„Mroczne Imperium II. Kres Imperium”

Kiedy sięgam po pozycje z Legend, umacniam się w przekonaniu, że skasowanie starego kanonu było jedyną słuszną decyzją, aby popchnąć Gwiezdne wojny w lepszym kierunku. Owszem, pozostawiono mnóstwo dobrego materiału, w formie książkowej, komiksowej, czy choćby growej, niemniej, na gwiezdnowojennym śmietniku historii dominują potworki, o których chciałoby się zapomnieć raz na zawsze. W książkach mamy tego sporo, przywołując chociażby Spotkanie na Mimban (rozbijający spójność fabularną Ery Rebelii), czy – tu modelowy przykład – Dzieci Jedi, w którym Luke zakochuje się w komputerze. Bzdury, brak logiki, stylu i klimatu dotknęły również świat komiksu, a w tym przypadku idealnym przykładem dla jego zobrazowania jest, niestety, recenzowane przeze mnie Mroczne Imperium II. Kres Imperium.

Specyficzne czasy dla Gwiezdnych wojen

Na początku lat 90. nadzór nad spójnością rozszerzonego uniwersum Gwiezdnych wojen praktycznie nie istniał. W tym właśnie czasie powstały dwa tytuły jakościowo odległe od siebie niczym Coruscant od Zewnętrznych Rubieży. Książkowa trylogia Timothy’ego Zahna, wprowadzająca legendarną postać wielkiego admirała Thrawna, do tej pory jest uznawana za jedną najlepszych serii, jakie przytrafiły się Gwiezdnym wojnom. Ba, jej fabuła przez fanów uważana była za znakomity materiał do ekranizacji dalszych losów rodu Skywalkerów. Mroczne Imperium zaś często stawiane jest jako przykład jednej z najgorszej, a może powinniśmy użyć wyrażenia najdziwniejszej, komiksowej historii, która do dzisiaj potrafi poróżnić gwiezdnowojenny fandom. Zdania na temat jakości serii Mroczne Imperium są podzielone, komiks ma swoich fanów, ale również zażartych wrogów. Nie umiejscawiałbym się nigdzie w tym konflikcie, jeśli jednak muszę określić swoje stanowisko, stanąłbym pośrodku. Ale po kolei.

Przed obraniem na tapetę kontynuacji serii, wróćmy do jej pierwszej części i nakreślmy historię. Ona bowiem jest tym, co wzbudza u mnie lekki uśmieszek. Mamy dziesięć lat po bitwie o Yavin, Darth Vader – co wiemy z Powrotu Jedi ­– jest tylko wspomnieniem, podobnie jak wrzucony przezeń do szybu Imperator… Niespodzianka, jednak nie! Nasz gwiezdnowojenny arcywróg powrócił do żywych w sklonowanym ciele. Brzmi jak okrutny fanfik? To nie wszystko. Luke, próbujący odrodzić Zakon Jedi, godzi się być uczniem Imperatora, by zniszczyć Imperium, balansując na krawędzi Jasnej i Ciemnej Strony Mocy. Co więcej, młody Skywalker naprawdę wpada w sidła ciemności, z której z trudem udaje mu się wymknąć. Tak, ten sam Luke, który odrzucił pokusy Ciemnej Strony w Epizodzie VI, jeszcze raz musi się zmierzyć z demonami, które pokonał raz na zawsze. Mocno naciągana sprawa. Niemniej jednak, bohaterskiej ferajnie udaje się pokonać Imperatora i, przynajmniej na razie, tchnąć w galaktykę nieco optymizmu na przyszłość.

Dziwne dziwności vol. 2

Do czasu. Ktoś bowiem wpadł na pomysł kontynuacji serii. Jak poradzono sobie z tym, że Imperator po raz kolejny poległ? Najprostszą metodą: ponownie przywracając go do życia w sklonowanym wcieleniu. Raz ta sztuczka mogła być zjadliwa (w końcu Sithowie dążyli do nieśmiertelności), ale w przypadku Mrocznego Imperium II, zabieg ten skutkuje mocną niestrawnością. Ale nie tylko to. Znowu mamy całkiem potężne Imperium, pomimo tylu kompromitujących porażek, a oddani słudzy Imperatora zdają się mieć tic taca zamiast mózgu, nieudolnie próbując realizować jego plany. Z drugiej strony barykady mamy natomiast znanych i lubianych bohaterów, którzy nie irytują może swym dziwnym zachowaniem, ale nie wprowadzają do historii niczego ożywczego. Może z wyjątkiem Lei, która jest w ciąży. I w sumie tyle można o niej napisać, bo tak jak w pierwszej części serii szokuje czytelnika nadzwyczajnymi umiejętnościami kontroli Mocy (matko… naprawdę?), tak w kontynuacji słucha chyba zaleceń lekarza, nie angażując się tak mocno w historię.

Domyślam się, że są tacy, którzy cenią serię Mroczne Imperium, ja rozumiem to jako rodzaj tak zwanego guilty pleasure, w tym wypadku komiksu, który sprawia przyjemność w odbiorze mimo świadomości, że nie prezentuje sobą większej jakości. Ja jednak czuję wyłącznie rozczarowanie, a także rozbawienie, patrząc na strony tej zabawnej historii. Szczególnie, że wizualnie komiks już w czasie premiery rozczarowywał. Stylistyka (chociaż nie można jej odmówić oryginalności) jest zdecydowanie tandetna, kolorystyka, w zamierzeniu spójna (częste użycie mrocznej zieleni), raczej szpeci niż intryguje, a postacie o posturze kulturystów ubrane w peleryny (nie mogłem poznać Skywalkera spod góry mięśni) dopełniają karykaturalną stylistykę. Wizualnie to nie są Gwiezdne wojny, to jakiś obcy świat science fiction, który mógłby figurować pod swoim szyldem, ale zdecydowanie nie tym, który cenimy sobie tak bardzo.

To tylko gwiezdnowojenny śmietnik historii… całe szczęście!

Mroczne Imperium II. Kres Imperium to parodia, to rzecz oderwana od gwiezdnowojennego uniwersum. Inaczej czytałoby się, gdyby był to świadomy pastisz, niestety widać brak obycia twórców w świecie Gwiezdnych wojen – poczynając od historii, słabych dialogach, a kończąc na paskudnej kresce. Mocno wyżyłem się w tej recenzji, zdaję sobie z tego sprawę, jednak chcę przez to podkreślić, jaką drogę przeszło Expanded Universe. Z tej analizy wyłania się konkluzja, że żyjemy w czasach odrodzenia Gwiezdnych wojen, a potworki w rodzaju tego przeze mnie recenzowanego już do nas nie wrócą. Kolejnego klona Imperatora bym nie zdzierżył – a zwłaszcza w cenie detalicznej 69,99 zł, aż o 20 zł wyższej, niż dotychczasowe tomy komiksowych Legend.