„Rebels 4×06: Flight of the Defender”

Cathia

Jeśli chodzi o Imperium, nic mnie już w tym serialu nie zaskoczy – zwłaszcza widok placówki, w której znajduje się prototypowy model myśliwca, i która jest absolutnie niechroniona, w związku z tym może do niej bez problemu podkraść się dwójka Rebeliantów w dosyć odblaskowych ubraniach. Po co komu kamery i regularne patrole? Ba, po co komu dobrze wyszkoleni szturmowcy, skoro na straży dajemy takich, co to bez zmrużenia oka opuszczą stanowisko i pobiegną za dwoma zwierzątkami… Miło zobaczyć Thrawna i gubernator Pryce, jedynych w miarę kompetentnych przedstawicieli tego bałaganu i osoby, którym ewentualnie można przypisać pomysły nieco rehabilitujące ogólny upadek Imperium. Pomysł z tym, by wykorzystać nieoczekiwane porwanie myśliwca, by zrobić w ten sposób test bojowy, ładnie wyjaśnił konieczność puszczenia przeciwników praktycznie wolno.

Mam z Rebeliantami coraz większy problem – wiem, że nikomu nic się nie stanie, cokolwiek by się nie działo. To naprawdę nie pomaga w odbiorze serialu. Przestają mnie wzruszać słodkie zwierzaczki i uproszczenia fabularne, ale zero napięcia to naprawdę nie jest dobra droga. W momencie, kiedy para bohaterów rzuca się w pojedynkę na placówkę imperialną, a ja jedynie wzruszam ramionami, bo i tak wiem, jak to się skończy, nie świadczy to zbyt dobrze o scenarzystach. No na Exara, Sabine i Ezra wyszli z kraksy (no dobra, kontrolowanego lądowania) bez jednego zadrapania… Naprawdę?

Dark Dragon

Odcinek jest bardzo ciężki do przełknięcia dla miłośników Imperium. Skrajna głupota Rebeliantów zawsze się opłaca, ich lekkomyślne zachowanie zawsze wychodzi im na dobre. Nie mogę odepchnąć wrażenia, że podczas Rozkazu 66 Jedi nie byli w stanie obronić się przed taką liczbą przeciwników, jak Ezra w tym odcinku. Owszem, wtedy były to doskonale wyszkolone klony, ale Jedi też nie byli na takim poziomie jak Ezra. Jak wspomniała Cathia, bardzo ładnie wybrnęli z wypuszczeniem Rebeliantów razem ze statkiem – test bojowy. To jest w porządku i podoba mi się takie wyjście. Nie opuszcza mnie także przeczucie, że taki sam statek w rękach Imperium szybko zostałby unicestwiony, a tutaj wygrywa starcie i po lądowaniu awaryjnym zostawia załogę praktycznie bez uszkodzeń.

Druga część odcinka znacznie bardziej mi zaimponowała. Wprowadzenie mistycznego lothańskiego wilka, który pozwala bohaterom bardzo szybko dotrzeć do końca odcinka… eee… to znaczy, dotrzeć bezpiecznie do swoich przyjaciół. Ja kupuję takie rozwiązanie bez mrugnięcia okiem. Dodało to odpowiedniego mistycyzmu, którego ostatnio w serialu brak i pozwoliło bezboleśnie przełknąć kolejną cudem wykonaną akcję.

Ithilnar

Szósty odcinek pokazuje, że poziom serialu zjeżdża po równi pochyłej. Bohaterowie z każdej opresji wychodzą bez szwanku, ale to, co zaserwowali scenarzyści tym razem jest już po prostu przegięciem. Imperium w Rebeliantach nie jest złe – jest skretyniałe, Imperialni niezdolni do zrobienia czegokolwiek. Szturmowcy opuszczający ważny posterunek w pogoni za kotami? Praktycznie cały garnizon nie potrafiący złapać jednego Rebelianta? Brak czujników termicznych w czasie przeszukiwania terenu w nocy? Aż dziw bierze, że przez tyle lat udało się ukryć budowę Gwiazdy Śmierci, a i samo Imperium przetrwało bojowe akcje Ezry i reszty ekipy. Wiązałam spore nadzieje z tą serią po bardzo dobrym sezonie trzecim – niestety, z każdym odcinkiem odczuwam coraz większe rozczarowanie.

Nadiru

Im więcej narzekań słyszę na sposób przedstawienia Imperium w Rebels, tym paradoksalnie mniej mnie to rusza. Niekiedy sam o tym zapominam, ale słuchajcie, zaczynamy trochę za dużo oczekiwać po pierwsze od serialu dla dzieci, a po drugie od filmowo-serialowego Star Wars ogółem. Imperium ukazywane na ekranie nigdy nie było specjalnie kompetentne, szturmowcy prawie nigdy nie potrafili w cokolwiek trafić, a słabych punktów imperialnych maszyn nie da się nawet zliczyć, tyle ich jest. Imperium, które chcielibyście zobaczyć istnieje wyłącznie w książkach, okazyjnie w komiksach – tak było za czasów Lucasa, tak jest i teraz.

Przechodząc zaś do sedna, jako wieloletni fan TIE Defenderów, wprost nie mogłem się nacieszyć widokiem tego myśliwca w akcji. Thrawn wydający rozkaz rzucenia imperialnych myśliwców przeciwko „zbuntowanemu” TIE Defenderowi jak żywo przypomina mi fragmenty gry TIE Fighter z 1994 roku – a z tą grą wiążę wyjątkowo miłe wspomnienia. Moim zdaniem odcinek wyszedł fajnie i jeśli coś mnie boli to wyłącznie jakby wyciągnięty wprost z Trylogii Thrawna fakt (i dlatego momentami irytują mnie te legendarne powieści), że Thrawn znowu pojawia się w jakiejś bazie dokładnie w tym samym momencie, co załoga „Ghosta”. Co za dużo zbiegów okoliczności to niezdrowo.

Jedi Przemo

Nie mogę się zgodzić z tym, że przez to, do kogo ma być adresowany serial można wybaczyć debilizm Imperium, są pewne granice, a szturmowcy porzucający stanowiska w TAJNEJ i nieposiadającej żadnych holokamer bazie, w której znajduje się prototyp najbardziej zabójczego (zaraz obok niesławnego B-winga) myśliwca tylko po to, żeby gonić koty te granice przekroczyli. Ja rozumiem, że szturmowcy to masówka zakuta w zbroje, ale za taki numer to w każdym wojsku czekałoby ich rozstrzelanie i nie wierzę, żeby o tym nie wiedzieli. Słabe punkty? W całej Klasycznej Trylogii oglądamy zniszczenie dosłownie jednego niszczyciela gwiezdnego, i to w dodatku przez samobójcze uderzenie, kiedy w tym serialu imperialne maszyny są chyba z papieru. Ezra i Sabine są skrajnie nieodpowiedzialni i ja rozumiem, że dane wywiadowcze, że fajnie byłoby ich mieć więcej, ale oboje zdają się liczyć na swojego farta, bo tylko to ich ocaliło.

Fajnie było pooglądać możliwości Defendera i zimną krew Thrawna, ale duet Ezry i Sabine jest zwyczajnie męczący. Pewnie byłbym bardziej zainteresowany, gdyby młodociany Jedi dalej próbował poderwać Mandaloriankę, ale między nimi nie ma żadnej chemii i oprócz głupiego tłumaczenia się jej ojcu, to nic nie wskazuje by byli sobą zainteresowani. Szkoda, bo ile razy można oglądać kolejne cudowne ocalenia i brawurowe ucieczki? 5/10.