„Świt Jedi: W nicość”

Recenzja powstała w ramach projektu Kompendium Legend – kompletnego chronologicznego przewodnika po dawnym Expanded Universe

Świt Jedi: W nicość (org. Dawn of the Jedi: Into the Void) to książka autorstwa Tima Lebbona, osoby wówczas nowej dla fanów Gwiezdnych wojen. Niby był to nieznany autor, a jednak bardzo wielu fanów z wielkim zaciekawieniem chwyciło za tę książkę. Dlaczego? To, co rzuca się nam w oczy na samym początku, to czas akcji książki – 25 793 lat przed Nową nadzieją. W świecie Star Wars została otworzona nowa era i fabularnie książka jest powiązana z seria komiksową o tym samym tytule. Powieść ukazała się w maju 2013 roku w USA, a u nas w lipcu 2014 roku i była to przedostatnia gwiezdnowojenna pozycja, którą opublikowało wydawnictwo Amber. Ciekawostkę stanowi fakt, że jako jedna z dwóch książek tegoż wydawcy ma odwrócony napis na grzbiecie książki.

Dawno, dawno, dawno, dawnoooooooo… temu w odległej galaktyce

Mamy świadomość, że czas akcji jest niemal prehistoryczny. Doświadczenie uczy nas jednak, że bardzo odległy czas nie jest odwzorowany współmiernie do rozwoju odpowiadającego naszemu światu. Komiksy i gry z okresu Starej Republiki pokazały, że uniwersum kilka tysięcy przed bitwą o Yavin nie było tak bardzo zacofane. W zasadzie wszystko wyglądało podobnie, tylko w trochę innej skórze. Jak to wygląda tutaj, kiedy cofniemy się aż o dwadzieścia parę tysięcy lat wstecz? Nie tak, jakby większość z Was sobie to wyobrażała. Jest częściowy postęp, znaczy się regres. Podróże kosmiczne nie są tak rozwinięte – trwają tygodnie, miecze świetlne nie istnieją – są stalowe. To niewiele jak na taki szmat czasu, ale przynajmniej są to rzeczy, które najbardziej zapadają w pamięć.

Oczywiście zupełnie inaczej wyglądał Zakon Jedi, a właściwie Je’daii. Adepci korzystali z jasnej i ciemnej strony, w równym stopniu zgłębiali ich tajniki. Sam trening był niezwykle wymagający. Ścieżka, którą musieli przyjść była zagrożeniem dla życia adeptów, pełna wyzwań i testów. Nie była to sielanka padawanów szkolonych pod kloszem, niczym w erze prequeli. Wśród Je’daii znajdowała się m.in. Sithanka czystej krwi. To też sporo mówi o różnicach w czasie akcji. Moim zdaniem wspomnienia z przeszłości opisujące takie szkolenie były jednymi z najciekawszych aspektów tej książki. Dostaliśmy w niej bardzo ciekawą perspektywę – na Moc, na relacje ludzi, czy też na sposoby treningu.

Podróż, przygoda, odkupienie

Historia, z którą mamy do czynienia jest typową dla Gwiezdnych wojen. Każdy fan powinien się tutaj bez problemu odnaleźć. Wszelkie galaktyczne niuanse są wprowadzane w dość naturalnym tempie. Sama książka opowiada o losach Lanoree Brock i jej brata. Jest to frapująca para – z jednej strony mamy osobę żyjącą i szkolącą się w naturze z Mocą oraz jej zupełne przeciwieństwo, które Moc nienawidzi. W nicość to również opowieść o odkupieniu, które może wydawać się z wierzchu oklepane, ale moim zdaniem wyszło lepiej, niż podobny wątek chociażby w Dziedzictwie Mocy. Wszystko spaja się w jedną całość i daje satysfakcjonujące zakończenie. Szkoda, że książka nie miała szansy rozwinąć się w odrobinę dłuższą serię.

Czytać czy nie czytać?

Podstawowe pytanie, a ode mnie odpowiedź twierdząca – tak, czytać. Zwłaszcza jeśli ktoś ogólnie lubi starsze okresy historyczne, nie tylko w Star Wars. Jest to solidna gwiezdnowojenna opowieść, a przy tym zamknięta opowieść, dzięki czemu nie musimy się martwić brakiem ewentualnej kontynuacji. Bawiłem się przy niej przednio i chociaż z miejsca mógłbym wymienić kilka bardziej zajmujących pozycji, to nadal ją serdecznie polecam.