„Utracone gwiazdy”

O powieści Claudii Gray słyszałam same dobre opinie właściwie od dnia jej premiery. Po części im nie dowierzałam – w szczególności tym mówiącym, że to jak dotąd najlepsza książka nowego kanonu. Bo i jak, skoro to młodzieżówka? Ale w końcu niechętnie – i z pewną dozą ciekawości – wzięłam do ręki to ponad czterystustronnicowe tomiszcze, zaczęłam czytać i… oderwałam się dopiero po dwóch godzinach. Na Moc, jakie to było wciągające!

Wystarczy lektura opisu widniejącego na tylnej okładce, by zauważyć, że książka będzie o miłości i to tej nieszczęśliwej, pokroju Romea i Julii. Brrr. Nie wiem, jak Wam, ale mi tyle wystarcza, żeby entuzjazm do czytania drastycznie opadł. Tak czy siak, nasi Romeo i Julia mieszkają na zadupiu galaktyki, planecie zwanej Jelucan, nazywają się Thane i Ciena. On jest arystokratą, ona wieśniaczką, a łączy ich miłość do latania. Pięknie jest tylko na początku, bo szybko okazuje się, że przez różnice poglądów znajdą się po różnych stronach barykady. Chcecie już teraz kliknąć “wstecz”, a książkę sobie odpuścić? Nie będę Was powstrzymywać, ale warto sprawdzić, jakie niespodzianki przygotowała autorka.

Książka pełna pozytywnych niespodzianek

Po pierwsze: całkowicie nie oczekiwałam jakichkolwiek głębszych dylematów moralnych. A tu – niespodzianka – i Thane, i Ciena wiedzą, że nie postępują dobrze, poddają swoje czyny w coraz to większą wątpliwość i nie bawią się w idealizowanie tego, co robią (w szczególności Thane). W momencie rozpoczęcia powieści oboje są dziećmi o podobnych poglądach i marzeniach, ale im dalej, tym bardziej ich przekonania się zmieniają. Co ciekawe, każde z nich ma rację albo chociaż trochę racji. Chociaż Thane jest rebeliantem, nie uważa Rebelii za stuprocentowe dobro, nie trawi Luke’a Skywalkera i nie pochwala zniszczenia Gwiazdy Śmierci. Taki wizerunek buntownika łatwiej mi kupić, niż typowego uber-rebelucha (patrz Rebelianci). Ciena trwa po stronie Imperium, chociaż ma mu wiele do zarzucenia, ale lojalność wyniesiona  z rodzinnej planety nie pozwala jej odejść. Ponownie – z taką postacią można się utożsamiać, zrozumieć ją, zainteresować się jej losem, a to w tym uniwersum wcale nie jest takie częste.

Wiarygodność bohaterów to chyba najwspanialsza rzecz tej książki, tym bardziej, że daje czytelnikom wgląd w obie strony konfliktu znanego z Klasycznej Trylogii. A że akcja powieści rozpoczyna się jeszcze przed Nową nadzieją, a kończy się po Powrocie Jedi, to wydarzeń do przedstawienia jest mnóstwo. Nie wiem jak Wam, ale mi ogromną frajdę sprawia patrzenie na zniszczenie Gwiazdy Śmierci oczami jakiegoś podrzędnego imperialnego, który po prostu stara się przeżyć i jest wstrząśnięty tym, co się stało. Miły kontrast dla euforii Luke’a i reszty rebeliantów.

Wraz z wydarzeniami z Oryginalnej Trylogii do powieści trafiło także kilka postaci, co – w przeciwieństwie do znienawidzonego przeze mnie Końca i początku – tu wypada lepiej niż dobrze. Ani razu nie poczułam “efektu małej galaktyki”, na który cierpią chociażby Rebelianci, a wierzcie mi, bohaterów z klasycznych filmów trochę tam jest, a ci, których nie ma, są często wspominani. Sympatykom Imperium powinien spodobać się epizod Tarkina, za to przeciwną frakcję pewnie ucieszy Wedge Antilles . Mi najbardziej zryła psychę zapadła w pamięć Mon Mothma, tudzież jej pierwsze pojawienie; nie przypominam sobie, kiedy ostatnio tak rechotałam, czytając gwiezdnowojenną książkę. Chyba na sucharach Jacena – a musicie wiedzieć, że to komplement; uwielbiam sucharki. Jacena też.

