„Gwiazda Śmierci”

Uwaga! Artykuł został pierwotnie opublikowany w styczniu 2011 roku, na długo zanim m.in. Disney wykupił Star Wars i powstał pomysł na film Łotr 1. Z uwagi na to zawarte tu informacje mogą nie być aktualne.

Najpotężniejsza broń w galaktyce, stacja bojowa wielkości księżyca, ponad trzydziestoletni projekt, dwie zniszczone planety i dwie torpedy protonowe, które zakończyły jedną z najbardziej szczegółowo opisanych historii w Star Wars. Oto Death Star, Todesstern, Estrella de la Muerte, Звезда Смерти, Zvezda smrti, Gwiazda Śmierci — obiekt ostatecznej zagłady, który jest częścią magii uniwersum George’a Lucasa od samego początku jego istnienia, a zarazem jednym z jego najbardziej rozpoznawalnych symboli. Ktoś mógłby pomyśleć, że napisanie książki poświęconej rzeczy, która została już przemaglowana w filmach (zważcie, że Gwiazda Śmierci pojawia się w aż trzech epizodach) i Expanded Universe do granic wytrzymałości, jest po prostu stratą czasu. Nic bardziej błędnego. W ciągu ponad trzydziestu lat istnienia Star Wars, mieliśmy do czynienia z dziesiątkami sprzecznych ze sobą opowieści z Gwiazdą Śmierci lub jej planami w tle. Nadszedł więc czas na wyprostowanie wszystkich faktów i umieszczenie ich w nowym kontekście. Taki cel postawiono książce o nazwie Gwiazda Śmierci, za którą zabrał się duet Michael Reaves-Steve Perry.

Historia kilku „szaraczków” w cieniu gigantycznego projektu

W tym wypadku nowym kontekstem jest ukazanie życia zwyczajnych ludzi, którzy w ten lub inny sposób trafili na kuliste monstrum w trakcie ostatniej fazy jego budowy. Za samo to należą się pisarzom brawa, jako że nieczęsto mamy okazję przyjrzeć się tak zwanym szaraczkom — no, może nie do końca szaraczkom, bo w gronie pierwszoplanowych bohaterów są m.in. pilot TIE Fightera, lekarz, uciekinier z planety więziennej, strażnik i zarazem mistrz Teräs Käsi, że nie wspomnę o Vaderze, wielkim moffie Tarkinie, czy admirale Mottim. Mnogość bohaterów to z jednej strony zaleta tej książki, gdyż daje nam to całe spektrum punktów wiedzenia, z drugiej zaś wada, ponieważ uniemożliwia głębsze poznanie którejkolwiek z postaci, a do tego ogranicza powieść do serii mało ważnych wątków fabularnych. Jeśli jednak ktoś polubi główną ideę Gwiazdy Śmierci, nie będzie mu to specjalnie przeszkadzało. Zresztą, większość postaci da się polubić i, w przeciwieństwie do wielu pozycji Star Wars, bardzo łatwo rozróżnić. Pomagają temu odmienne charaktery, inne podejście do życia, czasem nawet styl wypowiedzi i myślenia oraz, naturalnie, wygląd (mamy tu m.in. Mirialankę, Twi’lekankę i Zelosjanina).

Wspominałem o idei Death Star. Jest to pierwszy produkt z logiem Star Wars, który pozwala nam naprawdę poczuć skalę całego projektu, zapoznaje nas z nieziemskimi liczbami, danymi technicznymi oraz ogromem środków i pracy niezbędnych do zrealizowania pomysłu zrodzonego niegdyś w umysłach Raitha Sienara i Wilhuffa Tarkina. Na zaprezentowaniu procesu konstrukcji Gwiazdy Śmierci bezsprzecznie cierpi fabuła, która w pierwszej części książki nie posiada żadnego głównego wątku — domyślam się, że takie było odgórne założenie, ale bardzo się cieszę, że autorzy postanowili pójść właśnie tą drogą. Druga, krótsza partia powieści oscyluje wokół wydarzeń z Nowej nadziei oraz zniszczenia najpierw Despayre, potem zaś Alderaanu, i konsekwencji obu tych działań na psychikę tudzież zachowania pierwszoplanowych bohaterów. Tutaj pojawiają się pewne zgrzyty. Z wyjątkiem imperialnych szych, postacie są bądź apolityczne, bądź lekko antyimperialne — nie tłumaczy to jednak ich naiwnej, silnej wiary, że potęga Gwiazdy Śmierci nigdy nie zostanie wykorzystana przeciwko zamieszkałym planetom. To nie jest sytuacja analogiczna do tej, kiedy w czasie drugiej wojny światowej nikt nie wierzył, że jeden naród może dążyć do eksterminacji drugiego. Imperium już parę razy pokazało gotowość do totalnej destrukcji wroga. Mam też pewne wątpliwości w stosunku do jednoczesnej i jednogłośnej decyzji opuszczenia stacji przez całą paczkę bohaterów tuż po zagładzie Alderaanu, choć myślę, że większość z nas postąpiłaby podobnie. Może nie w tym samym czasie, ale tutaj zadecydowały względy praktyczne, czyli wiedza autorów książki, że godziny Gwiazdy Śmierci są już policzone.

