Czego NIE spodziewać się po Epizodzie VIII

Premiera The Last Jedi już niedługo. Zaczynają nas atakować gadżety, ciekawostki o filmie, niedługo pewnie pojawi się nowy trailer.  I choć mowy o hype’ie, jaki był dwa lata temu, być nie może, wielu fanów odlicza kolejne dni do premiery i wszystkie znaki na niebie i ziemi ponownie głoszą – znowu będzie tyluż zadowolonych, ilu rozczarowanych (o nadchodzącym kolejnym starciu między „marudami i hejterami” a „bezmózgimi zjadaczami popcornu” pisać szeroko nie będę – postanowiłem to zjawisko po prostu zignorować) i wielu się zastanawia, jak zareagują tym razem. Na podstawie dostępnych już informacji o filmie, kulisach prac nad nim oraz tego, co zaobserwowałem przy Epizodzie VII postanowiłem podzielić się przemyśleniami o rzeczach, na które lepiej się NIE nastawiać, by nie znaleźć się wśród tych mniej lub bardziej boleśnie rozczarowanych nadchodzącym obrazem. Może i Wam się przyda.

Pewne informacje o tym, kto kryje się za imieniem Najwyższego Dowódcy na pewno dostaniemy. Nie łudźmy się – duża część jego historii i całokształt jego planu wobec Galaktyki prawie na pewno nadal owiana będzie tajemnicą.

Przede wszystkim – ten film to nie będzie Wookieepedia. Oczywiście, dostaniemy dodatkowe informacje o tym, kim jest Snoke, o historii Kylo Rena i Luke’a, o tożsamości Rey. W końcu tego oczekują fani, małe demo dostaliśmy w zwiastunach i materiałach zakulisowych, to zapowiada też duża część materiałów promocyjnych. Ale nie oczekujmy zbyt wiele. Po pierwsze – ten epizod będzie miał dwie godziny, dwie i pół w porywach,a  trzeba w nim zmieścić jeszcze kupę innych rzeczy i odpowiednio utrzymywać uwagę widza na tym, co dzieje się na ekranie. A na pełną prezentację wszystkiego potrzeba by kolosa długości rozszerzonych edycji filmowego Władcy Pierścieni – tego na pewno nie otrzymamy, tego rodzaju film na ekranach kin na pewno nie przyciągnąłby masowego odbiorcy.

Poza tym, zwróćmy uwagę na to, że swą konstrukcją Przebudzenie Mocy bardziej przypomina pierwsze kilka odcinków serialu, nie zamknięty film kinowy, co bezpośrednio sprzężone jest z pokrótce omówioną już niegdyś przeze mnie filozofią opierania fabuły na tajemnicach, preferowaną przez Abramsa. Nie jest możliwe, by wszystko wyjawili nam teraz – na ostatni film zostałoby wtedy tylko rozwiązanie akcji. Jestem przekonany, że dostaniemy odrobinkę  tego, czego się spodziewamy. Po tej „demonstracji” twórcy każą nam czekać kolejne dwa lata. I znowu pojawią się tony teorii fanowskich – w nadmiarze może irytującym, ale stanowiącym ciekawy element dyskusji w Internecie.

Nie sądzę też, że doczekamy się obszernego wyjaśnienia relacji politycznych w uniwersum.  Co nieco pewnie nam pokażą, ale po negatywnym odbiorze długich wywodów politycznych w Nowej Trylogii raczej na podobne sekwencje nie ma co liczyć. Fani, którzy wgłębiają się w uniwersum, dostaną takie treści w książkach. Mainstreamowemu odbiorcy, dla którego Star  Wars to kino przygodowe, na pewno taki brak przeszkadzać nie będzie, a to najważniejsze  dla twórców – stety lub niestety.

Tożsamość tej pani raczej poznamy – ale nie oszukujmy się. W sieci już krąży tyle teorii, że któraś po prostu musi przynajmniej w części pokrywać się z prawdą. Na wiekopomny opad szczeny się niestety nie zanosi.

I tu docieramy do kolejnego problemu – zwroty akcji. Niektóre z materiałów promocyjnych obiecują niesamowite zwroty akcji i pamiętne momenty. Niestety – nie ma takiej siły, która sprawiłaby, że szczena opadnie tak, jak przy wyjawieniu tożsamości Vadera czy Revana. Dlaczego? Jak zauważył kiedyś jeden z youtuberów – siłą tych sekwencji było to, że się tego nie spodziewaliśmy. Wzięli nas zupełnie z zaskoczenia. Teraz, gdy  spodziewamy się zwrotów akcji w hurtowych ilościach, a fora kipią od analiz najmniejszych detali i rozmaitych wariantów, o podobnym zaskoczeniu po prostu mowy być nie może.

Ponadto wiele osób zdaje się po Rogue One spodziewać szarości, większej brutalności ukazanej wojny i odważniejszych eksperymentów z tradycyjną formułą Star Wars. Na to nie ma co liczyć – niestety. Pamiętajmy, że to część głównej sagi filmowej.  Ona będzie się trzymała czarno-białej, baśniowej otoczki oryginałów, ponownie ze względu na oczekiwania niezaangażowanych fanów. Eksperymenty z formułą i wzbogacaniem uniwersum raczej pozostaną domeną spin-offów i raczkującego świata należących do nowego kanonu książek i komiksów.

Mechaniczne kolosy na śnieżnobiałej planecie, z którymi zetrą się śmigacze – zapowiada się na to, że nie będzie to jedyny ukłon do starych filmów. Oby jak najwięcej z nich było subtelnych.

I tu dochodzimy do głównego problemu – nawiązania do starszych filmów w hurtowej ilości są obowiązkowe. Wiadomo już, że nawiązań fabularnych do Epizodu V będzie co najmniej kilka. Do innych części sagi? Pewnie podobnie jak w Przebudzeniu Mocy też znajdzie się parę. Pytanie tylko, w jakim nagromadzeniu i jak subtelnie wprowadzonych.  No i muszę przyznać – choć siódemkę bardzo lubię, kolejna „unowocześniona wersja” to będzie lekka przesada. Co za dużo, to nie zdrowo. Oby faktycznie było inaczej niż w 2015 roku.

Na zakończenie mam inną refleksję.  Zaobserwowałem, że przed Przebudzeniem Mocy wielu wyobrażało sobie film idealny: odcinający się od nieudanych rozwiązań przyjętych w Epizodach I-III, oddający klimat dawnej Sagi i wprowadzający kreatywne, oryginalne idee do uniwersum. Innymi słowy – czysta utopia.  Inni od samego niemal początku głosili upadek i katastrofę porównywalną z wprowadzeniem postaci Jar Jara. Czemu od razu popadać w skrajności? Najlepiej nastawić się realistycznie – na to,  że film będzie miał zarówno swoje mocne, jak i słabe strony. Która z nich przeważy szalę – zobaczymy.  W ten sposób oczywiście ciekawość nadal będzie dawała nam o sobie znać, ale ewentualne rozczarowanie zaboli ciut mniej.