Na nawiązaniach do Klasycznej Trylogii się nie kończy; wspaniałe jest też odwołanie do Epizodu VII – w końcu z jakiegoś powodu książka została wydana w ramach serii W oczekiwaniu na Przebudzenie Mocy. Nie chcę spoilerować, ale po lekturze wiadomo już, skąd na Jakku wziął się wrak jednego z niszczycieli.

Utracone gwiazdy wskoczyły na pozycję mojej ulubionej gwiezdnowojennej powieści

Pieśni pochwalnej ciąg dalszy. Już za czasów Legend odrobinkę irytowało mnie, że większość książek i komiksów po Powrocie Jedi jest o bohaterskich przygodach tych “topowych” postaci (Luke, Leia, Han). Dlaczego mnie to denerwowało? Bo chciałam zobaczyć, jak w odległej galaktyce wyglądałoby życie kogoś, kto nie jest, dajmy na to, wielkim herosem jak Luke. Nie mówię od razu, że marzy mi się książka o szarym obywatelu Coruscant, który za dnia pracuje w fabryce, a w nocy ogląda holofilmy. Chociaż właściwie…  Wiecie, chodzi o to, że Legendy dały nam masę szczegółowo opisanych wojen, bitew, pojazdów i broni, a ja, wredna, chciałabym wiedzieć, jak w tej niespokojnej galaktyce żyło się zwykłemu człowiekowi.

Przechodząc do sedna, Utracone gwiazdy zaspokoiły to moje chore pragnienie. Co prawda Thane i Ciena nie są tak zupełnie zwyczajni, ale do wyżej wspomnianych bohaterów im daleeeko. Pod tym względem dobrze wypada szczególnie pierwsza połowa powieści. W życiu bym nie wpadła na to, że fragmenty o Akademii Imperialnej wciągną mnie tak, że nie będę mogła odłożyć książki. Zawsze byłam ciekawa, jak wygląda szkolenie Imperialnych, więc wyobraźcie sobie tylko moją radość, gdy zrozumiałam, że autorka nie zamierza tej części skrócić. Oprócz Akademii Imperialnej ogromny plus ma u mnie przedstawienie Jelucana, planety, z której pochodzą nasi Romeo i Julia. Mam ogromną nadzieję, że ktoś jej jeszcze użyje w jakiejś książce albo nawet filmie, bo szkoda byłoby, gdyby świat z takim klimatem się zmarnował.

Jako, iż jest to recenzja, teoretycznie powinnam powiedzieć, co mi się podobało i to, co już niekoniecznie było dobre. Problem w tym, że podobało mi się wszystko. Czytałam Utracone gwiazdy ponad miesiąc temu i chyba muszę pogodzić się z myślą, że – nie macie pojęcia jak ciężko mi się to pisze – dla mnie to chyba książka bez wad. Co więcej, przeraża mnie myśl, że to pierwsza młodzieżówa, która aż tak do mnie trafiła, a sporo tego typu powieści przeczytałam i większość z nich nawet nie była zjadliwa. Natomiast dzieło Claudii Gray mnie absolutnie urzekło; książkę przeczytałam w rekordowym czasie. Trzymała w napięciu i niepewności do ostatniej strony; samo zakończenie także nie zawiodło, ba, nawet zaskoczyło – bałam się, że jednak będzie cukierkowe. Utracone gwiazdy wskakują na pozycję mojej ulubionej gwiezdnowojennej powieści i mam ogromną nadzieję, że Thane i Ciena jeszcze gdzieś się pojawią. A wszystkim, którzy nie mieli z nimi styczności, polecam wybranie się do księgarni, by naprawić ten błąd.


Autor: Claudia Grey
Oryginalny tytuł:
Lost Stars
Wydawnictwo: 
Uroboros
Data premiery9 listopada 2016 (Polska), 4 września 2015 (USA)
Objętość: 446
Czas akcji11 BBY do 5 ABY