Nieudana reklama parku – recenzja „Galaxy’s Edge: Black Spire”

Black spire to chyba jedna z najciekawszych w swojej genezie książek z uniwersum Star Wars, jakie przyszło mi czytać. Firmowana marką Galaxy’s Edge, miała stanowić naturalną reklamę nowo otwartego parku tematycznego o tej samej nazwie, jednak mam wrażenie, że próbowano tutaj upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Dlaczego? Otóż nie zdziwiłbym się, gdyby wstępne rozmowy nad fabułą książki wyglądały następująco.

– Cześć Deliah, słuchaj, twoja Phasma całkiem nieźle się sprzedała, a kończy się tak, że chętnie wydalibyśmy kontynuację.
– To świetnie! Mam parę pomysłów, jak dalej poprowadzić wątek Vi i Kardynała…
– Tak, tak, to fajnie, ale musimy jeszcze parę rzeczy zawrzeć w książce, wiesz, żeby wszystko się spinało w uniwersum.
– Eee, no ok, a co konkretnie?
– Czyli tak… za jakiś czas otwieramy park rozrywki Galaxy’s Edge i dobrze by było, gdybyś w jakiś sposób umieściła akcję na tym krańcu galaktyki i pokazała, jak żyją tam ludzie i inni. Wiesz, tak, żeby goście mogli odwiedzić znajome rejony i poczuć się jak u siebie.
– Da się zrobić, ale…
– Super! To teraz przydałoby się jeszcze, żeby fabuła jakoś nawiązywała do Ostatniego Jedi i mogła być takim łącznikiem z IX epizodem.
– O, czyli mogę wykorzystać filmowe postaci w większej ilości niż w Phasmie?
– Tak! To znaczy nie do końca, ale tak trochę to jak najbardziej. Nie wiem, daj tam ze dwie rozmowy z Huxem i może trzy z Leią, wiesz, żeby nam nie zarzucili, że jedziemy na starych postaciach. Najlepiej, żeby bohaterowie nawet nie spotkali się z nimi twarzą w twarz.
– Rozumiem, coś jeszcze ma się tam znaleźć?
– No pewnie! Najlepiej, żeby było trochę więcej bohaterów pierwszoplanowych niż ostatnio i żeby trochę bardziej się od siebie różnili. Wiesz, o co chodzi – żeby czytelnicy mogli się z kimś utożsamić.
– A mogę chociaż napisać coś o Mocy?
– Tak, to przecież Star Wars! Chociaż w sumie… Nie, lepiej nie. To może zrób tak, że ktoś tam niby wierzy, może się otarł o pelerynę Skywalkera lub jego przyjaciela, ale nie rozwijaj tematu. Wiesz, sami nie mamy jeszcze jednolitej wizji Mocy, więc nie ma co mieszać dalej.
– Ok, spróbuję to zrobić…
– Super, to za rok wydajemy!
– Co?!

Tak, wszystkie wspomniane wątki (a nawet i kilka innych) znalazło się na 400 stronach książki, a mimo to żaden nie potrafił mnie naprawdę zainteresować na dłużej. Wielka szkoda, ponieważ kilka z nich zapowiadało się naprawdę ciekawie.

„Bohaterowie” powieści

Pomimo istnienia aż sześciu bohaterów, którymi oczami będziemy oglądać świat, nie da się ukryć, że główną z nich jest znana nam z Phasmy Vi Maradi i to jej opowieść będziemy poznawać najczęściej. Książka rozpoczyna się po akcji Ostatniego Jedi, o czym dowiemy się z krótkiego dialogu, w którym pada informacja, że Skywalker nie żyje, a Rey jest teraz bardzo ważna dla Ruchu Oporu. Generał Organa zleca Vi arcyważną misję założenia w Odległych Rubieżach placówki, która byłaby dla bojowników o wolność tymczasowym schronieniem przed Najlichszym Porządkiem. Dlaczego wybiera do takiej misji osobę, która ma znakomite doświadczenie szpiegowskie, ale brak jakiegokolwiek innego? Tego nie wiemy, ale oficjalnym tłumaczeniem jest jej potencjał do bycia dobrym przywódcą. Oook.