Trzy elementy książki, które lśnią

Chciałbym zwrócić uwagę na trzy ważne elementy, które sprawiają, że mimo powolności, przewidywalności i mielizn fabuły, Gwiazda Śmierci jest bardzo poczytna. Najważniejszym z nich jest klimat, niezaprzeczalnie gwiezdnowojenny, a to za sprawą inteligentnego wykorzystania sporego dorobku Expanded Universe oraz dwóch pozostałych elementów: opisów, które nadają Gwieździe Śmierci życia, i bardzo dobrych dialogów, co akurat w przypadku Steve’a Perry’ego i Michaela Reavesa nie dziwi. Nie szkodzi również bliskie powiązanie ostatnich stu stron z wydarzeniami Nowej nadziei, aczkolwiek tutaj muszę zarzucić obu panom, że zupełnie niepotrzebnie przepisywali większość scen z filmu, z rzadka tylko dodając coś, czego widz sam nie mógł się domyślić. Szkoda, bo spojrzenie na powszechnie znane fragmenty czwartego epizodu z innego punktu widzenia, trochę jakby z boku, byłoby moim zdaniem dużo ciekawsze. Podoba mi się natomiast częste przeplatanie ich z losami pozostałych bohaterów — dodaje to dynamiki do nieco statycznej akcji.

Death Star powstało, żeby poskładać do kupy gryzące się ze sobą fakty i uwypuklić parę mniej znanych, ale wydaje mi się, że udało się to tylko w połowie. Ze względu na obecność wszystkich bohaterów na pokładzie Gwiazdy Śmierci, najbardziej kontrowersyjny kawałek historii, poszukiwanie i odnalezienie planów stacji przez Rebeliantów (tzw. Operation Skyhook), został sprowadzony do kilku niewiele rozjaśniających sytuację zdań. Cóż, wygląda na to, że musimy się już pogodzić z wersją forsowaną przez Wookieepedię, która sugeruje, że istniało wiele niekompletnych planów Gwiazdy Śmierci, zebranych później w jeden kompletny zestaw, wysłany Lei Organie. Jeśli chodzi o resztę niejasności, myślę że Gwiazda Śmierci wyeliminowała wszystkie. Stacja bojowa widziana w Zemście Sithów była Gwiazdą Śmierci z Nowej nadziei, tyle tylko, że nie istniał jeszcze wtedy działający superlaser — stąd konieczność zbudowania prototypu w Instalacji Maw. Budowa trwała dwadzieścia lat z powodu licznych sabotaży i ciągłego przenoszenia jej z miejsce na miejsce — ostatnim przystankiem było nieszczęsne Despayre, na którym rzeczywiście, a nie tylko rzekomo, wypróbowano niszczącą siłę superbroni.

Definitywne zakończenie historii

Nie ukrywam, że Gwiazdę Śmierci czytało mi się z prawdziwą przyjemnością. Może nie jest to do końca książka, jakiej spodziewało się większość fanów, niemniej jednak napisano ją z wyczuciem i talentem, pozwalając zajrzeć w trzewia tytułowej Gwiazdy Śmierci głębiej niż kiedykolwiek i gdziekolwiek indziej. Tym samym uważam też, że należy definitywnie zamknąć ten rozdział galaktycznej historii i już więcej jej nie rozgrzebywać, jak uczyniło to choćby The Force Unleashed (na szczęście dość niegroźnie). Ta książka i wszystkie materiały przed nią, stanowią kompletną opowieść, która nie wymaga żadnych dodatków. Czas dać nieco więcej miejsca drugiej Gwieździe Śmierci, kto wie, czy nie bardziej fascynującej — o wiele większej, wykonanej w krótszym czasie, i w całkowitej tajemnicy, którą przerwał z własnej woli nie kto inny, jak sam Imperator Palpatine. Tymczasem polecam wszystkim Gwiazdę Śmierci i mam nadzieję, że będziecie z niej zadowoleni, tak jak ja byłem.