Najlepsze „Star Wars”? Część 2

Fandom wyczekuje nadejścia nowego filmu o Hanie Solo, jednak Ostatni Jedi nadal jest tematem wielu kontrowersji wśród fanów. W poprzednich artykułach rozliczałem VIII część z jej błędów w sztuce filmowej (część 1 i część 2), a tydzień temu wziąłem w obronę te elementy, które zachwyciły niejednego fana. Pora zakończyć tę listę, która być może złagodzi gniew zwiedzonych Ostatnim Jedi.

Rymy

Każdy fan wie, że Gwiezdne wojny mają swoje tradycje, do których jesteśmy mocno przyzwyczajeni. Nawet Łotr 1, choć odróżniał się od reszty filmowej sagi, podtrzymał wiele z nich. W Ostatnim Jedi zabrakło kilku z tych zwyczajów: nikt nie stracił dłoni i nikt nie powiedział, że ma złe przeczucia (choć twórcy nadal próbują się w tej kwestii bronić przy pomocy BB-8). Wielu ma żal do Johnsona o takie zmiany, jednak warto tu podkreślić jedną rzecz: lepiej nie podtrzymywać tradycji na siłę. Właśnie I have a bad feeling about this jest tego świetnym przykładem. Spójrzcie, jak ten cytat był używany w Klasycznej Trylogii – w chwilach, w których zagrożenie było nadal ukryte i nie wiadomo było, czego się spodziewać. W prequelach te słowa padają nieco na siłę, w sytuacjach, w których zagrożenie jest jasne. Kto mówi o przeczuciach, kiedy jest świadom swojej sytuacji? Takie podejście nie ma sensu.

Zamysłem Lucasa było wprowadzenie do filmów „rymów” – sytuacji, które odzwierciedlają zdarzenia z pozostałych części, ale często stanowią ich odwrócenie. Taki zabieg tylko wzmagał kontrast. Przykładem jest pojedynek z szóstej części oraz starcie Anakina z Dooku w Zemście Sithów. Większość fanów pewnie zwróciła uwagę na podobieństwa i różnice w przedstawieniu i treści obu scen.

W Ostatnim Jedi było wiele chwil, które kojarzyły się z sytuacjami z poprzednich filmów, ale nie były kopiami. Jednym z tych rymów może być „pojedynek” Kylo i Luke’a. Ta scena przypomina poświęcenie się Obi-Wana Kenobiego z Nowej nadziei. Zakończenie filmu pokazuje, że Skywalker także mógłby powiedzieć: jeśli mnie pokonasz, stanę się potężniejszy niż sobie wyobrażasz. Jego podstęp stworzył legendę, o której usłyszała cała galaktyka! Zarówno Kenobi jak i Luke poświęcili swoje życia dla ratowania nadziei, jednak scena z Ostatniego Jedi nie jest leniwą kopią. Jest jednym z rymów, których nie brakuje w filmach sagi.

Oczywiście, to nie jedyny rym, a tylko przykład takiej sytuacji. Wymienianie wszystkich mija się z celem: wychwytywanie kontrastów i podobieństw to część bycia fanem i jedna z najlepszych zabaw filmami. Podobnie jest z czytaniem poezji: każdy szuka swoich interpretacji i nieraz wraca po latach do danego utworu i dostrzega rzeczy, których wcześniej nie widział.

Świat przedstawiony

Jednym z najważniejszych elementów science-fiction (nie tylko w filmie) jest świat przedstawiony, który nieraz stanowi główną treść danego dzieła. Świetnie to rozumieli twórcy Ostatniego Jedi, którzy zadbali nie tylko o techniczną stronę dzieła (CGI wygląda świetnie i trudno mieć do niego jakiekolwiek zarzuty), ale także o pomysłowe elementy otoczenia. Jeszcze przed premierą wielu zakochało się w porgach, a kolejne zwiastuny pokazały również „kryształowe liski” (vulptices). Nie doczekaliśmy się zbyt dużo flory w świecie przedstawionym, ale fauna po raz kolejny zachwyciła wielu. Dzięki temu nietrudno było poprowadzić ekologiczny wątek w przygodzie Finna i Rose. Twórcy pokazali, jak piękny jest świat Gwiezdnych wojen i naturalnym jest, że widz kibicuje ratowaniu tej różnorodności.