Towarzystwa dotrzyma jej kapitan Kardynał, obecnie Archex, który poznał już prawdę o propagandzie wpajanej mu przez Porządek. Po co? W zasadzie też nie wiadomo, poza tym, że mu ufamy, ale tak nie do końca, więc fajnie by było, gdyby jednak go przypilnować na wypadek, jakby chciał nas zdradzić. Jak widzicie, jest to najlepszy wybór, jeśli chodzi o ekipę mającą utworzyć tajną bazę. Paradoksalnie, wątek Archexa posiada ogromny potencjał i mógłby być świetnym materiałem na osobną książkę. Indoktrynowana całe życie postać wyrywa się z opresyjnego reżimu tylko po to, żeby po nakierowaniu na właściwe tory stać się zagubioną i nie potrafić się odnaleźć w nowych realiach. Szkoda, że książka zwyczajnie nie daje mu na to czasu, w rezultacie Archex nie przechodzi żadnej przemiany i od połowy lektury doskonale wiemy, jak potoczą się dalej jego losy.

Kolejni bohaterowie są tak wielowymiarowi i głębocy, że poświęcę im wspólny akapit. Do ekipy Vi i Archexa dołączy jeszcze żeńska istota gatunku Chadra Fan o mentalności naiwnej dwunastolatki, zdominowany przez swoją babcię miejscowy głupek, który chce sam sobie udowodnić, że może być przydatny galaktyce oraz wstawiony przez większość czasu przemytnik, zrekrutowany w konkretnym celu, ale jakoś nie widzimy efektów jego działań. Ach, prawie zapomniałem o pesymistycznym droidzie, nie szczędzącym innym postaciom szyderstw. Z taką ekipą co może pójść nie tak, prawda? Nie można również zapomnieć o antagoniście, czyli owładniętym żądzą zemsty oraz trzęsącym się ze strachu przed Huxem i końcem kariery osiłkiem Najlichszego Porządku, który poluje na Vi i Archexa.

Fabularne absurdy

Zaraz, zaraz, ale skąd tam Porządek, skoro to tajna operacja? Otóż w swoich działaniach Vi jest tak dyskretna, iż już wkrótce po „wylądowaniu” na planecie o jej obecności dowiaduje się Hux, natychmiast wysyłający oddział (aż!) dwudziestu szturmowców, żeby ją złapali. Co robi w takiej sytuacji Vi? Oczywiście, że kontynuuje swoją misję! Przecież budowa bazy (i to w miejscu, gdzie niemal została złapana) na planecie, na której Porządek odnotował aktywność Ruchu Oporu to doskonały pomysł! Dodatkowo rekrutacja nowych ludzi odbywa się niemal tak samo dyskretnie, jak pojawienie się Hana Solo w zamku Maz Kanaty w Epizodzie VII. Konspiracja w całej swej postaci.

Nic tu nie ma sensu: decyzje są pozbawione jakiejkolwiek logiki, postacie płytkie, a ich potencjał zmarnowany. Fabuła jest niewiarygodnie naiwna i nie potrafię zrozumieć, jakim cudem autorka całkiem niezłej Phasmy spadła poziomem aż tak nisko. Jedyny plus, jaki potrafię dostrzec, to przedstawienie mieszkańców galaktyki oraz ich punktu widzenia: zwykłych, szarych istot ogarniętych codzienną monotonią. Początkowo może wydawać się szokujące, że nawet nie wierzą w istnienie Najwyższego Porządku, Ruchu Oporu czy nawet księżniczki Leii, ale z drugiej strony możemy zrozumieć, że żyjąc na skraju cywilizacji, poza wszelkimi wydarzeniami, można być kompletnie nieświadomym wielkich wydarzeń. Autorka dobrze ujęła ludzką naturę przeciętnego człowieka, żyjącego w przekonaniu, że jeśli nie będzie się angażować i wychylać, to problemy go ominą, a do walki stanie tylko jeśli coś dotknie go osobiście. Jest tylko jeden problem: tę lekcję poznaliśmy już bardzo dawno temu, bo choćby w Nowej nadziei, nie wspominając już i o odcinkach Wojen Klonów i Rebeliantów.

Podsumowanie

Naprawdę nie widzę absolutnie żadnego powodu, żeby chcieć przeczytać tę książkę. Niespecjalnie się sprawdza jako kontynuacja Phasmy, nie wnosi do świata niemal nic nowego, postacie nijak się nie wyróżniają, a morał jest znany od dawna. Dodatkowo autorka nie może się zdecydować, czy to ma być książka dla młodzieży czy dla starszego czytelnika, a może dla każdego i tak balansuje to w jedną, to w drugą stronę. To nie tragedia na miarę Dziedzica Jedi, nie jest to też tak słabe, jak Koniec i początek, ale do poziomu najlepszych książek nowego kanonu (nie wspominając już o Legendach) bardzo dużo brakuje. Z podobnych tematycznie zdecydowanie bardziej polecam Ahsokę i Nowy świt, na tę zwyczajnie szkoda czasu.