Czy tęsknię za Legendami?

Nasze wspaniałe Legendy… O tym, czy to dobrze czy źle, że anulowano wszystkie wydarzenia opisane w książkach i komiksach po wykupieniu marki Star Wars przez Disneya wielokrotnie już pisaliśmy na Star Wars Extreme. Ja sam o tym także wielokrotnie się wypowiadałem. Ale ostatnio zadałem sobie pytanie: czy naprawdę tęsknię za tym wszystkim, co autorzy stworzyli wcześniej, i co teraz wrzucono do wspólnego worka i nazwano „Legendy”?

Oczywiście, wszystkie te historie stanowią pokaźny element mojego dzieciństwa i początków odkrywania, że Gwiezdne wojny to coś więcej niż tylko filmy. Mógłbym opowiedzieć wiele historii o poznawaniu tego świata, o tym, co pochłaniałem z zapartym tchem, a czego unikałem. Ale niebawem miną przecież cztery lata od zastąpienia Expanded Universe przez nowy, kontrolowany przez pracowników Lucasfilmu, świat rozszerzony, uzupełniający to, co możemy zobaczyć na ekranie kinowym i telewizyjnym.

Jedzonko dla wyobraźni

Nie będę przytaczał tutaj listy słabych pomysłów z Legend i nie będę zestawiał ich z nie najlepszymi historiami publikowanymi obecnie. Nie o to tutaj chodzi. Problem tęsknoty za Legendami to nie jest tylko kwestia tęsknoty za dobrymi historiami, a raczej wspominania tej młodocianej, gówniarskiej fascynacji, która sprawiała, że historie z Trylogii Thrawna, Mrocznego Imperium i młodzieżówek o Akademii na Yavinie były dla mnie tak fascynujące i napędzały tysiące godzin wyobrażeń o tym, jakby to było samemu być uczniem Luke’a Skywalkera. Czy to tęsknota za świetnymi historiami czy za moją młodością?

Zawsze uważałem książki Star Wars za literaturę dość lichą, która nie broniła się szczególnie kunsztem językowym, a jedyne, co oferowała, to pożywka dla wyobraźni. Gdyby nie rozszerzanie ukochanego uniwersum i pokazywanie przygód ukochanych bohaterów to na pewno nie sięgnąłbym po większość tych tytułów. Poza nielicznymi wyjątkami były i są one raczej nieskomplikowane i wyraźnie kiepsko napisane. Autorzy szli na ilość, a nie na jakość. Może też dlatego trudno mi czytać taką Kompanię Zmierzch z aktualnego kanonu – bo nie ma tam ani ukochanych bohaterów, ani wydarzeń napędzających marzenia.

Tęsknota?

Zacząłem się nad całą sprawą zastanawiać w kontekście dyskusji między fanami o tym, które historie były lepsze – te aktualnie wydawane, składające się na kanon Gwiezdnych wojen czy te wydawane dawniej, obecnie opatrzone symbolem „Legendy”. Podstawowy zarzut, jaki mam do obecnych dzieł jest taki, że są dla mnie nieco infantylne. Nie jest to wielki zarzut, ot po prostu są kierowane do młodszego czytelnika, niż ja. Zdałem sobie jednak sprawę z oczywistej oczywistości, kiedy przeczytałem kilka fragmentów Ostatniego rozkazu – jednej z najlepszych książek Legend. Tak – ona też jest infantylna. To po prostu ja się trochę zestarzałem. Publikacje Star Wars są tworzone dla pewnego określonego odbiorcy.

Śmiem twierdzić, że większość ludzi, którzy twierdzą, że „Legendy były lepsze” tak naprawdę nie tęskni za Legendami jako takimi, tylko za tymi pierwszymi chwilami wchodzenia w coś nowego, poznawania wielkiego świata historii wykraczających poza filmy. Wiecie, nigdy nie zapomnicie pierwszej dziewczyny, w której się zakochaliście, ale czy jest ona lepsza od tej, w której zakochaliście się niedawno? Nie jest! Zapewne pod wieloma względami jest nawet gorsza i gdybyście ją spotkali teraz, to moglibyście się srogo rozczarować. Nie zmienia to faktu, że gdzieś tam w kąciku serduszka pamiętacie o niej i troszeczkę tęsknicie.

Nie tęsknię!

Nie tęsknię za Legendami, bo i za czym tu tęsknić? W każdej chwili mogę przecież wziąć z półki książkę i wrócić do tych historii. A mimo, że niewiele publikacji z aktualnego kanonu autentycznie mnie wbiło w fotel, to cieszę się, że uniwersum jest rozwijane i ktoś to kontroluje. Bo ja wiecie, tak zwany „stary kanon”, czyli obecne Legendy to nie był wcale „kanon”. George Lucas nie uznawał tych historii. Owszem – zaczerpnął z nich kilka pomysłów, ale to wszystko. Teraz mamy spójne uniwersum, o które ktoś dba i, przede wszystkim, którego uznanie przez autorów nowych publikacji jest teraz obowiązkowe, a nie jest tylko ich dobrą wolą. A czy jest bardziej infantylne? Nie jest. To po prostu myśmy się zestarzeli. Ja nie tęsknię, co nie znaczy, że nie chciałbym, aby gdzieś w jakiejś książce przewinęła się ruda dziewczyna Luke’a Skywalkera o imieniu Mara.