„Thrawn”

Wielki admirał Thrawn. Imię to wywołuje u wielu fanów starego Expanded Universe mrowienie na plecach i przyspieszone bicie serca. Pamiętam jak dziś ten moment, gdy na Star Wars Celebration 2016 wyświetlony został trailer trzeciego sezonu serialu animowanego Rebels i nagle pojawił się ON. Fani od razu wpadli w ekscytację graniczącą z ekstazą – i mimo, że podejrzewaliśmy, że wielki admirał przejdzie ze starego kanonu w nowy, to i tak wszyscy się zachłysnęliśmy z radości. Oczywiście, towarzyszyły temu pewne obawy; poziom serialu to rzecz gęsto i często dyskutowana, podobnie jak umiejętności reżysersko-twórcze Dave’a Filoniego. I chociaż jestem wielkim zwolennikiem jego pracy i bardzo mi Rebelianci podchodzą, sam miałem nieco obaw w tej kwestii. Na szczęście, niedawno zakończony trzeci sezon rozwiał je wszystkie. Thrawn nowego kanonu to Thrawn, jakiego pamiętamy i kochamy, tyle że odrobinkę inny. Jednocześnie z trailerem pojawiła się zapowiedź książki pod prostym tytułem Thrawn (co jest już normą, patrz: Tarkin, Phasma i tytuły połowy komiksowych serii Marvela), którą miał napisać nikt inny, jak sam Timothy Zahn, twórca słynnego wielkiego admirała i legendarnej Trylogii Thrawna. Oczekiwania w stosunku do jakiejkolwiek książki z nowego kanonu chyba nigdy nie były tak wysokie.

Główny wątek można opisać w zasadzie jednym zdaniem: od zera do bohatera. Poznajemy Thrawna w momencie, gdy odnajdują go siły Imperium (historia identyczna jak w starym kanonie) i śledzimy jego karierę aż do momentu, w którym wdziewa na siebie charakterystyczny biały mundur, tuż przed czasem akcji wspomnianego trzeciego sezonu Rebels. Na swój sposób przypomina to Tarkina, z tą jednak znaczącą różnicą, że tutaj całą historię poznajemy wyłącznie z imperialnego punktu widzenia i wielkiego admirała jest zdecydowanie więcej niż wielkiego moffa. Tak po prawdzie, to jest go więcej niż w całej Trylogii, bądź co bądź, Thrawna… jeśli nie we wszystkich starokanonicznych powieściach łącznie. Stąd już na wstępie mogę Wam powiedzieć, że jeśli oczekiwaliście naszego Chissa dużo, to nie zawiedziecie się: dostaniecie go dużo.

Thrawn taki sam… a nawet lepszy!

A jaki jest ten Thrawn, zapytacie. Taki sam, jakiego pamiętacie, chociaż z pewnym twistem. Nie zdradzę Wam więcej, bo pewne fakty wychodzą na jaw dopiero na sam koniec, jak przystało na porządną powieść z nieco tajemniczym bohaterem w roli głównej. Mitth’raw’nuruodo, bo jego pełne imię nie uległo zmianie, jest tym samym charyzmatycznym, kalkulującym, nieprzeciętnie inteligentnym i przewidującym ruchy przeciwnika taktykiem. Różnica między starym a nowym Thrawnem jest najbardziej widoczna w jego poszanowaniu życia nie tylko postronnych osób i cywilów, ale też wrogów. Zawsze, gdy jest taka możliwość, stara się ratować jak najwięcej ludzkich i nieludzkich istnień. Troszkę mi to, co prawda, pachnie próbą wybielenia tej postaci – szczególnie w kontekście paru odcinków Rebels, gdzie wielki admirał nie wykazuje się podobną skruchą – tym niemniej w pewnym momencie jest to w miarę sensownie wytłumaczone, a i nie psuje to ogólnego wrażenia. A jest ono, nie ukrywam, fantastyczne. Zahn wykreował Thrawna 2.0. znakomicie i bez sprawiania, że jego zwycięstwa wydają się być cudami; raczej doskonale przemyślanymi operacjami, poprzedzonymi skrupulatnymi działaniami wywiadowczymi, z okazyjnym błyskiem geniuszu. Nowy Thrawn jest przez to bardziej wiarygodny od starego.

Ale nasz znamienity Chiss to nie jedyny bohater tej książki. Są nimi także Eli Vanto oraz Arihnda Pryce, którą w Rebels piastuje stanowisko gubernatora Lothalu. Mówiąc w największym skrócie, Eli Vanto jest nowym, znacznie młodszym i myślę, że bardziej interesującym Giladem Pellaeonem z Trylogii Thrawna – osobą, której Thrawn tłumaczy swoje zagrywki, i która pozwala spojrzeć na Chissa z innej perspektywy. Ze względu na fakt, że pochodzi z najdalszych rubieży znanej galaktyki, ma też unikatowe spojrzenie na sytuację w Imperium i imperialnej flocie. To nie tylko bohater towarzyszący, tzw. sidekick w rodzaju doktora Watsona przy Sherlocku Holmesie (co jest nadzwyczaj trafnym porównaniem w stosunku do Thrawna), ale ktoś, w kogo mamy się, jako czytelnicy, wczuć i z kim możemy się utożsamiać. I jako taki świetnie się w Thrawnie sprawdza.

