„Rebels 4×10: Jedi Night”

Powrót czwartego i zarazem ostatniego sezonu Rebels na ekrany zapewnił nam niemałą huśtawkę nastrojów i finał, którego długo nie zapomnimy. Oto, co myśli o nim nasza redakcja.

Kaelder Dherven

Jedi Night jest zdecydowanie jednym z ciekawszych odcinków czwartego, a zarazem ostatniego sezonu Rebeliantów. Oczywiście, można się doczepić do beznadziejnych umiejętności strzeleckich szturmowców Imperium, wątku miłosnego potraktowanego po macoszemu czy dość dziwacznego zachowania gubernator Pryce i Noghriego imieniem Rukh, jednak śmierć Kanana Jarrusa i sposób jej ukazania zasługuje na pochwałę. Już wymowa początkowej sceny tego odcinka dobitnie świadczyła o tym, że młody Jedi był gotów na najgorsze, a jego przygotowania do misji, tj. obcięcie włosów i zgolenie zarostu maskujących przeszłe oblicze, przypominały do złudzenia ceremoniał samurajów. Reakcja Hery na poświęcenie Kanana, muzyka towarzysząca wybuchowi cysterny z paliwem oraz odzyskanie wzroku przez mentora Ezry Bridgera, dodatkowo podkreślają potężny ładunek emocjonalny towarzyszący jednej z ostatnich scen w Jedi Night. Jeśli miałbym ocenić cały odcinek za całokształt (m.in. ukazanie poszczególnych scen, dobór muzyki, zaprezentowanie konkretnych postaci), to zdecydowanie dałbym mocne 8/10.

Jedi Przemo

Większość odcinka była mierna. Tak mierna, że zastanawiałem się czy chce mi się w ogóle go kończyć. Standardowo szturmowcy, którzy nie trafiają, plan narysowany na kolanie i te absurdalne lotnie, które już bardziej realistyczne były w Assassin’s Creed II. Fryzura Kanana była tak masakryczna, że grafik płakał jak realizował czyjś pomysł. Thrawn zniknął po dwóch minutach, co w sumie nie było złe, ponieważ przynajmniej go nie skompromitowano za dopuszczenie do ucieczki. Wątek miłosny, którego tak wyczekiwałem w poprzednich sezonach przypominał mi komedię romantyczną. Byłem gotów dać temu odcinkowi niską notę, dopóki nie zobaczyłem ostatniej sceny. Kanan rozwalił cały sezon i jestem przekonany, że lepszej sceny już w tym sezonie nie zobaczymy. Od pierwszego sezonu wiedziałem, ze on i Ezra muszą zginąć (w końcu Luke musiał trenować u Yody, a nie w szeregach Rebeliantów), a nawet kilka razy w ciągu odcinka dawał znać, że nie wróci z tej misji, ale jego śmierć rozegrano tak, jak na to zasługiwał. Poświęcenie dla reszty zespołu, nieme pożegnanie z Herą, odzyskanie wzroku i ta muzyka… To było coś! 8/10.

Krzywy

Już dawno przestałem czuć jakiekolwiek emocje przed seansem kolejnych odcinków Rebels, ale muszę przyznać, że Kanan został pożegnany z klasą. Co prawda Jedi Knight dość mało finezyjnie szykował nas na jego śmierć, ale nie sprowadzono tego wydarzenia do groteski. Od samego początku Rebels zastanawiałem się, jak twórcy wyjaśnią, gdzie podziali się Jedi z serialu w czasie Nowej nadziei i obawiałem się, że zostawią tę kwestię niedopowiedziana. W przypadku Kanana, postaci się słusznie pozbyto. To jednak był mentor, a fani są przyzwyczajeni, że mentorzy bohaterów odchodzą w glorii i chwale. Pozostał jeszcze nieszczęsny Ezra, którego logicznie rzecz biorąc też powinniśmy pożegnać przed końcem sezonu. Pytanie, czy scenarzyści udźwigną śmierć głównego bohatera zaledwie kilka odcinków po pożegnaniu jego mistrza w serialu, było nie było, skierowanym do dzieci…

Nadiru

Jest jeden plus związany z fryzurą Kanana – przynajmniej nie musimy jej już dłużej oglądać. Żarty żartami, ale podobnie jak moi przedmówcy odnosiłem wrażenie, że większość odcinka przed śmiercią Caleba Dume’a była zrealizowana dość średnio. Pomysł z lotniami był nieoczekiwany i całkiem oryginalny, jednak reszta to Rebels w klasycznym wydaniu. Mimo że śmierć Kanana była oczywistą oczywistością chyba już od pierwszego odcinka pierwszego sezonu, to jednak doszło do niej w ciekawych okolicznościach – i, nie powiem, była sporym emocjonalnym wstrząsem. To była postać, z którą w sumie najbardziej się utożsamiałem, i którą lubiłem najmocniej zaraz za Herą; myślałem, że doczeka finału serialu, ale i tak uważam, że zakończyła swój udział w tej historii z godnością i w naprawdę odpowiedni sposób.

Dark Dragon

Odcinek, jak na realia serialu, prezentował się nad wyraz dobrze. Na szczególną pochwałę zasługuje pokazanie droida przesłuchującego w akcji (kto nie chciał podejrzeć odrobinę więcej jego akcji w Epizodzie IV?), torturowanie Hery oraz samo działanie serum. Działania i dialogi Thrawna (choć niewielkie) to jak zwykle dobrze wykonany fragment. Samo danie główne – śmierć Kanana – zostało zaserwowane bardzo dobrze. Krótki ogień namiętności pomiędzy nim i Herą ma doskonałe uzasadnienie fabularne, a sam Kanan odszedł z typowym altruistycznym poświęceniem. Ciągłość fabularna z filmami zaczyna się coraz lepiej rysować. Osobiście nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko i jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Wydaje mi się, że jest to limit gorzkich tudzież smutnych scen jak na 1 odcinek tego serialu i to pomimo zrównoważenia żartami typowymi dla Star Wars (w tym makabrycznymi, jak żartobliwe teksty Ezry przed zabiciem szturmowców). Tym samym odcinek dostał należytą oprawę audiowizualną i godnie pożegnał jednego z głównych bohaterów (oby tylko na koniec zginął też Ezra!).

Marik Vao

Wątek miłosny Kanana i Hery budowano baaardzo powoli już od pierwszego sezonu serialu. Już nieraz wspominałem, że powinien być rozwinięty, ale współczesne przygodówki boją się jak ognia przedstawiania związków. Dużo wygodniejsze jest prowadzenie wątków „Will they? Won’t they?”, które przez długi czas mają trzymać publiczność w napięciu. Niestety, tym razem ciągnięto go tak długo, że decyzja o zabiciu Kanana zmusiła twórców do rozwiązania sprawy w ciągu jednego odcinka. To pokazuje, jak nieprzemyślany był cały serial i jak zmarnowano wiele okazji do zrobienia czegoś lepszego.
Mimo to, odcinek nie był sam w sobie taki tragiczny. Nareszcie stało się coś, co ma konsekwencje (na to też kazano nam czekać kilka sezonów), a grafika nie obrzydza tak, jak zwykle. Dziękuję też twórcom, że uniknęli starcia w zwarciu, przez co choreografia walki nie była problemem. 6/10.