Drugi numer nowej inkarnacji naszego komiksowego czasopisma obejmuje kolejną flagową serię Marvela – Darth Vader. Zawiera jej sześć pierwszych zeszytów, które podobnie jak ostatnio składają się na jedną mini-serię. Pierwotnie została ona zatytułowana… Vader. W sumie tworzy to zabawne kuriozum; mamy komiks poświęcony Vaderowi o nazwie Darth Vader: Vader. W Polsce wybrnięto z tego, dodając podtytuł „i jego wojna z rebelią„. Główną rolę odegra tutaj… nigdy nie zgadniecie… Vader!
Debiut istotnych nowych postaci
Za fabułę odpowiada Kieron Gillen, a same wydarzenia przeplatają się z siostrzaną serią Star Wars, a dokładniej opowieścią Skywalker atakuje, z którą mogliście się zapoznać w poprzednim numerze. Wszystko kręci wokół planu Mrocznego Lorda, zakładającego stworzenie własnej armii. Pojmanie pewnego rebelianta, który zniszczył Gwiazdę Śmierci, też jest w planach. Co jeszcze? Oglądamy pertraktacje z Jabbą w iście sithowskim stylu, dowiadujemy, jakie Sidious ma dalsze zamiary w związku z ostatnią klęską, poznajemy też konsekwencje poniesione przez jego ucznia. Jesteśmy poza tym świadkami początku rozwoju siatki operatorów i wpływów młodszego Sitha.
Poza znanym Bobą Fettem znajduje się miejsce dla nowego łowcy nagród – Czarnego Krrsantana, niesławnego łowcy nagród z rasy Wookiee. Kreacja tej postaci naprawdę mnie urzekła – od razu widać, że to typ spod ciemnej gwiazdy, do tego bardzo groźny. Niestety w tej mini-serii za wiele nie pokaże. Debiutuje tutaj, również na usługach Vadera, także doktor Aphra, genialna pani archeolog, a także dwa przeurocze sadystyczne droidy zabójcy, 0-0-0 (Triple-Zero) oraz BT-1 (Beetee). To wszystko jest okraszone okazjonalnym mordowaniem rebeluchów, wizytą na Geonosis (łączącą się fabularnie z odcinkami Rebeliantów – Ghosts of Geonosis) i starciem Mrocznego Lorda z… czymś, co teoretycznie miałoby go zastąpić.
Fabuła szalenie mi się podobała. Wątki są wciągające, akcja wartka i godna legendy Dartha Vadera. Do tego dochodzi całkiem sporo nowych i interesujących postaci. Dialogi są świetnie napisane – zwłaszcza te głównego bohatera oraz dwójki droidów, stanowiących celowe przeciwieństwo C-3PO i R2-D2. Protagonista historii jest przedstawiony jako potężna postać, która z łatwością sprosta Waszym oczekiwaniom. Nie jest jednak wszechpotężny – ma swoje słabości oraz problemy, z którymi musi się zmierzyć. Nie zawsze wyjdzie z tego bez szwanku, co dodaje wszystkiemu swoistego realizmu.
Jakość rysunków ogólnie na plus
Jeśli chodzi o rysunki, odpowiada za nie Salvador Larroca. Trzeba go pochwalić za naprawdę ładną grę świateł. Wszelkie ognie, różnorakie źródła światła wyglądają świetnie, odpowiednio zachowują się przy tym cienie. Tym, co jednak kole w oczy, jest głównie przedstawienie ludzkich twarzy. Są czasami zniekształcone, czasami w ogóle nie są podobne do danych postaci… Niekiedy ekspresja twarzy wydaje się taka, jak na memach wykonanych z zatrzymanych klatek filmowych w niesprzyjających dla aparycji aktorów momentach. Brakuje też więcej szczegółowości w niektórych kadrach lub elementach tła. Jednak przez większość akcji będzie to nieodczuwalne – w końcu nie to stanowi główny punkt tej opowieści.
Numer ten jest stanowczo wart polecenia – to jeden z najlepszych komiksów z nowego kanonu i wspaniały początek bardzo dobrej serii. Jego kontynuację przeczytacie w numerze Star Wars Komiks 4/2016.