Skąd pewność, że „Łotr 1” to będą „Gwiezdne wojny”?

To dziwne pytanie usłyszałam kilka tygodni temu w kinie, w trakcie wyświetlania trailera Łotra 1. Oczywiście natychmiast obrzuciłam jego autora pogardliwym spojrzeniem, bo to przecież oczywiste, że będą. Ale rozmowa za moimi plecami potoczyła się dalej i zrozumiałam, że mam do czynienia z widzami, którzy może nie są fanami, ale jakieś pojęcie o uniwersum Star Wars mają. I wtedy zaczęłam się zastanawiać, skąd właściwie ja to wiem? I co Gwiezdne wojny czyni Gwiezdnymi wojnami?

Teoretycznie odpowiedź na to pytanie znajduje się w samym tytule: Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie (w oryginale Rogue One: A Star Wars Story), ale to, że nazwiemy coś telewizorem, jeszcze go nim nie czyni. Jednak każdy chyba przyzna, iż widząc trailery Łotra 1 czujesz, że jesteś w uniwersum Star Wars, mimo egzotycznych plenerów z palmami (gdzie jest piaszczysta planeta ja się pytam?) i pomimo braku mieczy świetlnych.

Jakie Gwiezdne wojny są, każdy widzi

Oczywiście pierwsza wskazówka, że oglądamy Gwiezdne wojny, to pojawiająca się w trailerze ikoniczna postać Vadera, szturmowcy w białych pancerzach i Gwiazda Śmierci, symbole tak uniwersalne, że nawet jeśli ktoś nie widział Sagi (tak, znam takie przypadki) to i tak wie, z jakiego to filmu. Jest tu jednak pułapka, gdyż są to również motywy często wykorzystywane w parodiach, a więc wcale nie gwarantują, że film będzie osadzony w uniwersum stworzonym przez George’a Lucasa. Drugą wskazówką są statki i maszyny. Imperialne niszczyciele, myśliwce TIE, X-Wingi oraz machiny kroczące. Ale te wszystkie elementy „nie robią” całego efektu. Równie istotne są drobne szczegóły, jak znajome kształty skraplaczy wilgoci w oddali czy rozmywające się gwiazdy przy skoku w nadprzestrzeń. To one wprowadzają unikalny klimat Star Wars.

Klimat od pierwszego wejrzenia

Już pierwszy zwiastun pokazał nam, że na ekranie zobaczymy klasyczną walkę dobra ze złem, w której szlachetni Rebelianci stawią opór złowieszczemu Imperium. A właśnie od tego wszystko się zaczęło niemal 40 lat temu. Widzimy Rebeliantów ze swoimi podniszczonymi strojami pilotów, z pasami noszonymi w stylu kowbojskim (jak Han Solo!), wyglądających na szlachetnych łotrów. W kaburach noszą blastery, które przy bliższych oględzinach, podobnie jak wiele elementów świata, okazują się być przerobionymi rzeczami z demobilu, jak w Klasycznej Trylogii. Są też smaczki dla bardziej wnikliwych odbiorców, jak chociażby postać Mon Mothmy (nota bene aktorka wcielająca się w tę postać, zagrała ją również w Zemście Sithów, choć zobaczycie ją wyłącznie w scenach wyciętych). A nawet jeśli zamkniemy oczy, aby nie widzieć tych wszystkich spoilerów, to i tak usłyszmy znajome dźwięki blasterów i silników. No i są jeszcze droidy oraz oczywiście GONK. A przecież fani wiedzą, że bez droida GNK uniwersum Star Wars nie byłoby takie samo.

Czy zatem Łotr 1 to będą Gwiezdne wojny? Mimo braku słowa „epizod” w tytule, bez mieczy świetlnych, Skywalkerów czy Sokoła Millenium? Zdecydowanie tak, bo Gwiezdne wojny to idea, a idee sięgają dalej niż słowa. Każdy z nas ceni Star Wars za coś innego, ale wszystkie te elementy razem tworzą całość, dzięki której nie mamy wątpliwości, że w połowie grudnia Łotr1 przeniesie nas ponownie w świat Gwiezdnych wojen.