Nikt pewnie nie sądził, że dożyjemy czasów, kiedy to film „Star Wars” wtopi w Box Office i umknie uwadze wielu fanów popkulturowego kina. A szkoda, bo mimo wad, jest dawką przyjemnej, relaksującej rozrywki.
W epoce, w której nowych gier „Star Wars” jest tyle, co kot napłakał i niewiele zapowiada jakąkolwiek poważną zmianę w tej materii, nie zostaje nam, wyposzczonym fanom, nic innego niż nadrabianie zaległości i odkurzanie wspomnień.
Dzisiaj wszystko mamy na wyciągnięcie ręki – gadżety, inni fani, wreszcie same filmy. Kiedyś tak nie było. O tych czasach – i nie tylko o tym – opowiada „Wojna gwiazd”. I robi to znakomicie.
By godnie zakończyć Gwiezdną Sagę, dziewiątka musi zrobić masę rzeczy naraz – i nie ma szans, by tak się stało. Co w takim razie zrobić, by optymistycznie nastawić się na seans Epizodu IX?
Epizody IV-VI to świętość nad świętości. Ale czy aby na pewno? Czy sentyment do tych filmów nie przykrywa nam prawdy o tym, że są one dalekie od ideału? Na te i inne pytania odpowiedzi szuka Vidar.
Epizod III to w oczach wielu fanów godne zwieńczenie trylogii prequeli. Czy jest tak w istocie? Czy to, co dobre, zaćmiewa to, co złe? Na te i inne pytania odpowiedzi szuka Vidar.
Epizod II miał być bardziej emocjonujący i klimatyczny, lepiej zagrany i zwyczajnie ładniejszy niż „Mroczne widmo”. Co z tego broni się po latach? Czy warto dać mu drugą szansę? Na to i inne pytania odpowiedzi szuka Vidar.
Po raz pierwszy, od kiedy stałem się bardziej zaangażowanym fanem Star Wars, nie potrafię się w pełni cieszyć z nadchodzącego filmu. Czy to znaczy, że nie wyczekuję go i nastawiam się na klapę? Wcale nie!