę samą metodę. I zaznaczam, drugiego sezonu prawie nie oglądałem, wtórność mi nie przeszkadzała. Ale przyznaję, mogli ciekawsze wprowadzenie dla Wedge’a wymyślić, to zdawało mi się nieco… leniwe. I szkoda, że na razie w sezonie na próżno szukać większej ciągłości fabularnej. Naprawdę, liczyłem na dłuższą opowieść z Thrawnem w roli głównej, na razie jestem rozczarowany. Daję 6/10.

Nadiru: Chociaż w The Antilles Extraction, jak już to moi koledzy solidnie wypunktowali, schemat goni schemat i twórcy, zdaje się, po kolei odbębniali punkty na swojej checkliście, to odcinek jest fajny, dostarcza rozrywki i dobrze się go ogląda. Miło popatrzeć na młodsze wersje przyszłych bohaterów Eskadry Łot… oj, moment, nie ten kanon… Rebelii, walki myśliwskie też są niczego sobie, tak samo jak widok pierwszych TIE Interceptorów. Dla mnie największym zgrzytem The Antilles Extracion nie są jednak sztampowe rozwiązania, a jego technologiczna strona. Gdzie, do siedmiu Huttów, są osłony? Nie mają ich A-wingi, nie mają Y-wingi, już nie wspominając o korwetach, które padają łupem trzech TIE Interceptorów strzelających doń z działek pokładowych (!!!). Toż nawet TIE Bomber zdaje się mocniejszy od rebelianskiego okrętu… To jest prawdziwy absurd i bezsens. Generalnie całą historię można było wymyślić i poprowadzić lepiej, ale koniec końców nie jest zła. 6/10.

Wixu: The Antilles Extraction to pierwszy odcinek trzeciego sezonu, który nie wnosi nic ciekawego, chociaż dzięki wykorzystaniu postaci Wedge’a Antillesa twórcy usilnie próbują nam wmówić, że jest inaczej. Pod pozorną ważkością historii – w końcu Wedge to przyszły bohater Rebelii, postać zacna i lubiana – kryje się banalny odcinek, sklecony naprędce przez twórców, gdy pomysłów brak. Jak takie cudo zostało zaakceptowane przez osoby decyzyjne? Toż to fani wykoncypowaliby to lepiej w kwadrans, góra dwa. Odcinek prezentuje szeroki wachlarz głupotek, wręcz idiotyzmów, przez które nie jestem w stanie traktować historii Wedge’a i eskadry w sposób kanoniczny. Koledzy wypunktowali brak logiki scenariusza, tak więc nie będę się więcej pastwił. Do twórców serialu miałbym prośbę, chociaż wiem, że dwadzieścia minut to mało na zaprezentowanie złożonej fabuły, aby powrócili do liźniętego wcześniej mistycyzmu i skupili się na rozwoju Ezry. Rodząca się Rebelia to wszak dobry temat, ale chyba nie na ten krótki format – tu przydałoby się co najmniej pół godziny na odcinek. Ten zaś oceniam na 4/10 i z lekką obawą spoglądam w przyszłość. Nie chciałbym zmarnować kilku godzin swojego życia, by doczekać się przyzwoitego odcinka gdzieś w okolicach Bożego Narodzenia.

Dark Dragon: Odcinek w dość przewidywalny sposób pokazuje nam początki rebelianckiej kariery dwóch pilotów znanych z Oryginalnej Trylogii. Pojawiło się kilka przyjemnych akcentów – umiejętności bojowe oficerów Imperium, pokazanie sposobu działania imperialnej placówki. Z wad – zachowanie pozostałych imperialnych kadetów, ich szablonowe rozmowy oraz to, że… nikt nie ściągnął (poza Sabine) hełmu po odprawie (budżet). No i jak na mój gust zbyt szybka ucieczka z placówki oraz naprawa uszkodzeń rebelianckiego statku. Jednak jak na możliwości Rebelsów odcinek bardzo przyjemnie mi się oglądało. Czuć klimat Gwiezdnych wojen. Ogólnie dużo bardziej podobał mi się oryginalny pomysł z Sabine i Darklighterem (szachownica na hełmie!), ale dobrze się bawiłem. 7/10

JediPrzemo: Chyba daruję sobie omawianie początkowej bitwy, w której jedne z najszybszych i najbardziej zwrotnych myśliwców jakie miała Rebelia zostają bez problemu zdjęte bez żadnych problemów przez dwukrotnie mniejszą ilość TIE Interceptorów, to po prostu żałosne. Coraz bardziej mnie też denerwuje zakrywanie twarzy epizodycznych bohaterów, zwłaszcza Rebeliantów, którzy zgodnie z pierwotną ideą mieli składać się z różnych ludzi i kosmitów, każdy był wyjątkowy, w przeciwieństwie do bezosobowych szturmowców.Nie wiem też jakim cudem trzy Interceptory zdołały niemal zniszczyć korwetę. Fajnie było zobaczyć symulatory szkoleniowe i przyszłą Eskadrę Czerwonych, ale widzę, że serial zaczyna wracać do schematów znanych z poprzednich sezonów, a szkoda bo początek był dobry. Odcinek dostaje 5/10 za bycie totalnym średniakiem, o którym zapomnę za miesiąc.