Nieoczekiwany wątek poboczny też jest niezły

Wątek numer dwa należy do pani Pryce, co początkowo było dla mnie pewnym zaskoczeniem. Dopiero w miarę rozwoju fabuły zauważyłem, że to doskonały pretekst, by nam przedstawić przeróżne polityczne układy panujące na Coruscant i generalnie w całym Imperium. Thrawn jest bowiem geniuszem pola bitwy, ale z polityką nie zawsze sobie radzi… a przynajmniej sprawia takie wrażenie. Wprawdzie drogi Arihndy i Thrawna nieczęsto się przecinają, to jednak skupienie sporej części powieści na pani Pryce ma swój powód. To bardzo ciekawie wymyślona bohaterka, która rozpoczyna swą historię jako trochę egocentryczna, ale w zasadzie normalna i pozytywna osoba, a kończy pozbawiona wszelkich złudzeń co do realiów galaktyki. Obserwowanie jej ścieżki jest dalece fascynujące, zwłaszcza ze względu na wspomniane wątki polityczne.

Interesująco przedstawione jest samo Imperium: jako przeżarta korupcją kontynuacja Republiki, od którego dziedzictwa nie do końca potrafi się oderwać. Doskonałym dowodem na to jest Senat, który chociaż nie ma szczególnie wielkiej władzy, to w oczach publiki ma sprawiać wrażenie, że jest inaczej. Wpływa to także na działanie imperialnej floty, która wbrew pozorom nie jest wszechwładna i niekiedy wykazuje pewne skrupuły. Ciekawym elementem historii jest także ukazanie elit Imperium (czyli głównie ludzkich mieszkańców Jądra) jako swego rodzaju arystokracji, która krzywym okiem spogląda na ludzi pokroju Eli Vanto i obcych, jak Thrawn.

Z mojego opisu książki mogłoby wynikać, że fabuła jest zlepkiem scen i wydarzeń z życia przyszłego wielkiego admirała, ukazujących krok po kroku jego wspinaczkę na szczyt. Ale wcale tak nie jest. Chociaż z początku nie zdajemy sobie z tego sprawy, powieść ma kręgosłup, jeden główny wątek, który zaczyna nam się powoli rozwijać, a dotyczy pewnej postaci, którą Thrawn spotyka w czasie jednej ze swoich misji. Nie chcę Wam zdradzać jej imienia, bo to odkryjecie sami, ale osoba ta staje się po pewnym czasie nemezis Thrawna, jego jedynym godnym przeciwnikiem. Może to nie przeciwnik na miarę całej Nowej Republiki, jak to widzieliśmy w Legendach, a historia nie jest szczególnie epicka – nie spodziewajcie się wielkich bitew i akcji spinającej pół galaktyki – ale jak na ograniczenia tego okresu bardzo dobrze się ją czyta.

Świetna, pasująca do nowego kanonu historia

Rzecz jasna powieść jest silnie zakotwiczona w otaczającym ją kanonie, nie są to jednak rzucane od niechcenia nawiązania – tego jest, prawdę powiedziawszy, stosunkowo mało – raczej wrażenie, że Thrawn świetnie się scala z serialem Rebels czy książkami z serii Servants of the Empire. Czuć, że jest to jedna, spójna galaktyka. Jednym z ciekawszych tego przykładów jest sprawa Gwiazdy Śmierci i rabunkowego górnictwa, które służy jej konstrukcji. Temat ten zresztą przewija się w większości pozycji książkowych nowego kanonu; zdaje się wręcz, że górnictwo, wydobycie i szukanie minerałów to jedna z głównych działalności Imperium przed Nową nadzieją… poza władaniem galaktyką, rozumie się.

Wielki admirał Thrawn od początku przygody z dawnym Expanded Universe, a zacząłem niestety od środka, od Ciemnej strony Mocy, jest moim ulubionym gwiezdnowojennym złoczyńcą. Nowy kanon co rusz udowadnia mi, że stan ten nie ulegnie zmianie – moje bardzo wysokie wymagania w stosunku do książki Thrawn zostały bowiem spełnione. A nie było to wcale takie pewne, gdyż ostatnie powieści Star Wars Timothy’ego Zahna niczym szczególnym nie zachwyciły. Na szczęście mistrz powrócił do swojej wysokiej formy. Thrawn to po prostu świetna powieść, z intrygującą historią, dobrze rozpisanymi intrygami polityczno-militarnymi oraz znakomitymi postaciami. Może książce brakuje rozmachu, może nie rozbudowuje wszechświata tak bardzo, jak pozycje z Legend, ale to bez znaczenia. Zarówno Thrawn, jak i Thrawn rządzą.


Autor: Timothy Zahn
Okładka:
Two Dots
Wydawnictwo:
Del Rey
Data premiery: 11 kwietnia 2017 (USA)
Objętość: 446
Czas akcji: kilka lat, aż do roku 2 BBY