Czas na zmiany – relacja z Warsaw Comic Conu IV

Jak na razie kolejne edycje odbywającego się w podwarszawskim Nadarzynie Warsaw Comic Conu okazały się mocno nierówne. Organizatorzy oferują istne wahadło nastrojów stałym bywalcom, którzy żadnej odsłony imprezy, przynajmniej do tej pory, nie opuścili. I tak, pierwsza edycja nie zachwycała (była jednak pierwsza, więc można to było jej wybaczyć), druga pozytywnie zaskoczyła i tym samym zaostrzyła fanom apetyty, a trzecia okazała się niemałym rozczarowaniem. Zgodnie ze schematem czwarta powinna więc być dobra, jeśli nie bardzo dobra. I rzecz jasna można ją za taką uznać. Niestety, nie do końca się udało…

Wspaniali goście…

Trudno polemizować z twierdzeniem, że Warsaw Comic Con stoi zapraszanymi gwiazdami, co zresztą skrzętnie podkreślają sami organizatorzy. I na tym polu należą im się pochwały. Wiadomo, rozmarzeni i wygłodniali fani chcieliby na takiej imprezie widzieć najlepiej opłacanych i najpopularniejszych aktorów, którzy w danym momencie są u szczytu swej kariery. A któż by nie chciał zrobić sobie z nimi zdjęcia lub otrzymać od nich autografu? Nie należy jednak wybrzydzać. Odrobina racjonalnego myślenia też nie zaboli. Warsaw Comic Con nie posiada jeszcze tak wielkiego prestiżu, by gwiazdy tego pokroju zaszczyciły go swą obecnością. Na to potrzeba dużo czasu, być może nawet lat. Póki co jednak, organizatorzy robią co mogą i to nie bez efektów. Na czwartej edycji imprezy fani mogli bowiem spotkać m.in. znanego z roli krasnoluda Gimliego we Władcy Pierścieni Johna Rhysa-Daviesa (którego ja osobiście marzyłem spotkać), Paula Wesleya z Pamiętników Wampirów czy Jimmy’ego Vee, który wcielił się w R2-D2 w Ostatnim Jedi. Spotkanie z tymi gwiazdami zachwyciło zapewne niejednego fana. Ba! Już pojawiają się głosy, by co poniektórych zaprosić na przyszłe edycje imprezy.

…i słaba organizacja

Niestety, obecność zagranicznych aktorów ze znanych i lubianych filmów oraz seriali to nie wszystko. Do tego przydałaby się sprawna organizacja, by rozgorączkowani i podekscytowani fani mogli spokojnie dostać się do punktów, w których mogą sobie zrobić z podziwianymi idolami zdjęcie, czy prosić ich o autograf. A tego, niestety, na czwartej edycji Warsaw Comic Conu zabrakło.

Do przewidzenia było, że na czas trwania imprezy do Nadarzyna zjadą dzikie tłumy ludzi. Koniec końców właśnie na to liczą organizatorzy. A gdzie tłumy, tam i kolejki. A przynajmniej tak się wydaje. Zupełnie nie przemyślano bowiem, jak zorganizować ludzi chętnych zrobić sobie zdjęcie z gwiazdą bądź otrzymać od niej autograf. Kolejki ustawiały się samoistnie, jednak po pewnym czasie były rozbijane przez nawołujących organizatorów, którzy „zapraszali wszystkich chętnych do [nazwisko aktora], by poszli za nimi”. Efekt tego był taki, że pod bramkami do konkretnych stanowisk stał zbity ciasno tłum ludzi, którzy krzyczeli i podnosili ręce, gdy padało z ust organizatora nazwisko jakiegoś aktora. Jak można się domyślić, tu i ówdzie dało się słyszeć głosy niezadowolenia i ludzi awanturujących się z obsługą.

Rzeczą, na którą warto też zwrócić uwagę, jest spadek jakości w niektórych aspektach, względem poprzednich edycji. Mowa tu mianowicie o takich szczegółach, jak vouchery na zdjęcie z gwiazdą. Na (jak na razie chyba najbardziej udanej) drugiej edycji były to profesjonalne kartoniki, na których widniało imię i nazwisko oraz podobizna aktora. Na ostatniej, czwartej, był to… paragon, który ludzie z obsługi oznaczali długopisem, gdy został już wykorzystany. To samo tyczy się sceny, na której odbywały się panele z gośćmi. Dawniej, gdy dana gwiazda się na niej pokazywała, towarzyszyła temu imponująca oprawa – puszczano wtedy muzykę i wideo z filmu bądź serialu, w którym aktor zagrał. Teraz, za każdym razem rozbrzmiewała ta sama, generyczna melodia, a w tle widniało logo Warsaw Comic Conu. Wiadomo, to wszystko tylko drobiazgi, ale drobiazgi ważne, które podnoszą prestiż imprezy.

Tak samo, a można by inaczej

Na zakończenie nie sposób nie wspomnieć o pewnej wtórności imprezy. Z edycji na edycję nie pojawia się więcej atrakcji, a raczej wręcz przeciwnie – ich liczba maleje. Fakt, że co pół roku (być może zbyt często) Warsaw Comic Con odbywa się w tych samych halach, nie pomaga. Niektóre przestrzenie zaczynają świecić pustkami i to niestety widać. Wygląda to tak, jakby organizatorzy całą swą uwagę skupiali na jednym aspekcie wydarzenia, a inne traktowali po macoszemu. Przy imprezie o takiej wielkości i znaczeniu tak być nie powinno. Jeśli chce się ona tytułować Comic Conem, to coś za tym musi iść. Nie należy też zapominać, że to nie tylko do fanów gwiazd Hollywoodu ta impreza jest kierowana, lecz także do graczy (tak w gry komputerowe jak i planszowe), cosplayerów, kolekcjonerów, czytelników książek i komiksów oraz wielu, wielu innych. O nich też należy pamiętać i im także, z edycji na edycję, oferować „coś więcej”.

Kolejna edycja, kolejna szansa

Niestety, sytuacja w jakiej znalazł się Warsaw Comic Con, nie wygląda zbyt kolorowo. Nie wygląda też jednak tragicznie. Większość minusów nadal można zrzucić na względną młodość przedsięwzięcia. Jeśli impreza zacznie się rozwijać, choćby małymi kroczkami, lecz przy tym równomiernie i systematycznie, to za parę lat może być czymś naprawdę wielkim. Niestety, okres taryfy ulgowej powoli dobiega końca. Czas na zmiany i bynajmniej nie chodzi tu o zmianę miejsca przystanku darmowego autobusu dowożącego na to wydarzenie, co wywołało niemały popłoch wśród zainteresowanych dojazdem…