Strona wizualna

Poza fauną Ostatniego Jedi, warto zwrócić uwagę na inną, typową dla Star Wars rzecz: eksplozje. „Raddus” wbijający się we flotę Najwyższego Porządku to majstersztyk! Cisza w tej scenie pozwala skupić się na stronie wizualnej, która wbija w fotel artystycznym przedstawieniem kolizji. Tak ładnego i efektownego wybuchu jeszcze nie było w całej sadze!

Na szczęście, to nie jedyny efekt godny pochwały. Świetnie wymyślono też scenę, w której dreadnought Najwyższego Porządku ulega zniszczeniu w pierwszym starciu filmu. Ukazanie statku w ogniu przez okna Supremacy pozwala spojrzeć na sytuację oczami oficerów i poczuć strach, jaki musiały wywołać w nich działania „terrorystów.” Gwiezdne wojny pokazują bardzo jednostronną narrację w filmach i miło było dla odmiany spojrzeć na zwycięstwo „tych dobrych” oczami przegranych. To tylko kilka sekund z filmu, a jednak ujęcie zapadło w pamięć już po pierwszym obejrzeniu filmu.

Subiektywne opowieści

Choć kino powinno się stosować do zasady „pokaż, nie opowiadaj”, czasem złamanie tej reguły wychodzi na dobre. Przykładem mogą być różnie sposoby opowiedzenia historii o początku sporu Kylo i Skywalkera. Film przedstawia tę opowieść na trzy sposoby, za każdym razem treść zmienia się diametralnie. Każdy fan słyszał, że George Lucas inspirował się twórczością Akiry Kurosawy przy tworzeniu Nowej nadziei, ale chyba nikt nie oczekiwał, że także Rian Johnson posłuży się takim zabiegiem. George Lucas inspirował się głównie Ukrytą fortecą, a Johnson sięgnął po Rashomon (1950), film ukazujący historię przestępstwa opisaną z różnych perspektyw. Zaskoczenie było duże i pewnie nie każdy zauważył to nawiązanie, jednak warto zwrócić na nie uwagę.

Szarość

Poprzedni punkt łączy się z kolejną zaletą filmu. Wielu narzekało na śmierć Snoke’a, jednak warto zauważyć jedno: w ten sposób Rian Johnson pozbył się postaci jednoznacznej złej, a historia Skywalkera sprawiła, że przestał być bohaterem jednoznacznie dobrym. Te zabiegi budują fundament pod nowy standard w Gwiezdnych wojnach! Jeśli twórcy pójdą dalej, może doczekamy filmu, w którym sami nie będziemy wiedzieć, czy wolimy kibicować ciemnej, czy jasnej stronie Mocy. Tego sobie i Wam bym życzył.

Inne

Film ma także wiele innych zalet. Warto zwrócić uwagę na to, że Mark Hamill świetnie gra głosem, a Daisy Ridley wcale nie wygląda przy nim źle. Choć Daisy jest początkującą aktorką, trudno jest jej zarzucić cokolwiek złego. Dobrze kontynuowano też wątek zrywania z przeszłością, zarówno na poziomie fabuły jak i w meta-opowieści (ostatnio pojawił się o tym osobny artykuł, więc odsyłam tutaj). Choć wcześniej krytykowałem humor Ostatniego Jedi, warto zwrócić uwagę na zabawny motyw z żelazkami, ukazanymi w niezwykle dramatyczny sposób, które są nawiązaniem do pierwszego fanfilmu-parodii Star Wars w historii, Hardware Wars.

Ta mieszanka zalet filmu, zarówno w warstwie technicznej, wizualnej i w treści sprawia, że Ostatni Jedi, choć ma swoje wady, nadal jest dobrym filmem Star Wars, nawet jeśli nie jest najlepszym filmem w ogóle. Krytycy mają wiele racji, ale nie zapominajmy o zaletach, które są dużo większe, niż mogłoby się wydawać po pierwszym obejrzeniu epizodu.