Dlaczego czekam na seriale gwiezdnowojenne?

Nie da się ukryć, że w kwestii filmów starwarsowych nastąpił chyba przesyt. Nie będę wdawała się w dyskusję, czy odpowiadają za to niespełnione oczekiwania fanów, próby zadowolenia dokładnie każdego odbiorcy czy też jeszcze Spisek Potworów z Marsa. Na te tematy rozmawialiśmy niejednokrotnie i pewne jest, że ilu fanów, tyle opinii. Nie sprzedały się również zabawki starwarsowe (choć w przypadku Solo tak naprawdę ich niewiele powstało). Jeśli Disney pragnął zatem zarobić na marce, na którą wydał naprawdę sporo kasy, należało uczynić ruch w zupełnie inną stronę. I tak też zrobiono.

Postawiono na seriale. Decyzja na pierwszy rzut oka wydaje się nieco zaskakująca, jednak po głębszym zastanowieniu naprawdę ciekawa i przypuszczam, że słuszna. Seriale to obecnie duży fragment popkulturowego tortu, Netflix ma się świetnie, a ludzie wręcz oczekują kolejnych tytułów, i to najlepiej całych sezonów od razu. Rosną też oczekiwania, już nie wystarcza po prostu dobry scenariusz, mile widziane są gwiazdy, a przynajmniej aktorzy rozpoznawalni (nawet w rolach drugoplanowych, jak choćby w przypadku Sabriny). Seriale wydają się przyszłością popkultury – można zapuścić sobie coś wieczorkiem, ot choćby do kolacji, można przerwać po odcinku (jeśli uda nam się oderwać), można wreszcie przedstawić historię nieco bardziej skomplikowaną.

I to właśnie wydaje się naturalną drogą rozwoju dla nowych Gwiezdnych wojen. Spójrzmy bowiem chociażby na Ostatniego Jedi. Jednym ze stawianych filmowi zarzutów był ten, że próbowano w nim upchnąć dużo za dużo, znaleźć czas antenowy dla każdego bohatera, co doprowadziło do nadmiernego wydłużenia filmu i wątków nudnych i bezowocnych. Tak, Canto Bight miało potencjał, ale nie tutaj. Nie jako side quest w filmie, który już miał dwa interesujące widzów wątki. W takim jednak serialu…

Znalazłoby się miejsce na wszystko: dla nowych interesujących lokacji, dla nowych i starych bohaterów, dla każdej, nawet najbardziej bezsensownej misji pobocznej, bo w końcu trzeba odcinki czymś zapełnić. Bardzo żałuję, że nie wykorzystano jakoś sensowniej postaci DJa, mającego potencjał, a tak… po prostu przemykającego się po ekranie. W serialu można naprawdę wiele, na czele z eksperymentami, które naprawdę stanowią obecnie mocną stronę starwarsowego świata. W końcu jest to prawdopodobnie jeden z powodów, dla których spin-offy są tak poważane przez fanów. One nie trzymają się kurczowo sprawdzonej formuły, nie obawiają się eksperymentów, co daje rewelacyjne efekty! Mieliśmy film wojenny, mieliśmy znakomity heist movie, a możliwości pozostaje naprawdę od groma. Tylko że przy wynikach finansowych Solo Lucasfilm prędko nie zaryzykuje na dużym ekranie. Co innego na małym.

Świadczy o tym już sam wybór głównych bohaterów obu przyszłych seriali. Mandalorianinem wprawdzie nie będzie Boba Fett (łapka w górę, kto pragnął spin-offa poświęconego tej postaci!), ale tak naprawdę daje to scenarzystom znacznie większe pole do popisu! Osadzenie akcji trzy lata po Powrocie Jedi również oferuje tak wiele możliwości. Naprawdę, nie mogę się tego doczekać! Choć jeszcze bardziej cieszy mnie seria poświęcona Cassianowi Andorowi, jednemu z nielicznych Rebeliantów, których naprawdę bardzo lubię – właśnie za to, że nie jest kryształowy, bez skazy. Cieszy mnie z tych samych powodów, co w przypadku Mandalorianina, może dorzucę pewnie jeszcze to, że serial musi się rozgrywać w czasach Imperium, a więc mamy szansę na jakąś sensowną wojnę wywiadów? W końcu seriale obecnie są raczej mroczne i dojrzałe, więc nie dostaniemy radosnego skakania szturmowcom po głowach… chyba.

I to również jest powód, dla którego bardzo cieszy mnie pójście Lucasfilmu w seriale. To nie nowość, oczywiście. Mamy kilka seriali starwarsowych, ale przeznaczonych dla widza zdecydowanie młodszego. Co nas tak drażniło w Rebeliantach? No właśnie te wszystkie nadmierne uproszczenia: zło jest be, a dobro cacy. Jest szansa, że w serialach poświęconych postaciom takim jak mandaloriański wojownik czy rebeliancki sabotażysta wreszcie dostaniemy to, czego oczekuje widz dorosły. Nie mówię tu od razu o poziomie przemocy i nagości na poziomie Gry o tron, ale o częściowym przynajmniej potraktowaniu widza jako osoby, która oczekuje czegoś więcej niż tylko słodkich loth-kotów i ośmiornic deus ex machina.

Cieszy mnie to, wiecie? Bardzo mnie to cieszy. Nie mogę się już doczekać premier obu seriali i trzymam za nie kciuki!